Siedział w bezruchu. Spokojne legowisko starszych nigdy się nie zmieniało. Swoisty ład i rutyna powoli go wyniszczały. Tkwił tu wiele księżyców. Trudno było mu zliczyć ile. Każdy kolejny zdawał się coraz cięższy. Pozbawione bodźców środowisko było torturą. Z nieznanych powodów nie mógł już wychodzić sam. Musiał poczekać aż ktoś niczym kocie go weźmie na spacer. Widział, że szylkret wraz czekoladowym kocurem często poruszali do siebie pyskiem. Czasem i w jego stronę. Pozostało jednak dla niego tajemnicą wymieniane pomiędzy nimi informacje.
Odwiedziny rodziny stawały się rzadsze. Każdy miał zajęty własnymi sprawami dzień. Dawną partnerkę widywał jedynie w legowisku medyków. Niegdyś przychodziła do niego jego ruda córka o pachnącym wiecznie kwieciem futrze. Wiedziała, że nic nie rozumie, a mimo to poruszała do niego pyskiem. Bez nie miał jej tego za złe. Doceniał samą obecność kotki w jego życiu. Czas, który mu poświęcała. Pamiętał jak pewnego ranka przyprowadziła kotkę o burym futrze i oklapłych uszach. Zdawały się takie szczęśliwe i podekscytowane. Bura ukłoniła się mu, a kątem oka zauważył ich złączone ogony. Uśmiechnął się wtedy ciepło. Czyż radość jego dziecka nie była i jego szczęściem? Jej jedynej się udało zbudować tak ciepłą relację. Często obserwował z daleka kotki spędzające razem czas. Lubił się im przyglądać. Beztrosce i błogości jaka z nich emanowała.
Doczekał się wnuków. Jedna z szylkretowych córek doczekała się trzech kociąt z biało-czarnym kocurem. Ich relacja była inna. Specyficzna. Nietypowa. Bez nie umiał zrozumieć jej specyfiki, lecz wyrazy pysków, gesty, jak ich sam zapach kryły przed nim tajemnicę, której prawdopodobnie nigdy nie odkryje. Mógł jedynie snuć teorie na ten temat. Ich kocięta były śliczne. Wnuczki przypominały mu jego matkę. Usiane wieloma kolorowymi łatami. Odwiedzały go czasem. Podobnie jak ich matka.
Kociąt kremowego syna nie znał. Podobnie jak jego partnerki. Pewnego dnia odkrył, że śnieżno-białe kocięta o przeraźliwie jasnych ślepiach należą do jego rodziny. Różniły się od powszechnie znanych kociąt nie tylko bardzo jasnym futrem. Słońce zdawało się je ranić. Plusk często opatrywała młode. Dwójka kociąt z tego miotu wyglądała inaczej, jedno przypominało jego syna, drugie zaś wrodziło się w jego ojca Krzemienia, czarną okrywą włosia, podobnie jak młode Miodunki.
O życiu kremowego Bez jednak nie wiedział za wiele. Kocur zdawał się nim gardzić, więc Bez czynił podobnie. Drugi kremowy syn zdawał się zaginąć, nie widział go nawet w obozowisku przez wiele księżyców. Może udał się do leśnych klanów? Zawsze kochał odkrywać nieznane.
Ostatnie z jego kociąt druga szylkretowa córka zdawała się go wstydzić i unikać. Niczym zakałę. Błąd przeszłości. Izolowała się od całej rodziny, próbując wymazać ich pokrewieństwo.
Bez więc spędzał całe dnie większości w samotności, od czasu do czasu od kogoś odwiedzony czy wzięty na spacer. Wymyśliła liczne historie i bajki, które mógłby opowiadać swoim wnukom, gdyby tylko miał możliwość. Myślał o swojej czekoladowej mentorce, która była pierwszym kotem z jakim rozmawiał. Zastanawiał się nad przygodami kremowego syna, który zniknął bez śladu. Do którego z klanów leśnych mógł się udać. Czasem złe wspomnienia zazdrosnego o Plusk burego kocura nawiedzały go powodując dreszcze na grzbiecie. Zatapiał się coraz bardziej w swym świecie, uciekając od nudnej rzeczywistości jaka go czekała po otwarciu swych ślip.
Czasem myślał o zakończeniu swojego żywota. Był tylko ciężarem i obciążeniem dla klanu. Nudne i pozbawione sensu istnienie w legowisku starszych było męczące. Z każdym dniem, z każdym uderzeniem serca coraz bardziej. Sporadyczne odwiedziny rodziny nie potrafiły wypełnić bólu samotności i pustki jaka rosła w jego sercu. Brakowało mu jednak sposobu. Nie znał ziół, jak jego dawna partnerka. Nie mógł też wspiąć się na drzewo, gdyż zbyt powolny zwykle zostawał zauważony i poproszony o zejście. A nie chciał także sprawić rodzinie kłopotu. Nie zrozumieliby. Nie mieliby jak. To co odczuwał nie dało się narysować paroma kreskami na podłożu. Ani pokazać łapami.
Był skazany na pozostanie ze swoimi myślami sam.
Aż zjawiła się ona.
Nie myślał, że tak wszystko się odmieni, gdy pierwszy raz pojawiła się w legowisku starszych. Pachniała inaczej. Dawno już nie czuł tej woni, lecz powiązanie jej z czymś tak odległym zdawało się niemożliwe. Była też inna niż przeciętnie zapracowane Owocniaki. Przychodziła często. Rozmawiała z pozostałymi członkami starszyzny. Sprzątała i pomagała. Obserwował ją bacznie. Była czymś nowym. Ciekawym. Elementem przerwania nieustannej rutyny i nudy panującej w legowisku starszyzny. Czasem ich spojrzenia się skrzyżowały, lecz Bez nie mógł zrobić nic innego niż spuścić wzrok. Lekka obawa, że kotka zacznie do niego poruszać pyskiem, na co on nie będzie wstanie odpowiedzieć, sprawiała, że mimowolnie gdzieś w środku odczuwał skrępowanie. Nie chciał gdzieś głęboko, by dowiedziała się, że jest inny. Nie chciał, żeby też zniknęła - zbyt skrępowana by z nim przybywać.
Lecz nie zniknęła. Zaczęła się do niego dosiadać. Nie poruszała pyskiem. Wiedziała. A mimo to wciąż tu była. Nie silił się na staranie się analizowania zachowania kotki. Nie chciał się zawieść. Próbował cieszyć się tą odrobiną ciepła i uwagi jaką dostał od niej.
Pierwszy wspólny spacer był zaskoczeniem. Gdy tylko zrozumiał, że pada taka propozycja ochoczo wstał. Kotka zdawała się taka przyjazna i miła. Nie mogła być kim złym skoro wyciągnęła do niego łapę. Pomimo chłodnego dnia pogoda nie była taka zła. Zachmurzone niebo tworzyło obrazy z różnych odcieniach szarości obłoków. Szli przez niewielki zagajnik aż do rzeki. Była większa niż pamiętał. Woda przejmowała ziemię zamieniając ją w nieco bardziej lepką substancję. Niczym kocię uderzył ją łapą obserwując jak się rozpryskuje. Zdawało się to takie głupie, lecz jakie satysfakcjonujące. Obserwowanie rozpryskujących się wokół kończyny kropli. Niektóre splamiły jego futro, ozdabiając je drobnymi brązowymi plamkami. Uśmiechnął się do kremowej kotki, która z jeszcze większym uśmiechem do niego dołączyła do niego. Sprawnym susem wskoczyła w błoto. Brąz rozlał się wokół. Bez nie zamierzał stać bezsensownie. Także zaczął precyzyjniej uderzać w breje. Kocięca radocha tak błaha a ile szczęścia zapewniająca wypełniła go. Im więcej mulistej wody zauważył unoszącej się nad ziemią tym większy rozprysk błota otrzymywał. Kremowa próbowała ulepić z brei coś, lecz poddała się, gdy wszystko znów się rozlało. Nie musiało minąć wiele uderzeń serca by oba koty pokryły się brązem. Van najchętniej by konturowałby to w nieskończoność, lecz wystarczył mocniejszy podmuch wiatru i przemoczone futro, a dreszcz przeszedł przez jego ciało. Kotka szybko to dostrzegła i wskazała ogonem by powrócili do obozowiska. Przywitało ich wiele spojrzeń. Bez miał nadzieję, że kremowa nie zrezygnuje przez to.
Lecz nie skończyło się na tym. Po nim nastąpił kolejny i jeszcze jeden. Przepełnione samotnością dni zaczynały odchodzić w niepamięć przez kremową sylwetkę zjawiającą się w legowisku starszyzny. Przełomowym momentem w jego życiu było odkrycie, czegoś takiego jak imiona, których sensu jeszcze nie do końca rozumiał. Dotychczas nie sądził, że koty przypisują sobie nazwy kwiatów, rzeczy lub zwierząt jako określenie siebie. Dzień, w którym kremowa stanęła przed nim z dużym białym kwiatostanem o pięknym zapachu pozostanie na zawsze w jego pamięci. Na początku nie rozumiał o co chodzi. Dlaczego pokazywała na niego i kwiat. Wskazał na swoje futro, które może przypominało jej kolor kwiecia. Lecz kotka pokręciła łbem. Kotka próbowała jeszcze parę razy, aż wzięła piórko i pokazała na siebie. Bez przekręcił łeb. Nie rozumiał. Nie wyglądała jak piórko. Nie miała futra w jego kolorze. Więc na co pokazywała? Musiało minąć dużo zanim pojął koncept przyjmowania przez koty nazwy rzeczy. Nazywał się od tego kwiatu. Powąchał go, przyglądając się mu uważnie. Z tego co zrozumiał to rodzice przypisywali rzeczy do kociąt.
Z nostalgią spojrzał na kwiat. Jego mama naprawdę musiała go kochać skoro przypisała mu taki piękny kwiat. Bez. Myślami uciekł ku temu, jakim kwiatem lub drzewem ona była. Czy jego siostry były? Czy także kwiatami? Tak bardzo pragnął poznać odpowiedź na to pytanie. Lecz nie zapowiadało się na możliwość odkrycia tego.
Po powrocie do obozowiska z kotką zaczął poznawać imiona kotów, z którymi żył tyle księżyców. Poza nim w legowisku starszym mieszkał Borówka i Brud. Ich liderem był Mucha. Imiona swojej dawnej partnerki nie potrafił zrozumieć. Coś podobnego do Wody. Ich kocięta nosiły nietypowe dosyć imiona. Miód, Miodowy Kij, Mlecz, Jałowiec. Nie potrafił zrozumieć czym sugerowała się Woda, gdyby miał możliwość wolałby nadać im ładniejsze imiona. Coś od kwiatów, jak jego imię. Piórko, bo tak się nazywała kremowa kotka, próbowała mu przedstawić kolejnego kota tym razem ukochanego Miodu, lecz wnioskując po minie kotki przerosło ją to z lekka, więc i on nie naciskał. I tak był wystarczająco szczęśliwy. Odkrył tak wiele o świecie, w którym żył już tyle księżyców. Z lekką ekscytacją skierował się ku legowisku starszych. Nie mógł się doczekać co jeszcze jest przed nim do odkrycia.
Wbił pazury w ziemię, wstając. Nie mógł pozwolić sobie smutek. Nie wiedział czy choroba nie rozprzestrzeni się po całym obozowisku. A on był stary i słaby. Musiał się cieszyć się tym co mu pozostało na tym świecie. Widząc kremowe futro, uśmiechnął się słabo i zaczął zmierzać w stronę wyjścia z legowiska. Piórko poruszała pyskiem do burej kotki Kałuży. Lecz gdy ujrzała Bza podeszła do niego. Kocur liczył na kolejny spacer, wszystko na to zapowiadało, aż doszli do wyjścia z obozowiska i Łasica zastawiła im drogę. Z jej wąskich ślepi i zjeżonego ogona wywnioskował, że nie miała nic miłego do przekazania Piórku. Zwiesił kitę. Musieli się wrócić do obozowiska.
Dławiący zapach stresu rozchodził się po obozowisku. Z każdym wschodem słońca napięcie zdawało się rosnąć. Nie zapowiadał niczego dobrego. Bez nie mógł dowiedzieć się w żaden sposób co się dzieje, lecz wyczuwał napięcie rosnące w obozie. Koty były spięte. Inne zachowywały się inaczej niż zwykle. Brud był bardziej osowiały. Niechętnie przyjmował gości. Stresowały go odwiedziny innych kotów. Tracił powoli na wadze. Mimo to Bez nie widział, by ten udał się do medyka. Nic z tego nie rozumiał. Trzepnął uchem i skulił się w kulkę.
Nie myślał, że tak wszystko się odmieni, gdy pierwszy raz pojawiła się w legowisku starszych. Pachniała inaczej. Dawno już nie czuł tej woni, lecz powiązanie jej z czymś tak odległym zdawało się niemożliwe. Była też inna niż przeciętnie zapracowane Owocniaki. Przychodziła często. Rozmawiała z pozostałymi członkami starszyzny. Sprzątała i pomagała. Obserwował ją bacznie. Była czymś nowym. Ciekawym. Elementem przerwania nieustannej rutyny i nudy panującej w legowisku starszyzny. Czasem ich spojrzenia się skrzyżowały, lecz Bez nie mógł zrobić nic innego niż spuścić wzrok. Lekka obawa, że kotka zacznie do niego poruszać pyskiem, na co on nie będzie wstanie odpowiedzieć, sprawiała, że mimowolnie gdzieś w środku odczuwał skrępowanie. Nie chciał gdzieś głęboko, by dowiedziała się, że jest inny. Nie chciał, żeby też zniknęła - zbyt skrępowana by z nim przybywać.
Lecz nie zniknęła. Zaczęła się do niego dosiadać. Nie poruszała pyskiem. Wiedziała. A mimo to wciąż tu była. Nie silił się na staranie się analizowania zachowania kotki. Nie chciał się zawieść. Próbował cieszyć się tą odrobiną ciepła i uwagi jaką dostał od niej.
Pierwszy wspólny spacer był zaskoczeniem. Gdy tylko zrozumiał, że pada taka propozycja ochoczo wstał. Kotka zdawała się taka przyjazna i miła. Nie mogła być kim złym skoro wyciągnęła do niego łapę. Pomimo chłodnego dnia pogoda nie była taka zła. Zachmurzone niebo tworzyło obrazy z różnych odcieniach szarości obłoków. Szli przez niewielki zagajnik aż do rzeki. Była większa niż pamiętał. Woda przejmowała ziemię zamieniając ją w nieco bardziej lepką substancję. Niczym kocię uderzył ją łapą obserwując jak się rozpryskuje. Zdawało się to takie głupie, lecz jakie satysfakcjonujące. Obserwowanie rozpryskujących się wokół kończyny kropli. Niektóre splamiły jego futro, ozdabiając je drobnymi brązowymi plamkami. Uśmiechnął się do kremowej kotki, która z jeszcze większym uśmiechem do niego dołączyła do niego. Sprawnym susem wskoczyła w błoto. Brąz rozlał się wokół. Bez nie zamierzał stać bezsensownie. Także zaczął precyzyjniej uderzać w breje. Kocięca radocha tak błaha a ile szczęścia zapewniająca wypełniła go. Im więcej mulistej wody zauważył unoszącej się nad ziemią tym większy rozprysk błota otrzymywał. Kremowa próbowała ulepić z brei coś, lecz poddała się, gdy wszystko znów się rozlało. Nie musiało minąć wiele uderzeń serca by oba koty pokryły się brązem. Van najchętniej by konturowałby to w nieskończoność, lecz wystarczył mocniejszy podmuch wiatru i przemoczone futro, a dreszcz przeszedł przez jego ciało. Kotka szybko to dostrzegła i wskazała ogonem by powrócili do obozowiska. Przywitało ich wiele spojrzeń. Bez miał nadzieję, że kremowa nie zrezygnuje przez to.
Lecz nie skończyło się na tym. Po nim nastąpił kolejny i jeszcze jeden. Przepełnione samotnością dni zaczynały odchodzić w niepamięć przez kremową sylwetkę zjawiającą się w legowisku starszyzny. Przełomowym momentem w jego życiu było odkrycie, czegoś takiego jak imiona, których sensu jeszcze nie do końca rozumiał. Dotychczas nie sądził, że koty przypisują sobie nazwy kwiatów, rzeczy lub zwierząt jako określenie siebie. Dzień, w którym kremowa stanęła przed nim z dużym białym kwiatostanem o pięknym zapachu pozostanie na zawsze w jego pamięci. Na początku nie rozumiał o co chodzi. Dlaczego pokazywała na niego i kwiat. Wskazał na swoje futro, które może przypominało jej kolor kwiecia. Lecz kotka pokręciła łbem. Kotka próbowała jeszcze parę razy, aż wzięła piórko i pokazała na siebie. Bez przekręcił łeb. Nie rozumiał. Nie wyglądała jak piórko. Nie miała futra w jego kolorze. Więc na co pokazywała? Musiało minąć dużo zanim pojął koncept przyjmowania przez koty nazwy rzeczy. Nazywał się od tego kwiatu. Powąchał go, przyglądając się mu uważnie. Z tego co zrozumiał to rodzice przypisywali rzeczy do kociąt.
Z nostalgią spojrzał na kwiat. Jego mama naprawdę musiała go kochać skoro przypisała mu taki piękny kwiat. Bez. Myślami uciekł ku temu, jakim kwiatem lub drzewem ona była. Czy jego siostry były? Czy także kwiatami? Tak bardzo pragnął poznać odpowiedź na to pytanie. Lecz nie zapowiadało się na możliwość odkrycia tego.
Po powrocie do obozowiska z kotką zaczął poznawać imiona kotów, z którymi żył tyle księżyców. Poza nim w legowisku starszym mieszkał Borówka i Brud. Ich liderem był Mucha. Imiona swojej dawnej partnerki nie potrafił zrozumieć. Coś podobnego do Wody. Ich kocięta nosiły nietypowe dosyć imiona. Miód, Miodowy Kij, Mlecz, Jałowiec. Nie potrafił zrozumieć czym sugerowała się Woda, gdyby miał możliwość wolałby nadać im ładniejsze imiona. Coś od kwiatów, jak jego imię. Piórko, bo tak się nazywała kremowa kotka, próbowała mu przedstawić kolejnego kota tym razem ukochanego Miodu, lecz wnioskując po minie kotki przerosło ją to z lekka, więc i on nie naciskał. I tak był wystarczająco szczęśliwy. Odkrył tak wiele o świecie, w którym żył już tyle księżyców. Z lekką ekscytacją skierował się ku legowisku starszych. Nie mógł się doczekać co jeszcze jest przed nim do odkrycia.
* * *
Cieplejsze dni stały się czymś codziennym. Wiosna była obwita w zwierzynę. Mimo to w Owocowym Lesie nie układało się. Nie wiedział niestety jaki był tego powód. Wszystko zaczęło się od tego, że Jałowiec przestała go odwiedzać. Zawsze starała się chociaż parę razy w ciągu księżyca do niego zajrzeć. Lecz nie widywał kotki dłuższy czas. Dopiero Piórko zaprowadziła go na zagrzebanie Jałowca w ziemi. Wychudzone i wykrzywione ciało jego kocię sprawiło, że nie mógł spać po nocach. Nie rozumiał co się stało z kotką. Pachniała chorobą. Więc dlaczego Woda jej nie uratowała? Coraz więcej go zadręczało. Co jeśli kremowy syn, który pewnego dnia zaginął skończył tak samo? Nerwowy dreszcz przeszedł przez jego ciało. Pokręcił łbem. Wolał wmawiać sobie jego ucieczkę.Wbił pazury w ziemię, wstając. Nie mógł pozwolić sobie smutek. Nie wiedział czy choroba nie rozprzestrzeni się po całym obozowisku. A on był stary i słaby. Musiał się cieszyć się tym co mu pozostało na tym świecie. Widząc kremowe futro, uśmiechnął się słabo i zaczął zmierzać w stronę wyjścia z legowiska. Piórko poruszała pyskiem do burej kotki Kałuży. Lecz gdy ujrzała Bza podeszła do niego. Kocur liczył na kolejny spacer, wszystko na to zapowiadało, aż doszli do wyjścia z obozowiska i Łasica zastawiła im drogę. Z jej wąskich ślepi i zjeżonego ogona wywnioskował, że nie miała nic miłego do przekazania Piórku. Zwiesił kitę. Musieli się wrócić do obozowiska.
* * *
Dławiący zapach stresu rozchodził się po obozowisku. Z każdym wschodem słońca napięcie zdawało się rosnąć. Nie zapowiadał niczego dobrego. Bez nie mógł dowiedzieć się w żaden sposób co się dzieje, lecz wyczuwał napięcie rosnące w obozie. Koty były spięte. Inne zachowywały się inaczej niż zwykle. Brud był bardziej osowiały. Niechętnie przyjmował gości. Stresowały go odwiedziny innych kotów. Tracił powoli na wadze. Mimo to Bez nie widział, by ten udał się do medyka. Nic z tego nie rozumiał. Trzepnął uchem i skulił się w kulkę.
* * *
Wpatrywał się w ślad po ugryzieniu. Bolał go i nieprzyjemnie pulsował. Nieświadomość tego co z nim będzie była jeszcze gorsza. Nie miał pojęcia czy przez ugryzienie nie podzieli zachowania Biały Kwiat, który już zdawał nie być sobą. Przerażał go taki stan. Tym bardziej, że nic o tym nie wiedział. Czy nastąpi też i u niego. I jak prędko. Poczuł, jak nerwowo kołata mu serce. Próbował spokojnie zaczerpnąć powietrza, lecz stres wkradał się w jego ciało coraz mocniej. Aż wzięcie samego oddechu stało się problematyczne. Trącony w łapę otrząsnął się. Śliwka trzymała upolowaną w pysku mysz. Spoglądała na niego zmartwieniem. Bez złapał się za pysk. Nie chciałby widziała go w takim stanie. Słabego i przerażonego. Skulił się, odwracając się do wnuczki. Musiał to przeczekać. Lęk kiedyś minie.
Nie zorientował się kiedy zasnął. Było już ciemno. Jedynie słabe światło księżyca wkradało się pomiędzy gałęzie drzew. Wyszedł powoli z legowiska, próbując nie budzić śpiącej koło jego boku Miodu. Musiało być z nim naprawdę źle skoro kotka spędziła z nim większość dnia. Bez próbował odszukać Piórka na którejś z gałęzi, lecz z dołu nie widział kotki. Pisnął, lecz odpowiedziała mu głucha cisza, która towarzyszyła mu od zawsze. Nawoływanie było bezsensowne. Pogrążona w śnie kremowa nie wstanie od razu. Tym bardziej, że nie wiedział nawet jak głośny dźwięk z siebie wydał. Kręcił się jeszcze parę uderzeń serca po obozowisku w nadziei, że ją gdzieś dojrzy. Musiał zaczekać do ranka.
* * *
Miał dość legowiska chorych. Ciągłe przypomnienie, że skończy jak Biały Kwiat sprawiało, że tracił panowanie nad swoim sercem i umysłem. Przytłaczająca obecność Miodu nie pomagała. Potrzebował uciec gdzieś. Gdzieś gdzie nikt nie będzie nad nim siedział jak nad umierającym - co tylko potwierdzało jego obawy.
Białe łapy zbłądziły w stronę legowiska starszyzny. Niegdyś jego więzienia, teraz jedynego pustego miejsca w obozowisku. Brud i Borówek także zostali zmuszeni do pobytu w legowisku medyków przez odniesione rany. Gdyby nie waleczność szylkreta pewnie Bza już nie było na tym świecie. Podszedł do swojego legowiska. Tak ciepłego i znajomego. Pewnie wszedł do środka, szukając po zakamarkach kolekcjonowanych przez wiele księżyców ptasich piór. Jeśli jego podejrzenia były słuszne to nie chciał zostawiać jej z niczym. Nie chciał, żeby myślała, że ją porzucił. Zebrał pióra i ruszył na poszukiwanie kotki. Nie miał niewiele czasu. Nie wiedział kiedy Miód znowu go dorwie. Odnalezienie Piórka nie okazało się trudne. Kremowa była niedaleko jego, zupełnie, jakby sama chciała podejść, lecz nie mogła. Jej wzrok zdawał się nerwowy. Podobnie jak reszta sylwetki.
Starał się nie pokazać zalewającego go smutku. Ze słabym uśmiechem podszedł do kotki i położył przed nią kolekcjonowane przez księżyce skarby. Oczy kotki zaszkliły się. Lecz nie były to złe łzy. Chwycił jedno z piórek, jego ulubione podarowane mu przed księżycami przez mentorkę, i włożył je za ucho kotki. Małe brązowe piórko nieznanego mu ptaka. Kremowa nie wytrzymała i zalała się łzami. Przytuliła się do starszego kocura, otaczając go z każdej strony swym puszystym futrem. Bez położył łeb na barku kotki, wtulając się w nią mocniej.
Już dawno nikt go nie przytulał. Nie sądził, że aż tak tęsknił za tym uczuciem.
Miał nadzieję, że nie będzie miała mu tego za złe.
Bez zmarły 113ks, głównie biedny zaniedbany, ale pisanie głuchym kotem jednak było trudne
Białe łapy zbłądziły w stronę legowiska starszyzny. Niegdyś jego więzienia, teraz jedynego pustego miejsca w obozowisku. Brud i Borówek także zostali zmuszeni do pobytu w legowisku medyków przez odniesione rany. Gdyby nie waleczność szylkreta pewnie Bza już nie było na tym świecie. Podszedł do swojego legowiska. Tak ciepłego i znajomego. Pewnie wszedł do środka, szukając po zakamarkach kolekcjonowanych przez wiele księżyców ptasich piór. Jeśli jego podejrzenia były słuszne to nie chciał zostawiać jej z niczym. Nie chciał, żeby myślała, że ją porzucił. Zebrał pióra i ruszył na poszukiwanie kotki. Nie miał niewiele czasu. Nie wiedział kiedy Miód znowu go dorwie. Odnalezienie Piórka nie okazało się trudne. Kremowa była niedaleko jego, zupełnie, jakby sama chciała podejść, lecz nie mogła. Jej wzrok zdawał się nerwowy. Podobnie jak reszta sylwetki.
Starał się nie pokazać zalewającego go smutku. Ze słabym uśmiechem podszedł do kotki i położył przed nią kolekcjonowane przez księżyce skarby. Oczy kotki zaszkliły się. Lecz nie były to złe łzy. Chwycił jedno z piórek, jego ulubione podarowane mu przed księżycami przez mentorkę, i włożył je za ucho kotki. Małe brązowe piórko nieznanego mu ptaka. Kremowa nie wytrzymała i zalała się łzami. Przytuliła się do starszego kocura, otaczając go z każdej strony swym puszystym futrem. Bez położył łeb na barku kotki, wtulając się w nią mocniej.
Już dawno nikt go nie przytulał. Nie sądził, że aż tak tęsknił za tym uczuciem.
* * *
Mrok zalał obozowisko. Powietrze było ciężkie od wilgoci, zbierającej się w chmurach. Oddychał ciężko. Nie miał pojęcia co się dzieje. Czuł wszechobecny lęk. Zapach śmierci nasilał się z każdym uderzeniem serca. Nie wytrzymywał tego. Czuł, jak tracił rozum wraz z coraz silniejszym kołataniem serca. Poczuł, jak ktoś go wyciąga na zewnątrz. Nie opierał się. Zacisnął mocniej ślepia, czując, że widok martwych ciał doprowadzi go do szaleństwa. Dławił się obrzydliwym zapachem śmierci otaczającym go z każdej strony. Ujrzał burą łapę Kota z paroma jagodami. Woda zawsze przestrzegała go, by ich nie ruszać. Teraz nie miał wyboru. Utkwił w nich wzrok na parę uderzeń serca. Bał się posunąć dalej spojrzeniem. Bał się ujrzeć do czego doprowadziła tajemnicza choroba. Zacisnął ślepia i przyjął jagody. Posłusznie i bez sprzeciwu. Nie miał innego wyjścia. Nie zdołałby uciec. Nie miał szans wydostać się z tego paradoksu. Poczuł, jak słabnie. Jak oszalałe serce w końcu zwalnia. Zamknął ślepia, czując zbierające się łzy. Żałował, że nie zdążył pożegnać się z kremową. Miał nadzieję, że nie będzie miała mu tego za złe.
Bez zmarły 113ks, głównie biedny zaniedbany, ale pisanie głuchym kotem jednak było trudne
teraz za to moje serduszko cierpi T-T
OdpowiedzUsuń