Nie rozumiał co się stało. Mieli tylko wyjść pozwiedzać tereny, gdy nagle... mama zniknęła. Strach oraz niepewność otoczyła go całunem. Zdrętwiałe kończyny, szybszy oddech. Rozejrzał się po bezlistnych już krzakach, wbijając wzrok w mrok.
Byli sami.
Tylko bicie serca sprawiało, że nadal wierzył w to, że żyję. Tylko pytanie było inne...
Gdzie mama?
Wrócił jeszcze raz do sceny sprzed jej zniknięcia. Jakiś kot. Tak kot. Rzucił się na nią i znieruchomiał na ziemi. Nie poruszył się, nie dał znaku życia. To było straszne. Nienormalne i obce. W żłobku tego nie było. Tam było bezpiecznie, ciepło i była jego rodzina.
A teraz w głowie miał tylko tą czerwień. Spływała po ranach samotniczki. Nadawała barwy otoczeniu, sprawiając że przeszywał go zimny dreszcz.
Kuląc się przy braciach, błagał świat, by mama wróciła. Tak się jednak nie stało. Czekali, czekali i czekali.
Jego rodzeństwo postanowiło wrócić po śladach, gdy tylko będzie jaśniej. Spędzenie tu nocy było koszmarnym pomysłem, ale co mogli? Byli tacy mali i nieporadni.
***
Szmer, głosy. To wyrwało go z transu. Ktoś się zbliżał. Zbili się w kupę, strosząc swoje futerka. Obcy słysząc ich wrogi pisk, zwrócili na nich uwagę. To były koty.
Zabiorą ich do mamy?
Nie pachnieli podobnie do jego rodziców. Twierdzili jednak, że zabiorą ich w bezpieczne miejsce. Tak. Chciał tego. Jednocześnie nadal miał nadzieję, że mama wróci.
A jeśli została zaatakowana? Ta myśl długo nad nim wisiała niczym burzowe chmury. To nie było prawdziwe, to był sen, musiał. Nie mógł jej stracić!
Poczuł jak kot chwyta go za skórę na karku i gdzieś zanosi. Świat stał się większy, dzięki czemu mógł rozejrzeć się po terenie.
Nie było jej.
***
Przedstawili się Cętkowanej Gwieździe, która zadecydowała, że tu już zostaną. Nie podobał mu się ten pomysł. Chciał znaleźć mamę! Wszystko było takie... inne. Jak miał się do tego przyzwyczaić? Jak mógł myśleć, że to jego dom, gdy tak naprawdę miał już swój... Tylko gdzie? Gdzie byli jego rodzice?
Zagubiony nie potrafił się odnaleźć. Serce i oddech, te dwie czynności przez jakiś czas ratowały go od wpadnięcia w panikę.
Czyjś wzrok skupił się na nim. Miał czerwone oczy. Wykrzywił pyszczek, lecz nie uciekł. Stanie naprzeciw tego potwora, który pewnie miał coś wspólnego z zniknięciem jego mamy. Obcy kocur widząc jak mu się przygląda, podszedł. Jeden krok, drugi, trzeci i już mógł ocenić swoje siły. Nie dałby mu rady. Był za duży!
- Cześć, jak masz na imię? - zapytał.
Jego głos był... normalny, a miły wyraz na pysku rozwiał jego obawy, co do potwornych czynów, jakie mógłby wykonać. To nie był on... Ale czerwień w oczach temu przeczyła.
- Chłód... - miauknął. - Jestem, Chłód - na chwilę zamilknął, by po namyśle dodać. - Tam było czerwono. I... i mama... Gdzie moja mamusia? - spróbował dowiedzieć się od starszego, co wie na ten temat. Może jednak ją widział?
<Lśniąca Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz