Powiedzieć, że Skrzelik był słabym uczniem, to nic nie powiedzieć. Kiedy jego siostry prężnie rozwijały się z dnia na dzień, kocurek trwał w swoim stanie istnienia. Krzycząca Makrela skakał wokół niego, prawie stając na głowie, próbując wbić do brązowego łebka jakąkolwiek wiedzę. Niestety, Skrzelikowa Łapa pozostawał… obojętny? Niewzruszenie egzystujący. Z zawsze szeroko rozpostartymi oczami, obserwując otoczenie. Z upływem tygodni, mimo braku bezpośrednich walk z rodzeństwem stawał się coraz cichszy i bardziej wycofany. Jako kociak dość nieśmiały, przekształcił się w jeszcze cichszego ucznia.
Podejście do nauki miał konsekwentnie minimalne. Zrobić absolutnie najmniej, aby nie zostać wyrzuconym.
Tego dnia Krzycząca Makrela postanowił zabrać swojego niemrawego adepta nad rzekę. Skrzelikowa Łapa musiał w końcu nauczyć się pływać, jeżeli nie zamierzał utonąć ostatecznie w okolicznych rozlewiskach. Jego futerko chodź miękkie i idealne na chłodniejsze miesiące, w rzece nasiąkało wodą, dodając znaczącego ciężaru. To mogła być kwestia życia lub śmierci.
Skrzelikowa Łapa podążał jak zawsze, pół długości ogona za swoim mentorem. Przesuwał się jak cień, cicho stawiając krok za krokiem. Brązowa sierść działała niczym kamuflaż na tle powalonych drzew oraz brunatnego, klejącego się do wszystkiego błota. Jedynie jaśniejsza plama na piersi oraz czubku ogona rozróżniała go od pustego spróchniałego pieńka.
Kierując się na południowy wschód, dotarli w końcu w okolice zrujnowanego most. Na drugim brzegu srebrzyły się wysokie brzozy o pręgowanej, biało-czarnej korze. Tu ziemia była nieco mniej podmokła, dlatego wydostanie się z wody, było nieco łatwiejsze, szczególnie dla początkujących pływaków. To dobre miejsce do treningu. Z dala od hałasu i ciekawskich spojrzeń, które zdawał się śledzić, oceniając każdy ruch Skrzelikowej Łapy. Zarazem na tyle blisko, że w razie wypadku prędko mogli wrócić do obozowiska. Zrujnowany most jak zwykle szczerzył ku niebu swoje połamane żerdzie. Niegdyś służące za filary wspierające kładkę, teraz nagie, nieco posępne. Niestabilna konstrukcja chwiała się od czasu do czasu, kiedy to cięższe, dorosłe koty przeskakiwały po niej zręcznie. Dziś jednak mieli zostać na tym brzegu i trenować pływanie. Ich ostatecznym celem było przedostanie się na drugą stronę do brzozowego gaju, jednak dla słabych umiejętności kocurka, mogło to być zbyt wiele jak na jeden raz.
- Wskakuj do wody mały! Musisz w końcu nauczyć się dobrze przebierać tymi łapami
Niepewna mina, jaką obdarzył Skrzelikowa Łapa swojego mentora, mówiła sama za siebie. Gęsta, zielonkawa gdzieniegdzie woda, była mniej niż niezachęcającą perspektywą. Czując jednak karcące spojrzenie ojca na swoim karku, wszedł przednimi łapami w nurt. Lodowato-zimna ciecz obmywała go z zebranego do tej pory błota, odkrywając białe skarpetki. Marszcząc nos z niezadowolenia, brązowo futry kocurek posunął się naprzód. Przepływająca obok ryba łypała na niego groźnie. Cofnął się o krok, chcąc jak najprędzej wrócić na brzeg.
- No dalej Skrzelikowa Łapo! Zapewniam, że na lądzie ciężko nauczyć się pływać
Pod wpływem słów mentora, wszedł głębiej. Zimna woda ocierała się teraz o jego brzuch. Chłód przenikający w głąb kości sprawił, że dygotał jak podczas jesiennej choroby. Piasek pod łapami wciągał do głębiej, a wokół tylnej nogi owinął mu się jakiś przepływający glon.
- Musisz zaufać wodzie dzieciaku! Jeżeli będziesz stać w miejscu, złapiesz katar i tyle z tego będzie. Musisz się położyć i przebierać łapami. Na zmianę! Jedna, druga, jedna, druga!
Przyglądając się sceptycznie tłumaczeniom ojca (przecież to takie proste, na co czekasz!) spróbował “zaufać” wodzie. Jednak nie zaczynając przebierać łapkami od razu, taktyka okazała się zawodna i prawie od razu nurt wciągnął go pod powierzchnię. Panikując, młócił na oślep, walcząc, aby za wszelką cenę wypłynąć ponad taflę. Jednak podczas całego amoku, zamiast płynąć w górę, pogrążał się coraz głębiej. Prąd rzeki spychał go na głębszą wodę. W momencie, kiedy zaczęło brakować mu powietrza, a siły opuszczały powoli jego ciało, poczuł ukłucie ostrych zębów na karku. Krzycząca Makrela wyszarpnął kocurka z powrotem na brzeg. Skrzelikowa Łapa łapiąc cenny tlen, desperacko dyszał. Zakasłał nieprzyjemnie próbując, odkaszlnąć ciecz, która wlała mu się do gardła. Parskając i kichając, upadł na wilgotny piasek.
- Skrzelikowa Łapo! Weź się w garść! Słuchaj mnie uważnie. Przez tę głupotę mogłeś utonąć! Który raz my już to ćwiczymy?
Brązowo futry kocurek przysłuchiwał się jedynie pół uchem, nadal wyduszając resztki wody z płuc. Czuł rozczarowanie i niechęć, jakie płynęły od ojca. Tym razem naprawdę się starał! Nigdy nie mógł spamiętać, co do niego mówiono. Wszystkie słowa i polecenia mieszały się w jego głowie, tworząc olbrzymi bałagan. Ułożenie czegokolwiek z tego w jakiś logiczny ciąg, graniczyło z cudem.
- Przepraszam tato. Postaram się bardziej
To powiedziawszy, nawet nie strząsając futra, Skrzelikowa Łapa ponownie wszedł do rzeki. Czuł jak mięśnie drżą mu z wysiłku ale i ze strachu. Głęboka toń rzeki była przerażająca. Ryby wpatrujące się z dna czekały tylko aby go wciągnąć pod powierzchnię. Zamknął oczy, nabrał powietrza i rzucił się ponownie do wody. Tym razem pamiętając o poleceniach mentora, przebierał z całych sił łapkami. Jedna, druga, jedna, druga. Nie czując żadnej cieczy zalewającej nosa ani uszu, odważył się otworzyć ślepia i rozejrzeć dookoła. Pływał! Naprawdę pływał! Samodzielnie unosił się na powierzchni i przesuwał używając silnych uderzeń łap!
- Patrz ojcze, patrz! Ja pływam!
Kocurek pisnął z zachwytem. Wreszcie po tygodniach prób zrozumiał jak to robić. Nieopisana duma urosła mu w piersi. A jednak! Do czegoś się nadawał!
W końcu zawrócił, zaczynając płyną nieco pod prąd. Tym razem szło mu zdecydowanie ciężej, połykając nawet przez przypadek duży haust rzecznej wody. Jednak i tym razem odniósł sukces. Docierając na wysokość gdzie na brzegu stał Krzycząca Makrela, Skrzelikowa Łapa wydostał się z wody. Tym razem dbając aby porządnie otrząsnąć futro z nadmiaru wilgoci. Spojrzał na mentora z nieśmiałym, aczkolwiek dumnym uśmiechem.
- Udało mi się! Naprawdę mi się udało. Widziałeś tato? Nawet w górę rzeki dałem radę!
Kocur pokiwał z zadowoleniem głową przypatrując się swojemu uczniowi. Może jeszcze coś z niego będzie? Widać było, że jak chciał to potrafił!
***
Ostatnich parę dni spędzili na powolnym budowaniu umiejętności pływania. Po opanowaniu zwyczajnego unoszenia się na powierzchni, przeszli do nurkowania. Chodź zadanie było zdecydowanie cięższe, parę prób wystarczyło aby Skrzelikowa Łapa wreszcie osiągnął, jako taką płynność. Każda wyprawa nad rzekę jednak sprawiała, że sierść stawała mu dęba na karku. Puste spojrzenia ryb, które kłębiły się dookoła, jakby szykując do ataku, napawały go panicznym lękiem.Właśnie kończyli swój drugi trening nurkowania, kiedy szczególnie duża ryba, przynajmniej tej samej długości co Skrzelikowa Łapa podpłynęła niesamowicie blisko jego tylnej nogi. Kocurek wyskoczył do przodu starając się uciec przed ostrymi rzędami haczykowatych zębów. Jednak gdzie się nie przesunął, ryba zręcznie podążała za nim. Krzycząca Makrela stojący na brzegu dopingował swojego ucznia, jakby kompletnie nie zważając na zagrożenie przed którym ten próbował uciec. Po kilku minutach takiej ganianiny w końcu poczuł jak opada z sił. Jednak nie mógł wrócić na brzeg. Między nim, a piaszczystą plażą nadal błyskała złowrogo rybia łuska.
- Tato pomocy!
Krzyknął walcząc aby utrzymać głowę nad powierzchnią. Jednak jego mentor machnął tylko ogonem mówiąc
- Masz to dzieciaku! Płyń w stronę brzegu!
Ale przecież nie mógł wrócić! Czy jego ojciec nie widział zagrożenia? Jak był małym kociakiem to Krzycząca Makrela opowiadał im o okropnym spotkaniu z ogromnym szczupakiem. Historia chodź straszna brzmiała dużo mniej niebezpiecznie kiedy mógł ukryć się pod futrzastym ogonem matki. Stojąc jednak w oko z oko z masywnym cielskiem rzecznego potwora, prawdziwa groza zalała całe jego ciałko. Jedynym ratunkiem w tej chwili zdawał się drugi brzeg. Rosnące na nim brzozy szeleściły cicho swoją melodię. Poruszane wiatrem witki kołysały się z boku na bok oferując schronienie.
Skrzelikowa Łapa zacisnął zęby, zebrał całą swoją siłę i konsekwentnie zaczął przebierać nogami. Jeden, dwa, jeden, dwa! Tak jak uczył go tata. Będąc mniej więcej w połowie drogi usłyszał za sobą ostrzegawczy krzyk. Z trudem spojrzał za siebie. Olbrzymie srebrne cielsko zbliżało się do niego w szybkim tempie. Błyskające pod powierzchnią kły potwora szczęknęły raz i drugi. Kocurek miauknął z przerażenia i z nowym wysiłkiem począł przeć do przodu. Brakło mu oddechu, ale paniczne uczucia bycia ofiarą pchało go dalej. Już czuł jak coś ociera się o koniuszego jego ogona kiedy wreszcie wypadł na brzeg. Odbiegł jeszczę parę kroków i padł na ziemię kompletnie zdyszany. Z lewej strony usłyszał hałas. To Krzycząca Makrela przedostał się po złamanej kładce na drugą stronę.
- Skrzelikowa Łapo czyś ty oszalał?! Czemu nie wróciłeś kiedy na ciebie wołałem?
Kompletnie zdezorientowany ruganiem przez ojca zwinął się w nieszczęśliwy, mokry, kłębek zlepionego futra. Patrząc w górę wielkimi, zielonymi oczami przyglądał się ze zdumieniem dorosłemu kocurowi.
- Nie chciałem... nie chciałem żeby zjadł mnie ten szczupak…
Każde kolejne słowo wychodziło coraz ciszej i ciszej ze zziębniętego ucznia. Krzycząca Makrela spojrzał na niego z ostrożnością. Skrzelikowa Łapa nie wyglądał jakby kłamał. Ale w okolicy nie widziano żadnych zagrażających kociemu życiu szczupaków od wielu, wielu sezonów. Poza tym stał sam na brzegu i uważnie przyglądał się poczynaniom syna. Nie było żadnego szczupaka. Nawet żaden ciernik nie przepłynął nierozważnie. Jednak oto jego słabowity syn właśnie przepłynął całą długość rzeki, drżąc z przerażenia.
- Skrzelikowa Łapo… Tam nic nie było… Nie było niczego w wodzie koło ciebie.
<Jeśli jakiś członek Klanu Nocy jest zainteresowany odpisaniem na to opowiadanie, może to zrobić po wcześniejszym powiadomieniu właściciela postaci>
[1516 słów + pływanie]
[przyznano 30% + 5%]
Karaś jest dumna z braciszka!
OdpowiedzUsuń