*tuż po nadaniu kary Płomyczkowi przez Różaną Przełęcz*
Harmider panujący w obozie powoli ucichał. Do Obserwującej Żmii, stojącej już teraz w wejściu do kociarni zaczęła zbliżać się Lwia Paszcza ze swoim synem trzymającym się blisko niej, chcąc nie chcąc, córka Zięby odprowadziła go sama do tortie, która czekała na nich przed żłobkiem.
Nigdy nie chciała niszczyć swojego kontaktu z Lwią Paszczą. Wiedziała, jaka kocica była. Chciała zachowywać z nią dobre stosunki, tak jak z większością klanu, szczególnie, że była matką jej przybranej wnuczki i częścią rodu, który był całkiem duży, ale… nie mogła. Nie mogła pozwalać Płomykowi na takie zachowanie, jakiego się tak często dopuszczał, a zwłaszcza na to, czego niedawno dokonał podczas rozmowy z nią w kociarni. Był jej uczniem, jej podopiecznym, którego miała wychować. Jej powinnością było doprowadzić go do porządku, skoro Lwia Paszcza tego nie robiła, zaślepiona pseudo idealnością rudzielca. Nie miała zamiaru być dawną mentorką takiego ucznia, jakim był Płomyk i nic nie zrobić z tym, co ten wyrabiał. Musiała go naprawić, uformować, by chociaż był w stanie funkcjonować w Klanie Burzy w miarę normalnie. Nie mogła pozwolić, by stało się inaczej, bo jaką mentorką by wtedy była? Jaki obraz jej kompetencji pojawiłby się przed klanem?
Mimo tego, iż nie miała zamiaru odpuścić, nie powiedziała nic do Lwiej Paszczy, gdy ta podeszła. Nie chciała tego zaogniać. Widziała dobrze, jak wściekła jest kocica i że właśnie zepsuła wszystko co wypracowała w ich relacji.
— Pożałujesz dnia, w którym postawiłaś łapę na terenach Klanu Burzy i zadarłaś z moją rodziną — klasycznie pręgowana zwróciła się do niej, by już po chwili przenieść pełne nienawiści spojrzenie na Obsmarkanego Kamienia, który nie zainterweniował w trakcie zgromadzenia, czego ta najpewniej od niego oczekiwała.
Cóż. Niestety. Nie można było mieć porcji karmy i zjeść porcję karmy, jak to mówili niektórzy w Betonowym Świecie. Mimo to tortie i tak żałowała, że tak to się wszystko skończyło. Kronikarka westchnęła lekko, zachowując kamienną minę.
— Sam to na siebie sprowadził. Nawet część twojej rodziny uważa, że przesadza. Ty też powinnaś to widzieć — miauknęła beznamiętnym, acz kulturalnym tonem, próbując uświadomić Lwiej Paszczy, choć najpewniej na daremno, że to nie była jej złośliwość dla samej złośliwości i pokazać jej, że z jej własnej perspektywy to było jedyne rozwiązanie. — Chodź — dodała w stronę dawnego ucznia, wchodząc do kociarni.
Po ostatnim spojrzeniu na żółtooką matkę, czysto rudy kocur udał się za nią.
***
*tuż po tym jak Płomyk dostał karę, kontynuacja tego na czym skończył się ostatni odpis Płomykczka*
Po rozmowie z Płomyczkiem wróciła do zajmowania się swymi dziećmi, raz na jakiś czas na niego zerkając. I dobrze, że go pilnowała, bo jak wiadomo, Płomyk to Płomyk. Gdy tylko dostrzegła, że najmłodszy z synów Lwiej Paszczy skrada się powoli cichcem do wyjścia od razu wbiła w niego swe spojrzenie skośnych ślipi.
Zaś gdy ten rzucił się do ucieczki szybko zareagowała, chwytając go za kark i wciągając z powrotem do kociarni, mimo protestów.
Dobrze wiedziała, że niestety nie będzie miała z nim łatwo i trzeba demona pilnować.
— Nieeee! — krzyknął klasycznie pręgowany, gdy został wciągnięty z powrotem do kociarni. Tortie umiała porządnie chwytać za kark, więc kocur zwiotczał szybko — Puszczaj mnie zapchlona starucho!
Na te słowa starsza wydała z siebie zły pomruk. Oj zapłaci mu się za takie odzywki. Doniosła go do mchu, który następnie odsunęła, ukazując to, co przygotowała na właśnie takie sytuacje, gdy rudy sprawiał problemy. Mech nie leżał bowiem na zwykłej ziemi, a na patykach, pod którymi znajdowała się dziura, na tyle głęboka, że niski Płomyczek nie był w stanie się z niej wydostać, ale ona mogła go spokojnie z tamtąd wyciągnąć czy nawet tam samej wejść i wyjść bez większego problemu. Patyki również odsunęła, a potem wrzuciła do dołu szczyla bezceremonialnie, nie szczędząc siły.
— Nie ładnie Rozwydrzony Bachorze. Nieładnie — użyła jego nowego imienia, a w jej głosie dało się usłyszeć pewną złość, ale bardziej chłód i powagę, gdy mrużyła swe ślipia. Nazwał ją staruchą! STARUCHĄ! Nie była może już młodą kocicą, jaką była gdy urodziła swój pierwszy miot, ale nie była jeszcze na pewno stara! Nawet tak nie wyglądała!
Płomyk wydarł się potwornie z odrazy, gdy tylko zetknął się z ziemią i pyłem.
— Stul pysk Zasrana Żmijo! JESTEM TERAZ PRZEZ CIEBIE BRUDNY. Wyłysieję! To twoja wina! Twoja! — wydzierał się tak na nią.
W odpowiedzi rzuciła w niego mchem, chcąc go zdenerwować.
— Zachowuj się, bo cię tu będę trzymać dłużej niż do szczytowania słońca — miauknęła, uśmiechając się wrednie.
Młodszy po zetknięciu z mchem wydarł się tak głośno i piskliwie, że niejednemu kotu odpadłyby uszy, przez co starsza aż skrzywiła się, stawiając je do tyłu. Rudy odsunął się od kulki, jakby to było zło w czystej postaci, przez co otarł swoją sierść o kolejny brud, znów wydając z siebie potworny wrzask.
— Wypuść mnie stąd! Jestem skażony brudem! Umrę tutaj! Nie możesz mi tego zrobić! — biadolił, próbując już w desperacji wspiąć się po ścianie do góry.
— Owszem, mogę — miauknęła, po czym przechyliła głowę lekko w bok. Następnie jej uśmiech poszerzył się, gdy bez powodu, bo przecież Płomyczek i tak by się raczej nie wydostał, pchnęła go w głowę, przez co ten upadł prosto w ziemię.
Z pyska rudego znów uciekła kakofonia piskliwych dźwięków. Bardziej zdesperowany niż wcześniej, z wrogim wyrazem pyska, skoczył w górę, aby jednak wydostać się z dziury. Żmija natomiast znowu go popchnęła, tym razem mocniej.
— Wiesz, ciekawa zabawa — miauknęła, kładąc się przed dziurą, ale z wolnymi łapami, by móc go dalej spychać — ale dam ci szansę byś mógł stąd wyjść. Pod jednym warunkiem — miauknęła, uśmiechając się przebiegle. Bo właśnie po to powstała ta dziura. Miała zamiar go wyuczyć, że jeśli nie jest grzeczny spotyka go kara, którą może uniknąć za dobre sprawowanie. Trochę twardej łapy, tak różnej niż ta Lwiej Paszczy, której łapa wobec Płomyka była miękksza niż poduszki dwunożnych dobrze mu zrobi. Przyglądała się więc dygoczącemu młodzikowi, który już nie wyglądał tak czysto i lśniąco jak wcześniej.
— Jakim? — Zmarszczył czoło, biorąc głębsze oddechy, bo mimo wszystko zmęczył się. Widać było, że nie przykładał się do treningu, skoro po jednym sprincie i dwóch skokach już wymiękał.
— Przeprosisz mnie za te wszystkie epitety — miauknęła, kładąc sobie łapę pod brodę i opuszczając wraz z nią głowę, czekając na decyzję młodzika.
— Co? — zdumiał się na jej słowa. — I to sprawi, że opuszczę to miejsce? — zdawał się chcieć upewnić czy kocica nie robi go w konia.
— Tak — stwierdziła, mówiąc to dość poważnie i kiwając głową. Była szczera. To chciała osiągnąć poprzez wkładanie go do dołu – wydobycie jakiejś namiastki instynktu zachowawczego i jakiegoś choćby śladowego szacunku do swej osoby. Tylko tyle, ale przy Płomyku było to aż tyle.
Długofutry na jej słowa zacisnął pysk, jakby rozważając swe opcje. Gdy jednak zobaczył wijącą się w ziemi dżdżownice, która właśnie wyszła spomiędzy gleby, wręcz natychmiast podjął decyzję.
— Przepraszam! Wyciągnij mnie! Oni już po mnie idą! — dodał piskliwiej.
Nie wiedziała, jacy oni, gdyż szczerze nawet nie dostrzegła dżdżownicy, skupiając się na Płomyku i jego reakcji. Wzruszyła tylko barkami nie pytając, następnie chwytając go i wyciągając z dołu, po czym puszczając i odsuwając się by pozwolić mu na swobodę w ruchach. Klasyk odetchnął z ulgą, gdy powrócił na górę. Od razu się otrzepał, a widząc pył na swym futrze, skrzywił się zniesmaczony.
— Przepraszam! Wyciągnij mnie! Oni już po mnie idą! — dodał piskliwiej.
Nie wiedziała, jacy oni, gdyż szczerze nawet nie dostrzegła dżdżownicy, skupiając się na Płomyku i jego reakcji. Wzruszyła tylko barkami nie pytając, następnie chwytając go i wyciągając z dołu, po czym puszczając i odsuwając się by pozwolić mu na swobodę w ruchach. Klasyk odetchnął z ulgą, gdy powrócił na górę. Od razu się otrzepał, a widząc pył na swym futrze, skrzywił się zniesmaczony.
— Obrzydliwe, obrzydliwe! — miauknął wyraźnie obrzydzony — Musze do mamusi, aby mnie umyła! — Po czym skierował swe kroki w kierunku wyjścia.
Szybko ruszyła w tamtą stronę, zastępując mu przejście i siadając w nim, by nie przebiegł jej między nogami.
Czy on naprawdę myślał, że pozwoli mu pójść do matki, tylko dlatego, bo nie chciał sam się umyć? Naprawdę był tak od niej zależny, że nie mógł normalnie bez niej funkcjonować?
— Co robisz?! Ja tylko idę do mamy! Musi mnie umyć! Odkazić! Spójrz na mnie! Jestem cały brudny! Spleśnieje jeśli tym się nie zajmie! To sprawa życia i śmierci! — miauczał jej nad uchem o stanie swego futra naprawdę przejętym głosem.
Czy on naprawdę myślał, że pozwoli mu pójść do matki, tylko dlatego, bo nie chciał sam się umyć? Naprawdę był tak od niej zależny, że nie mógł normalnie bez niej funkcjonować?
— Co robisz?! Ja tylko idę do mamy! Musi mnie umyć! Odkazić! Spójrz na mnie! Jestem cały brudny! Spleśnieje jeśli tym się nie zajmie! To sprawa życia i śmierci! — miauczał jej nad uchem o stanie swego futra naprawdę przejętym głosem.
— A co? Sam się umyć nie umiesz? Czyli te plotki to jednak prawda była... — prychnęła rozbawiona. Rudzielec najeżył się cały słysząc jej słowa.
— Ja. — Wskazał łapką na siebie. — Nie dotknę językiem brudnej sierści. To obrzydliwe i niehigieniczne. Dlatego musze do mamusi. Naprawdę muszę! Ja nie przeżyje z tym na sobie!
— Ja. — Wskazał łapką na siebie. — Nie dotknę językiem brudnej sierści. To obrzydliwe i niehigieniczne. Dlatego musze do mamusi. Naprawdę muszę! Ja nie przeżyje z tym na sobie!
— Mh... — burknęła niezadowolona, że z jednej strony nie chciała go wypuścić do matki bo to by był strzał w kolano w jej misji, szczególnie teraz, a z drugiej wiedząc, że jeśli tego nie zrobi to młodszy będzie jej jęczał o to nad uchem tak długo, że już jej uszy chciały uciec — to się przemóż, bo ja cię nigdzie nie wypuszczę — ostatecznie po chwili namysłu trotie postanowiła go nie puszczać, a zarazem nie ustępować rozpieszczonemu dzieciakowi, który chyba nie spodziewając się takie odpowiedzi otworzył aż z szoku pysk.
— Nie dotknę tego językiem! — powtórzył dobitniej, jakby nie zrozumiała za pierwszym razem. — Zwymiotuje! To tortura!
Wtem do głowy wpadło jej rozwiązanie problemu.
— Dobra — powiedziała wstając, a gdy już Płomyczek ruszył w jej stronę, chcąc ją ominąć, chwyciła go za kark. Z jego pyska wydało się piskliwe „nie”, jakby spodziewał się że kocica chce go znowu dać do dołu, nim szylkretowa nie ułożyła się na swoim legowisku i zaczęła go wylizywać.
Wiedziała, że mu się to nie spodoba, bo była „ohydnym mieszańcem” i brzydził się dotyku takich jak ona, ale to był chyba jedyny sposób, który wchodził w grę, patrząc na to, iż tortie nie miała zamiaru go wypuścić, a on ustąpić.
O dziwo na początku się nie ruszał, jakby zamierając. Była to jednak cisza przed burzą , bo już po chwili wydarł się tak, jakby go zażynano.
— O fuj! Co ty robisz?! Znierudzieje! Dostane czarnych plam! Nie! Zostaw! JUŻ CZUJE JAK UMIERAM. Pleśnieje aaaaa! — Szarpał się, próbując uciec spod jej łap, ale z każdym ruchem coraz słabiej.
— Oh nie wierć się tak, przysługę ci robię — miauknęła, choć szczerze miała nadzieję, że w przyszłości to sprawi, iż będzie sam się mył. Noi zabawnie było słuchać tych jego pisków o wolność, po tym, jak tyle razy napsuł jej krwi a ona nic nie mogła z tym zrobić, ani w trakcie, ani później, co by go mocniej ruszyło.
— Zabijasz mnie! To żadna przysługa! — biadolił, zaczynając dyszeć. — Słabo mi... musisz mnie puścić. Musisz! Zemdleje...
— No już kończę już — miauknęła, dolizując mu jeszcze kępkę na głowie — gotowe — puściła go, ale ostrożnie przez jego słowa, a także coraz mniejsze wyrywanie się, które wskazywało na to że chyba nie przesadzał z tym że robi mu się słabo. Mimo to klasyk upadł na pyszczek, ku jej zaskoczeniu nie wstając, a zaczynając próby odczołgania się, ale szybko stało się jasne, iż jedyne co był w stanie robić to łapać spazmatycznie oddech. A potem nagle przestał się w ogóle ruszać, jedynie oddychając.
Przypatrywała mu się nieźle zszokowana chwilę. Czy on… czy on właśnie zemdlał, bo go dotknęła nieruda persona?
— E, żyjesz? — spytała, nieco zmartwiona, tykając go ostrożnie łapą, odsuwając resztę ciała, a zwłaszcza swój skrzywiony pysk najdalej, jak mogła bo po pierwsze – bleh, po drugie, nie wiedziała, czy to nie był jakiś przekręt. Przyglądała się tak mu swymi żółtymi oczyma, doszukując się jakiejś reakcji, która nie nastąpiła. Płomyk leżał tam tylko z językiem który wypadł mu z pyska.
Aha. Czyli naprawdę zemdlał.
Coraz bardziej się przekonywała, że to dziecko nie było w stanie przetrwać bez opieki.
Salamandra widząc całą sytuację zainteresowała się padniętym kocurem i odeszła od rodzeństwa, następnie podchodząc do niego.
— Ha, ale tchórz — skomentowała kopia Żmii, następnie schylając pyszczek i śmiejąc mu się prosto w twarz. Na pysku Żmii pojawił się lekki uśmieszek obserwując córkę. Cóż, nie umarł, żył, więc nie było tak źle. Przynajmniej będzie miała trochę spokoju na jakiś czas…
— Nie dotknę tego językiem! — powtórzył dobitniej, jakby nie zrozumiała za pierwszym razem. — Zwymiotuje! To tortura!
Wtem do głowy wpadło jej rozwiązanie problemu.
— Dobra — powiedziała wstając, a gdy już Płomyczek ruszył w jej stronę, chcąc ją ominąć, chwyciła go za kark. Z jego pyska wydało się piskliwe „nie”, jakby spodziewał się że kocica chce go znowu dać do dołu, nim szylkretowa nie ułożyła się na swoim legowisku i zaczęła go wylizywać.
Wiedziała, że mu się to nie spodoba, bo była „ohydnym mieszańcem” i brzydził się dotyku takich jak ona, ale to był chyba jedyny sposób, który wchodził w grę, patrząc na to, iż tortie nie miała zamiaru go wypuścić, a on ustąpić.
O dziwo na początku się nie ruszał, jakby zamierając. Była to jednak cisza przed burzą , bo już po chwili wydarł się tak, jakby go zażynano.
— O fuj! Co ty robisz?! Znierudzieje! Dostane czarnych plam! Nie! Zostaw! JUŻ CZUJE JAK UMIERAM. Pleśnieje aaaaa! — Szarpał się, próbując uciec spod jej łap, ale z każdym ruchem coraz słabiej.
— Oh nie wierć się tak, przysługę ci robię — miauknęła, choć szczerze miała nadzieję, że w przyszłości to sprawi, iż będzie sam się mył. Noi zabawnie było słuchać tych jego pisków o wolność, po tym, jak tyle razy napsuł jej krwi a ona nic nie mogła z tym zrobić, ani w trakcie, ani później, co by go mocniej ruszyło.
— Zabijasz mnie! To żadna przysługa! — biadolił, zaczynając dyszeć. — Słabo mi... musisz mnie puścić. Musisz! Zemdleje...
— No już kończę już — miauknęła, dolizując mu jeszcze kępkę na głowie — gotowe — puściła go, ale ostrożnie przez jego słowa, a także coraz mniejsze wyrywanie się, które wskazywało na to że chyba nie przesadzał z tym że robi mu się słabo. Mimo to klasyk upadł na pyszczek, ku jej zaskoczeniu nie wstając, a zaczynając próby odczołgania się, ale szybko stało się jasne, iż jedyne co był w stanie robić to łapać spazmatycznie oddech. A potem nagle przestał się w ogóle ruszać, jedynie oddychając.
Przypatrywała mu się nieźle zszokowana chwilę. Czy on… czy on właśnie zemdlał, bo go dotknęła nieruda persona?
— E, żyjesz? — spytała, nieco zmartwiona, tykając go ostrożnie łapą, odsuwając resztę ciała, a zwłaszcza swój skrzywiony pysk najdalej, jak mogła bo po pierwsze – bleh, po drugie, nie wiedziała, czy to nie był jakiś przekręt. Przyglądała się tak mu swymi żółtymi oczyma, doszukując się jakiejś reakcji, która nie nastąpiła. Płomyk leżał tam tylko z językiem który wypadł mu z pyska.
Aha. Czyli naprawdę zemdlał.
Coraz bardziej się przekonywała, że to dziecko nie było w stanie przetrwać bez opieki.
Salamandra widząc całą sytuację zainteresowała się padniętym kocurem i odeszła od rodzeństwa, następnie podchodząc do niego.
— Ha, ale tchórz — skomentowała kopia Żmii, następnie schylając pyszczek i śmiejąc mu się prosto w twarz. Na pysku Żmii pojawił się lekki uśmieszek obserwując córkę. Cóż, nie umarł, żył, więc nie było tak źle. Przynajmniej będzie miała trochę spokoju na jakiś czas…
***
*następny dzień*
*następny dzień*
Leżała sobie spokojnie. Wszystkie jej dzieci się już pobudziły, a Płomyk dalej o dziwo spał. Tuż przy niej, otulony przez jej ogon, bo chciała zobaczyć jego reakcję, skoro już miała tak niepowtarzalną okazję do zrobienia mu na złość. Tak jej krwi napsuł, że postanowiła się trochę na nim zemścić za to wszystko. Za ten ból głowy, za to, że musiała chodzić podczas ciąży na treningi z nim wyczerpujące bardziej psychicznie, niż fizycznie i użerać się o każdą najdrobniejszą rzecz, jednocześnie z kotem, który oczekiwał od niej niestworzonych rzeczy i posłuszeństwa, jakby był panem świata.
Dzięki ci Klanie Gwiazdy za Nagietkowy Wschód, bo gdyby nie on miałaby jeszcze większe problemy z tą rudą kupką ego. Przy okazji, może nauczy się, tak jak to twierdził niebieskooki, że traktowanie działa w obie strony. I że nie powinien był z nią zadzierać, bo skoro mogła i Lwia Paszcza już i tak się na nią całkowicie obraziła, to nie miała mu zamiaru pobłażać.
< mój drogi uczniu? :> >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz