– Normalnie. Pewnego dnia wyszliśmy razem na patrol i się świetnie bawiliśmy. – bredziła jakieś plotki, byle mała się od niej odczepiła. – I stwierdziliśmy że to powtórzymy. I znowu. I potem znowu. I tak dalej. I tak powstałaś ty i twoi bracia.
Kocię zamilkło, przynajmniej na chwilę, jednak kremowej wcale nie ulżyło. Gapiła się na malucha. Łasica była inna niż reszta kociąt. Gdy one koncentrowały się na zabawach, jedzeniu i spaniu ona była sama, narzekająca na każdy pyłek jaki się unosi w powietrzu. Gdy na nią patrzyła miała wrażenie że to najgorsza kara od losu. Rude plamki na ciemnym ciele. Sierść skąpana w bieli. Nawet durne cętki, kropka w kropkę takie same. Jednak najgorsze były oczy - posiadające niebieską barwę. Miała wrażenie że to koszmarny duch, który zszedł na ziemię by jeszcze dalej drążyć jej zbrodnię. Wyglądała jak Fioletowa Łapa. Nie mogła na nią patrzeć nie myśląc o tym, że Klan Gwiazdy ją karze za swe występki. Nie wiedziała, że taką okrutnością mogli się wykazać ci, którzy rządzili nad całym światem. Byli straszniejsi niż go malowali.
– Witaj, Rysiu. – podniosła łeb słysząc głos Omenu. Wykrzesała z siebie uśmiech. Wojownik upuścił przed nią nornicę na posiłek, którą Rysia Pogoń przyjęła z wdzięcznością.
– Cześć, co tam w Kla-? – zaczęła ciepło, jednak urwała zdając sobie sprawę że kocur w ogóle jej nie słucha. Opuściła uszy.
– Co tam maluchy? – miauknął Omen, obserwując biało-rude dzieci. Jeden z nich, Chłód, szczególnie przykuł swoją uwagę. Jego również.
– Tata!
– Ojciec, nie tata. Widzę że mały siłacz nam tu rośnie. – pacnął malca łapą, a rudy potraktował to jako zaproszenie do zabawy.
– A masz! – uderzył wojownika w łapę i chwilę później do ataku na Mrocznego Omena przyłączyły się również inne kociaki.
Rysia Pogoń patrzyła na to smętnie, skubiąc zwierzynę. Obok niej siedziała również Łasica, która nie chciała brudzić sobie sierści w bijatyce. Nie skupiały się jednak na swoim towarzystwie. To się działo już po raz kolejny. Gdy czarny nawet na nią nie spojrzał. Może musiała przyjąć do wiadomości że to wszystko czym byli było zwykłym kłamstwem?
Zawsze to wiedziałaś.
Pamiętała te wszystkie wspólne chwile. Gdy wtulała się w jego futro płacząc, mówiąc mu o wszystkim co ją kiedykolwiek trapiło. Gdy miejscami po prostu wpatrywali się w gwiazdy bez słowa albo w chmury, mówiąc co im przypominają. Gdy powiedziała mu, że go kocha i on zrobił to samo. Gdy po prostu byli razem, ciesząc się własną obecnością.
Może to z nią był problem? Może nie wyglądała tak jak on chciał żeby wyglądała? Powinna być chudsza niż teraz, a może jeszcze czystsza? Albo to co mówiła jej Senny Pysk, czy Omen znalazł sobie kogoś lepszego? Piękniejszą, twardszą kotkę, która nigdy się nie łamie i po prostu idzie przed siebie?
Nawet nie zauważyła, gdy partner wyszedł, a ona została sama ze zgrają kociąt. One były problemem? A może rozwiązaniem?
Jeśli on tego chce, będzie najlepszą matką. Taką, jakiej inni zazdroszczą talentu, łapy do zajmowania się kociakami, relacji z nimi. Byle wszystko wróciło do normy i mogła się dłużej nie martwić własnym losem.
***
Właściwie...
Środkiem nocy do groty wpadało tylko słabe światło księżyca. Uśmiechnęła się jak wielki filmowy złol, gdy wpadnie na jakiś plan. Trąciła nosem śpiące kocięta, które przekręcały się ospale, przecierając oczy i ziewając.
– Jest już rano?
– Co my robimy?
– Jestem śpiący..
– Chce dalej spać!
– Ciszej. – syknęła królowa, ale uspokoiła się. Zdenerwowanie to nie sposób, tylko ostateczność. Przynajmniej w tym kontekście. – Czy chcielibyście zobaczyć jak wyglądają tereny Klanu Wilka?
– TAK!
– Możemy?
– Nie możemy jutro?
– Zieeeeew...
– Jutro nas nikt nie wypuści. Dzisiaj jest nasza jedyna szansa. Nie chcecie zobaczyć tego? Po raz kolejny będziecie mieć szansę tylko jak zostaniecie uczniami.
Usłyszała rozentuzjowane piski.
– Cicho! Chodźcie za mną, malce. – rozejrzała się kilka razy, upewniając się że nikt jej nie widzi. Popatrzyła na Senny Pysk, która jakby imię miało na to wskazywać, spała jak zabita i to chrapiąc. Irgowego Nektaru... nie było? Przestraszyła się nieco. Co jeżeli stoi na warcie?
Wyszła na chwilę ze żłobka. Zobaczyła zarysowaną sylwetkę jednego kota. Pobladła ze strachu i szybko się wycofała.
– Idziemy? – podrapał ją po boku Chłód, jakby wyrywając z transu.
– Tak, już, chwila..
Kolejny ryk nie był już wydany przez przyjaciółkę, a ze środka obozu. Spanikowała. Bała się wyjrzeć. Może była podsłuchiwana?
Dziwne odgłosy powtarzały się regularnie, aż w końcu srebrna zebrała się na odwagę i zerknęła. To tylko ucinający sobie drzemkę na straży Suśli Wąs. Kamień spadł jej z serca. Ruchem ogona zachęciła dzieciarnię do pójścia za nią. Wszystkie podekscytowana podreptały w jej stronę, prócz Łasicy. Na osty i ciernie. Chwyciła bez skrupułów szylkretkę za kark i nie zwracając uwagi na jej niezadowolone pomrukiwania wyszła. Krocząc między nocną ciszą czuła się jak bóg, król wszechświata, od której zależy życie tych małych, durnych istot. Niedługo w ogóle się ich pozbędzie. Głuptaski.
Biała jak śnieg tarcza księżyca oświetlała jej drogę w gęstwinie drzew i zarośli. Jak gdyby ktoś ją prowadził świetlnym szlakiem. Tętent łap bijących o twardą ściółkę, zapach mokrej sosny, twarde igły świerku wbijające się w jej łapy jeden po drugim. Skowyt wielkich stworzeń, do których należały losy żyć kocich. Porozdzierane krzyki i chrapnięcia, gody potworów. Ich ostry zapach drapał kocicę w nozdrza, podrażniając przy okazji delikatne, kocięce noski. Rysia Pogoń trącała je, by szły szybciej. Podjudzała, byle dalej kroczyły jej śladem.
– Ruszcie się, zaraz bę- – przerwał jej wrzask. Koci wrzask. Taki, co rozdziera duszę i jest powodem rozdzierania czegoś innego.
– Aaaa!
– Mamo!?
Rudo-biale ciałka skuliły się u jej boku, piszcząc żałośnie. Odgłosy kroków. Wiedzą, że ona tu jest. Zjeżyła się. Była gotowa odbiec, gdy tylko zobaczy jak to coś na nią szarżuje. Była tego świadoma. Jeden ruch łapą, a one nie żyją. Pamiętaj Rysia Pogonio. Ich życie zależy od ciebie.
Sama wrzasnęła zaskoczona i chwyciła czarny, puszysty kark, wbijając w niego swoje kły. Metaliczny odór krwi wypełnił okoliczne powietrze nie tylko za pomocą nowej rany, ale również obecnych. Puściła w popłochu chudego, kościstego kota na ziemię.
Nie wiedziała co się dzieje. Zapachy były silne i ją mdliły. Posmak przywołał wszystkie skrywane w sobie wspomnienia.
Bura kotka leżąca w kałuży zmieszanego błota, deszczówki i krwi.
Wgryzanie się w ciało Koguciego Dziobu podczas treningów tam, gdzie jej łapa nie powinna nigdy stanąć.
Rude ucho w jej pysku, ociekające szkarłatem na tle uciekającej ofiary.
Smak porażki.
Cofnęła się, patrząc jak powoli samotniczka bierze coraz mniej oddechów. Zeskrobana skóra odchodziła od ciała płatami. Miała poszarpany bok dymnej kocicy, przedziurawiony kłami większymi niż mogła sobie wyobrazić. Najgorsze jednak były jej oczy, identyczne jak te, które widziała już dawno, a których widoku nie mogła zapomnieć. O tym samym kolorze głębokiej żółci, pozbawione... wszystkiego. Bez duszy, puste, z powiekami wygiętymi szeroko i źrenicami chowajacymi się za nimi. Zamrugała kilka razy. Jej ciało drżało, nie mogąc odwrócić wzroku ze strachu. Szczerego jak nigdy. Kocięta niemal mdlały na jej oczach, chyląc się ku pozbawieniu samych siebie świadomości. One. Te, których chciała się zawsze pozbyć.
– M-mamo?
Obróciła łeb. Wbiła spojrzenie we własne łapy. Okrwawione, splamione, pociągające za sobą czerwony szlak, znaczący kolejną zbrodnię.
Co ona do cholery zrobiła?
Miała krew na rękach. Widok jej się rozjeżdżał i sama nie wiedziała na co patrzy. Wołające krzyki przerażonych dziatków nie działały.
Zabiłaś. Zrobiłaś to ponownie. Umarła. Nawet jej nie znasz. Jest martwa. Martwa. Przez ciebie.
Blady blask księżycowej łuny uplótł jak warkocz nowy przesmyk, prowadzący między obfitą puszczę. Włóczyła łapa za łapą, będąc w innej przestrzeni. Poza swoim ciałem. W otchłani myśli. Myśli, które niszczyły ją. Powoli.
Bagno. Weszła w bagno, zlepiając sierść i łapy w jeden brązowy kosmyk. Kroczyła za tunelem przemyśleń, z których mogła wyodrębnić tylko jedną rzecz. A dokładniej dwa słowa, powtarzane jak marę w jej umyśle.
Zrobiłaś to.
***
Chciała biec. Biec w stronę strumienia. Zostawiła je. Zostawiła dzieci. Co ona myślała. Że to rozwiąże jej problem? Pognała. W gonitwie za nimi. Kociętami. Każdy ją znienawidzi. Omen ją znienawidzi. Jest kolejnym zdrajcą. Pozostawiła kocięta na śmierć. Powolny zgon z łap tego samego, co sprawiło, że czarna włóczęga skończyła oskórowana, okrwawiona, umierająca w agonii, którą sama pogłębiła. To było jednak bez sensu. Czy była jeszcze szansa? Stanęła w bezruchu przez krótką chwilę, po czym powłóczyła zrezygnowanie łapami.
Za wejściem schodziła jutrzenka, rozświetlając niebo, spędzając z niego leniwe gwiazdy. Słońce płynęło przed siebie. Nad horyzontem pojawiła się zupełnie nowa gama barw – spływająca głównie gorzką czerwienią. Żaden z wojowników Klanu Wilka wychodząc na pierwszy z patroli nie spodziewał się zastać na samym środku skulonej na ziemi pozlepianej kuli futra, strachu i krwi.
– Rysia Pogoń? – pierwszy z głosów nieśmiało powitał klifiaczkę.
– Co się stało?
– Na Klan Gwiazdy, co ty tutaj robisz?
– J-ja- – urwała, nie wiedząc co robić.
– Rysia Pogoń? Co tu się do cholery wyprawia? Gdzie są kocięta? Co ty zrobiłaś? – warknięcie jednego kota było najbardziej charakterystyczne z tłumu.
– N-nie ma... Zniknęły... Nie wiem co się z nimi stało... – przełknęła głośno ślinę, nie mogąc unieść głowy by spojrzeć kocurowi w oczy.
– Coś cię zaatakowało? Kto zabrał kocięta? Żyją? – ton głosu Omenu był wściekły, niski. Skuliła się jeszcze bardziej.
– J-ja nie wiem. Mogą być w lesie... – wbijała pazury w twardą posadzkę, kuląc się z lęku. Gdzie się podziała ta dawna odwaga, parcie przed siebie? Kiedy się zmieniła w czyste przerażenie?
– Jak to "mogą"? Co tam się zadziało?
Przeszedł przez jej ciało gwałtowny dreszcz.
– Nie wiem! – krzyknęła na niego z wrogością i syknęła. Po chwili rozszerzyły jej się oczy. Co ona kurwa robi? – P-przepraszam!
Wojownik odsunął się od niej ze zdziwieniem malującym się na pysku.
– W ten sposób nic nie zdziałamy.
Zamilczała. Jej wzrok błądził po wszystkich okolicznych kotach.
– Co się tutaj dzieje? – zapytał głęboko Jastrzębia Gwiazda.
– Kocięta Rysiej Pogoni zniknęły! – miauknął Suśli Nos.
– Co się z nimi stało?!
– Nie wiemy. – wysunął się z tłumu Krzaczasty Szczyt, patrząc pytająco na Ryś. Ta tylko zjeżyła sierść.
– Nic nie wiem!
– Wszyscy co zebrali się na poranny patrol… – bury lider przejechał wzrokiem po Suślim Nosie, Krzaczastym Szczycie, Cisowej Kołysance, Wydrzym Lesie oraz po Mrocznym Omenie. – …macie wyruszyć na poszukiwania kociąt, zanim coś im się stanie. Ty – zwrócił się w stronę swojego byłego ucznia, który już się prędko zbierał z innymi – Porozmawiaj na spokojnie z Rysią Pogonią. Może jak ochłonie jej się coś przypomni.
Wcale nie chciała by coś jej się przypomniało. Myślała, że zaraz zwymiotuje. Powolnym krokiem Omen wziął ją na stronę, w ciche miejsce.
– Oddychaj głęboko i jeszcze raz. To wina dzików, czy jacyś samotnicy was napadli? Powiedz wszystko, co pamiętasz, wolno i wyraźnie. Chcesz, żeby nasze kocięta opuściły ten świat? Chcesz, żeby ten potencjał się zmarnował?
– Obudziłam się, nie było ich. Nigdzie. Najmniejszego zapachu, odcisku łapki, niczego. – załkała, owijając łapy ogonem. Jaką trzeba dać bujdę, by uwierzył? – S-spanikowałam. Wyszłam z obozu. Nie było śladu po żadnym z nich…
– Jakim cudem cokolwiek mogło zakraść się AŻ do kociarni? Może to sprawka tych... Tej szemranej dwójki. Może zechcieli się zemścić za Łasicę. Nie zdziwiłbym się. Idioci. Nie znalazłaś żadnego tropu?
– Sam sobie sprawdź, jeśli nie wierzysz. – warknęła, patrząc mu głęboko w błękit oczu, w których niegdyś widziała głębię. Tą głębie jak w oceanie, w którą możesz patrzeć bez końca, a i tak nie zobaczysz dna. Teraz ocean pokrywała lodowa powłoka, nie przepuszczająca niczego, na której można było się tylko ślizgać i mieć nadzieję, że się nie spadnie. Omen nie był tym samym kotem, co kiedyś.
– Więc tak się dla nas oboje poświęciłem, a ty zachowujesz się tak bezczelnie? – wyprostował się, przez co kremowa odruchowo przyklęknęła, patrząc na niego z dołu. – Może nie powinienem był załatwiać ci dachu nad głową, co? To NASZE dzieci. Oboje powinniśmy o nie dbać. A to, co się wydarzyło, jest niedorzeczne. Nie mogły ot tak zniknąć. A może w ogóle ci na nich nie zależy, ani na mnie, ani na całym Klanie Wilka? Tak pilnowałaś kociąt, że aż ci uciekły! To była tylko JEDNA noc. Nie potrafiłaś ich przypilnować.
– Czyli interesuje cię tylko ich stan, co? Dla ciebie już liczy się zmoknięta kupa popiołu, a nie JA! – sama napuszyła się jak paw. – Może jakbyś nie miał tysiąca innych lasek na boku i chociaż trochę martwił się tym co czuje, może byłyby tutaj i to szczęśliwe!
– Dość!
– Dość to ja mam ciebie! Powiedz mi chłopcze tylko, czy w ogóle mam w twoim sercu jakieś miejsce dla siebie? – spochmurniała, jednak nie zamierzała ustąpić. – Ponieważ to wszystko było tylko kłamstwem, które opowiadasz każdemu! Każdej, jaka się tylko za tobą obejrzy! Te słodkie słówka były niczym, prawda?! Gadaj! – syknęła mu prosto w twarz, stojąc z nim pyskiem w pysk. Po raz pierwszy od dawna wybuchnęła. I wiecie co? Nie żałowała powiedzieć tego wszystkiego w jego ohydną, czarną mordę, która dawno ją zdradziła.
– Żadna nie ma u mnie takich względów jak ty! Ale skoro sądzisz, że nasza miłość była kłamstwem, to może nie powinienem był w ogóle przekonywać Jastrzębia, żeby cię tu przyjął! Poświęciłem dla ciebie wszystko, zrobiłem sobie dzieci z klifiaczką, a ty masz czelność tak się do mnie odzywać?!
W jej oczach jakby zgasł płomień agresywnego rankoru. To co mówił było prawdą. Poświęcił dla niej wszystko, a ona zachowywała się jak rozwydrzone dziecko.
– Nigdy nie rozmawiamy! Wszystkim czym się zajmujesz kiedy wejdziesz do żłobka to jedynie kocięta! Jednego spojrzenia mi nie podarujesz! – z każdym słowem brzmiała coraz mniej pewnie. Położyła po sobie płasko uszy i oblizała nerwowo pysk. – Naprawdę nie wiem co się stało. – wbiła wzrok we własne łapy, czując, że wojownik wcale jej nie wierzy i pali jej sierść wzrokiem. – Obudziłam się i zniknęły. Bez śladu. Wyszłam ich poszukać, ale wokół jedynie rozpościerał się zapach dzików. Wróciłam brudna, wycieńczona…
– Mhrm. – odburknął Mroczny Omen, kierując się by poszukać przywódcy. Zanim jeszcze ją opuścił obrócił się. – Lepiej, aby się odnalazły, Rysia Pogonio.
***
Obóz był niemal pusty przez natłok obowiązków. Zrobiła pierwszy, niepewny krok. Żadnego najmniejszego szelestu. Podeszła bliżej skalnej ramy. Delikatny deszcz zmywał wszystko, co mogło się jeszcze zachować z dzieci kropla po kropli. Czuła świąd podsycenia zmieszanego z lękiem. Jej oczy błądziły po wysokich świerkach, w końcu spoczywając na złotym władcy dnia, skrywającym się za obłokami. Postawiła łapę na trawie, którą pokrywały powoli gnijące liście uginające się pod wodnymi smugami ulewy.
Teraz już nic jej nie trzymało w tym miejscu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz