Tego dnia słońce nie miało litości ani dla Wyprostowanych przemierzających ulice, ani dla żyjących z nimi kotów, szczurów czy ptaków. Bastet zgrabnie skoczyła w kierunku zabrudzonej szyby okna i prześlizgnęła się przez nią, wychodząc z piwnicy, w której gościli się członkowie gangu. Gdy tylko wyszła na zewnątrz, skwar od razu zdusił ją od środka. Zakaszlała, ale ruszyła dalej. W pysku trzymała kawałek smacznego przyprawionego pieczonego mięsa, którego dostała od jednego z członków gangu w zamian za parę mieszanek ziołowych. Zachowując środki ostrożności, wskoczyła na parapet któregoś z domów, a z niego udało się jej dostać na balkon. Utrzymując równowagę na metalowej poręczy, zbliżyła się do jej krawędzi i skupiła się na odpowiednim punkcie. Odbiła się tylnymi łapami od powierzchni i dostała się na dach.
Budynki w mieście były na tyle stłoczone, że odstępy między dachami budynków nie były zbyt duże - wystarczające, by sprawny kot dał radę dostać się z jednego na drugi. To też zrobiła - wskoczyła na jeden z płytszych dachów i tam właśnie zamierzała dokończyć posiłek. Wolała mieć pewność, że nikt go jej nie podwędzi - stąd była wystarczająco niewidoczna. Rozkoszowała się soczystym smakiem mięsa, podczas gdy jej pogarda do dwunożnych istot stale wzrastała - szczycili się najwyższymi wygodami, ale i to im nie starczało.
Serce jej prawie ustało, gdy usłyszała dźwięk kroczenia po blaszanej nawierzchni. Instynktownie zastrzygnęła uszami, co wyćwiczyła w miarę wychowywania się w mieście, gdzie na każdym kroku czaiło się niebezpieczeństwo. Wyostrzyły się jej zmysły, a oczy natychmiast dostrzegły kocią, ciemną niemal sylwetkę podejrzanie szybko i zwinnie poruszającą się po dachu sąsiedniego budynku.
Bastet nastroszyła futro i skierowała w stronę delikwenta ostrożne spojrzenie. Gdy jednak zbliżył się do krawędzi, przygotowując do skoku, miała okazję lepiej poznać szczegóły jego ciała - miał wyraźną niedowagę, jego ciało zdawało się być wątłe, a brzuch nadęty. Mimo to nie dało się mu odmówić zwinności. Najwyraźniej dorównywali sobie.
Zadarła podbródek, wyraźnie sugerując, że bynajmniej nie zamierza uciekać. Czasami dziwiła się, że mimo względnej sławy, jaką cieszyła się w mieście, znajdowali się śmiałkowie, a raczej głupcy, który rzucali jej wyzwania. Nie tylko jej zresztą - ale całkiem jej się to podobało.
Zniżyła swój łeb, obserwując ze skupieniem kocura, który skoczył na jej dach i przeturlał się, amortyzując upadek. Oblizała wargi z wyraźną satysfakcją, jakby traktowała przeciwnika jak swoje śniadanie. Ten rzucił jej tylko wyzywające spojrzenie.
Skoczył pierwszy. Czaszka posunęła się niebezpiecznie blisko krawędzi, ale zdołała zaczepić się pazurami. Skwar i gorąc wcale jej nie pomagał.
Gdy przeciwnik zamachnął się, by wymierzyć kotce cios w głowę, ta przewróciła się na bok i wstając szybko, podcięła mu nogi. Choć ten potknął się, nie stracił równowagi. Uśmiechnęła mu się w twarz, gdy niebezpiecznie wykręciła mu jedną z łap. Wrzasnął, instynktownie zamaszysszy się pazurami w kierunku czoła Bastet. Kotka syknęła, gdy poczuła metaliczną krew zasłaniającą jej pole widzenia. Tym razem naprężyła mięśnie łap i skoczyła na przeciwnika, przyciskając nimi jego głowę do chłodnego dachu. Ten siłował się z nią, usilnie próbując wydostać się z uścisku; w końcu Bastet złapała go za kark i odrzuciła ciężko kilka stóp dalej. Na jej pysku zalśnił lekki wyraz satysfakcji, gdy dysząc, powolnym i dumnym krokiem zbliżała się do samotnika, który cofał się, obracając się taktycznie za siebie.
Dotykał już tylnymi łapami krawędzi, a Bastet miała go zrzucić, ale w tej właśnie chwili samotnik wyciągnął łapę i uderzając ją w bok, pociągnął ją za sobą, gdy się obrócił. Nie czuła podłoża nad swoją głową i zmarszczyła pysk, napinając wszystkie swoje mięśnie, byle tylko nie pozwolić mu się zepchnąć. Niemal mu się to udało, gdyby nie jeden szczegół - nadszarpama przez nią wcześniej łapa, której używanie widocznie sprawiało mu ból. Korzystając z okazji, chwyciła w zęby drugą przednią łapę samotnika i wykręciła ją boleśnie, aż rozległ się chrzęst miażdżonych kości i wtórujący mu przeraźliwy wrzask. Napastnik upadł, nie będąc w stanie utrzymać się na czterech łapach, podczas gdy Bastet wyrwała się, zrzucając go z siebie. W ostatniej chwili czarny wczepił się pazurami w dach, co uratowało go przed zwisaniem z niego. Bastet jednak szybko go dopadła, przyciskając jego głowę łapą do podłoża. Obejrzała się za bark; plamy krwi oszpeciły część dachu. Znów zwróciła się do kocura, który drżał z bólu, cały czas trzymając pysk na okaleczonych łapach.
— P-proszę, wynagrodzę to...
Samotniczka nie spuściła z niego chłodnego wzroku, który nie zdradzał żadnego wyrazu.
— Nie jadłem nic od paru tygodni! — załkał. — A ty... Masz jedzenia aż zbyt dużo!
Może nawet byłaby skłonna go oszczędzić, gdyby nie jego ostatnie słowa.
— Proszę, nie... — wyszeptał.
Jej łapa posunęła się, przesuwając lekko ciało kota.
— Nie chcę umierać. Nie chcę umierać.
— Możesz pozdrowić mnie z nieistniejących zaświatów — powiedziała tylko. — Znikniesz na zawsze.
I zrzuciła go, patrząc tylko, jak czarna plama wydając z siebie ostatni wrzask, upada na kamienną ulicę, stając się tylko krwawą miazgą.
[Przyznano 30%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz