Przeszłość
Ciężko opadł na swoje posłanie, wzdychając. Ułożył bródkę na samym końcu jego wielkiego leża, zamykając oczy i rozpłaszczając się w nim, tak że wyglądał jak biały puch na zielonym mchu, a w sumie to całe legowisko zasłaniał swoim futrem na brzuchu. Chichot znanej kocicy wydobył się z jego prawej strony:
— Gdzie się podział Kosaćcowa Łapa? — Po czym pokręciła łebkiem, a następnie wstała ze swojego legowiska i ,,przypadkiem" nadepnęła na jego łapę, wcale ,,niespecjalnie".
Kocurek zasyczał i natychmiast wstał, po czym w jedno uderzenie serca kotka znajdowała się pod rozzłoszczonym kotem. Warknął cichutko w jej stronę groźbą, a ona od razu szybko kiwnęła głową, jakby od tego zależało jej życie. Kocur z trochę spokojniejszymi oczami wypuścił ją wolno. Obserwował ją, jak ta się wyślizguje z uścisku, a następnie patrzy na niego przerażonymi oczami. Kosaciec uśmiechnął się, zaśmiał się z jej reakcji i rzekł:
— Cóż, najwidoczniej twoje imię ci pasuje... Głupia Łapo!
Liliowa parsknęła, po czym wygładziła nastroszoną sierść. Z jej oczu mógł wnioskować, że była troszkę zirytowana. Lubił tę emocję na pyskach innych, więc mówił dalej:
— Pakujesz się w kłopoty, a później obrywasz od silniejszych — stwierdził, nie dając Głupiej Łapie dojścia do głosu — Wybacz, ale teraz muszę naprawdę już zasnąć. I żeby mi się to już nie powtórzyło! — miauknął, po czym ułożył się już bardziej wygodnie i błyskawicznie zasnął głębokim snem. Kotka prychnęła i spojrzała na dół z pogardą.
— Tia, na pewno się to już nie powtórzy, matole... Sam jest głupi i zbyt pewny siebie! — cicho stwierdziła i ułożyła się w posłaniu bardzo blisko jego. Najwidoczniej wykorzystywała to, że Kosaciec był chodzącą, ciepłą i futrzastą kulką, która zawsze była gorąca jak słońce w Porze Zielonych Liści. Kocurek jednak był tego zupełnie nieświadomy i twierdził, że Głupia Łapa jest taka, jak wskazuje jej imię. W jednym księżycu tyle złych słów usłyszał na jej temat, że bardziej unikał z nią normalniejszych interakcji niż pojedynki lub krótka konwersacja. Lubił jak przegrywała, bo wtedy mógł dowieść swojej siły. Miał nadzieję, że jego rodzice i Miodowa Kora byli z niego dumni.
Głupia Łapa nie odczuwała do niego nic więcej prócz znajomości i rywalizacji, ale też zazdrościła mu wielu cech. Szkoda, że nie mogła cofnąć czasu. Może gdyby tego nie powiedziała, stałaby się prędko uczennicą. Przynajmniej nie była już sama... Miała Rysi Trop, teraz już Rysią Łapę, której ta zmiana nie podobała się wcale.
***
Księżycowy sierp wisiał już wysoko na niebie, a jedynym co przerywało nocną ciszę, było regularne, gardłowe pohukiwanie sowy, powtarzające się co kilkanaście uderzeń serca.
Kosaćcowa Łapa pogrążony był w swej najgłębszej fazie snu. Przechadzał się po dość jałowej połaci terenu. Łąka, niegdyś żyjąca barwami, teraz była pożółkła, przeżarta przez szarańczę aż do samych korzeni traw oraz spalona żarem słońca. Jedynie gdzieniegdzie wyrastały drobne, nieśmiało wychylające swe główki sponad terenu maki, których czerwień wyróżniała się pośród połaci bladości. Obrzydliwy widok... — chciał powiedzieć.
Uczeń podszedł do wartkiego strumienia rzeki. Woda szemrzała cicho, płynąc w dół i rozchlapując się na ostrzejszych zakrętach. Jedyną trasą, dzięki której mógł przejść na drugi brzeg, było przeskoczenie po śliskich kamieniach. Po drugiej stronie widział już ciemny bór, tak ciemny, że w świetle księżyca nie dało się nawet dostrzec skrawka terenu, skrywanego za ścianą wysokich, nieprzyjaznych i powykrzywianych drzew. Ostrożnymi susami zaczął pokonywać dzielącą go od lasu odległość, wymierzając z głową każdy następny skok. I wtedy, gdy był już w połowie drogi, coś wynurzyło się z wody, niemalże zwalając go z nóg. Kosaćcowa Łapa odskoczył szybko, zdziwiony i nieco przerażony patrząc w górę.
Na jednym z kamieni przed nim usiadła iskrząca bielą postać o kojącej, spokojnej aurze i szylkretowym, czystym futrze. "Kim ona jest?" — zastanawiał się. Nie mógł jednak wypowiedzieć czegokolwiek, jakby coś trzymało jego pysk, nie pozwalało mu wydania jakiegokolwiek dźwięku. Prócz szybkiego, płytkiego nabierania wdechów i wydechów. Przyglądała się mu przez jakiś czas nim zdecydowała się na zabranie głosu.
— To zaszczyt cię teraz spotkać, Kosaćcowa Łapo — zaczęła z uśmiechem, owijając ogon wokół drobnych łapek — Czekałam na to od wielu księżyców. Chciałabym... Porozmawiać z tobą, jednak czas jaki możemy ze sobą dzielić jest zbyt naglący. Wiemy o twojej rodzinie. I wiemy ku jakiej ścieżce zmierzasz, choć wciąż zdajesz się nie mieć świadomości, jakie konsekwencje to ze sobą niesie — miauknęła, smutnym wzrokiem uciekając ku wodzie — Więzy krwi są ważne, jednak do czasu. Sama się o tym przekonałam na własnej skórze. Ty jednak masz jeszcze czas zawrócić nim będzie za późno i podjąć własną decyzję. Nie przybyłam jednak by cię umoralniać. Niosę ze sobą znacznie ważniejszą wiadomość, a wybór tego, co z nią zrobisz, zależy tylko od ciebie samego. Klan Wilka czekają nadzwyczaj ciężkie czasy. Takie, jakich jeszcze nie doświadczył. Zatrucie rozniesie się jak zakażona rana, zatruwając swą toksyną cały organizm i doprowadzając do powolnego zgnicia. Ale nie taki musi być koniec. Kosaćcu. By poznać prawdę udaj się za dwa księżyce, gdy niebo będzie przejrzyste, a czuwać nad tobą będzie sam księżyc, ku wierzbie, którą pierwszą obsypie biel bazi. Nie mów jednak o tym nikomu. To zadanie przypada tobie. I to ty musisz go dopiąć.
Kotka skończyła i wraz z silnym podmuchem wiatru, razem z uczniem wpadła w odmęty tajemniczej wody.
Kosaciec zbudził się. Jego oddech przyspieszył, oczy wytrzeszczyły się, a źrenice rozszerzyły. Gwałtownie wstał, patrzył w dół, łapczywie biorąc i wypuszczając powietrze. Miał przed chwilą wrażenie, jakby był topiony... Ale zarazem nie leciała z jego pyska woda. To był sen. Zły sen. A w nim pojawiła się jakaś dziwna kotka, zupełnie obca. Przypomniał sobie jej słowa. Według niego były spowite groźbą, a jeszcze wzmianka o jego rodzinie... Co ona od niego chciała!? Co chciała od jego rodziny!? A zwłaszcza... o jakiej ścieżce wspomniała? Co takiego ona jeszcze wiedziała? Co się... stanie w jego życiu? Tyle pytań, a zero odpowiedzi...
— Co się stało? — Ktoś zapytał. Jego wielkie, brązowawe oczy spojrzały w stronę źródła dźwięku. Była to ta Głupia Łapa, jednak tym razem w jej ślepiach mógł dostrzec... współczucie? Zaniepokojenie, ale inne od obawy przed śmiercią. Dziwił się jej, że w ogóle się pyta o to, co się stało. Jeszcze wczoraj prawie by jej zrobił wielką krzywdę, a teraz martwiła się o niego?
Kosaciec chciał powiedzieć jej, co się stało, ale nagle usłyszał za sobą ciche, wręcz niesłyszalne słowa ,,Nie mów o tym nikomu. To twoje zadanie." Zawahał się.
— No więc? — Uniosła brew w oczekiwaniu. Kosaćcowa Łapa stanął pewniej, już nie w lekkim rozkroku. Wygładził trochę swoją wielką, zadbaną grzywę i odpowiedział tak spokojnie, na ile mógł udawać:
— Och, no nic się nie stało, Głuptasie — rzekł w jej stronę, uśmiechając się łagodnie — Po prostu znowu miałem sen, w którym cię pokonałem. A potem do obozu wpadł wielki lis i...!
— Czemu ciągle masz sny z lisami? — przerwała mu — Rany, ciągle tylko o tych lisach gadasz, gdy się budzisz! Zmień swoje zainteresowanie, bo to naprawdę już...
Ale Kosaćcowej Łapy już nie było w legowisku uczniów. Wybiegł szybko na świeże powietrze, aby odświeżyć swój umysł. Napotkał ojca, Prążkowaną Kitę. Starszy od razu go zobaczył i skierował się w jego kierunku. Styknęli się nosami, tym samym sposobem witając siebie. Nie potrzebowali słów tak jak inni, byli przecież rodziną; ojcem i pierworodnym synem. Następnie spotkał się z Miodową Korą, przywitał się z nim radośnie i wymaszerowali razem z obozu. Kolejny trening mógł zapowiadać się świetnie, gdyby nie jego sen oraz głowa, która była hen daleko od ziemi, a znajdowała się pośród białych chmurek.
***
— [...] Jak już wiesz, w tunelach jest bardzo niebezpiecznie, a jednak...
"Gdzie ja mam znaleźć, do jasnego orzecha, ,,tą” wierzbę!?" — zastanawiał się. — "Przecież na terytorium Klanu Wilka rośnie tyle wierzb... A może jest jakiś zakamarek terytorium, którego jeszcze nie zwiedziłem? I może tam znajduje się ,,ta” wierzba? Hm... Może jak mój mentor mi każe zapolować, to sobie zwiedzę przy okazji jeszcze raz mój dom…"
— Kosaćcowa Łapo! — Wyrwał go z zamyśleń głos Miodowej Kory. Od razu wrócił do tej jakże okropnej rzeczywistości z niechętną miną.
— Słucham, słucham... — wymamrotał niezainteresowany.
— W takim razie powiedz mi, na czym skończyłem?
— Gadałeś o jakichś tunelach, że niebezpiecznie tam, czy coś...
Miodowa Kora zmarszczył brwi i wyglądał na niezadowolonego odpowiedzią. Milczał jednak, więc Kosaciec spytał:
— Wiesz może, drogi mentorze, czy jest u nas jakaś wierzba, która za dwa księżyca puszcza bazie?
— Nie wiem — wyjaśnił twardo, próbując ukryć urażenie po zlekceważeniu jego słów. Zastanawiał się czy też taki był w młodości — Ach, myślałem, że lubisz mnie słuchać... zdziwiłem się.
— Oczywiście, że lubię! — Bronił się uczeń, patrząc mu w oczy — Po prostu... jestem trochę zmęczony. Przez Głupią Łapę nie mogłem spać i ledwo, co kontaktuję ze światem!
Miodowa Kora milczał. Kosaćcowa Łapa nie zdawał sobie nawet sprawy, że jego mentor mógł być spokrewniony z tą kotką w jakimkolwiek stopniu.
— Jest dobrym kotem! — stwierdził. Ta uczennica... Sosnowa Gwiazda zaraz ją pewnie wyrzuci i się skończy, nie będą przecież karmić tego głupiego kota!
Kosaćcowa Łapa nagle niepewnie spojrzał na wojownika. Poczuł, że go uraził... Ale czym? Przecież nie obraził nikogo w słowach!
Zapytał cichutko, jakby teraz stracił pewność siebie:
— Lubisz mnie, Miodowa Koro?
— Szybko się uczysz... — wymamrotał bardzo cicho liliowy. Coś miał w głowie, jakiś pomysł, przemyślenia... ale niestety nie przelał go na swoje następne słowa — Dobrze, skoro lubisz mnie słuchać, to chodźmy poćwiczyć twoje wspinanie się na drzewa. — I uśmiechnął się — Uwielbiasz to, czyż nie?
Uczeń westchnął ciężko i lekko skinął łebkiem. Wyszczerzył śnieżnobiałe ząbki w uśmiechu
— Oczywiście, że uwielbiam, czemu miałbym nie, Miodowa Koro? W końcu to lepsze niż pływanie!
***
Po jakże ciężkich ćwiczeniach wspinaczki i upolowaniu włochatej, mocno rudej wiewiórki, wrócił do obozu zmęczony i zamyślony. Nadal zastanawiał się, co ta kotka mówiła. Czemu więzy krwi miałyby nagle nic nie znaczyć? "Przecież Zalotna Krasopani mnie kocha! Może i Jarzębina się ode mnie oddaliła, ale to przez to, że zostanie przyszłą medyczką!" — myślał. — "A potem jakaś zaraza... Ona mnie ostrzegła, czy może przeklęła?"
Nie był jednak tak głupi, aby to zlekceważyć; teraz musiał się mieć na baczności. Czekać, aż dobije do jedenastu księżyców jego życia, a wtedy znów ją zobaczy. Znów poczuje ten koszmar, który jakimś cudem przeżył. I opcjonalnie ,,przejrzy na oczy", jak to powiedziała. Miał nadzieję, że kotka wyjaśni mu to całe zajście za dwa księżyce. Nie wiedział czy czuł ekscytację, czy strach przed tym, co może się w przyszłości wydarzyć. Miał tylko nadzieję, że nie zrobi krzywdy jego rodzinie. I Klanowi Wilka.
Nie stchórzy. Stanie czoła tej kotce, nawet jeśli by się okazało, że pochodzi z Klanu Gwiazdy. W sumie... Po co miałaby mu się objawić kotka stamtąd? Aby go nawrócić? Ha! W życiu!
Może.
[1723 słów.]
[przyznano 34%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz