Nienawidził, kiedy Słodki Język kazała chodzić mu zbierać zioła. Zawsze wtedy bolała go prawa część pyska łącznie z okiem, kilka razy nawet miał wrażenie, że przestawał w tych momentach na nie widzieć. Co prawda kotka z klanu gwiazdy miała rację - musiał nauczyć się rozpoznawać rośliny na różnym terenie; tym bardziej, że musiał też wiedzieć, gdzie one rosną.
Potrząsnął łbem, wzdychając.
Żałował, że nie było z nim teraz Wilczej Pogoni, która siedziała w kociarni. Truskaw zachodził w głowę nie rozumiejąc jakim pieprzonym cudem wojowniczka zmajstrowała se bachory, szczególnie, że no... była lesbą. Śliniła się już i tak do Gawrona.
Kurde, pojebane to życie.
— STÓJ, Truskawkowa Łapo! — zamarł w bezruchu, trzymając wysoko uniesioną przednią łapę. Głos martwej medyczki ponownie rozbrzmiał w jego czaszce. — Zdepnąłbyś kocimiętkę! Musisz być bardziej uważny! — wywrócił ślepiami, puszczając mimo uszu zgarniany właśnie opierdol. Dosłownie miał w dupie jojczenie kotki, dzisiaj zwyczajnie mu się nie chciało wychodzić na zbieraninę chwastów. — Skoro gardzisz moją pomocą, to na dzisiaj koniec lekcji — i zniknęła. Jej głos oraz potworny ból głowy, który towarzyszył rudemu ilekroć Słodki Język się pojawiała.
Zerwał roślinkę, powstrzymując się od zjedzenia jej, przez słodki, nęcący zapach.
Wędrował tak przy granicy z klanem burzy, która niegdyś należała do klanu nocy. Cętkowana Gwiazda zabroniła wciskania nosa w nieswoje sprawy twierdząc, że póki ich granica nie została naruszona to wszystko było okej. Co prawda średnio w to wierzył, jednak nie zamierzał podważać zdania liderki, szczególnie, że większość klanu się z nią zgodziła.
Teraz, kiedy jego duch-mentorka dała mu spokój i mógł zacząć rozmyślać o... o wszystkim właściwie. Szczególnie o tym, jak od jakiegoś czasu czuł się dziwnie, kiedy niektórzy mówili do niego "on". Przechodził go wtedy dreszcz obrzydzenia a żołądek wiązał się w supeł. Nie mógł jednak być jednym z tych kotów, co nie czują się takimi, jakimi się urodzili, prawda? Nie mógł być. NIE MÓGŁ. Co by powiedziała rodzina?
CO BY POWIEDZIELI MAMA I TATA?
Przystanął przy granicy z klanem burzy, próbując uspokoić oddech, który jak na złość pokazał mu środkowy palec. Serce łomotało w piersi rudego niczym oszalałe zaś on sam powoli wpadał w obłęd paniki.
Nikt nie mógł wiedzieć, że cokolwiek było z nim nie tak.
Nikt.
Zacisnąwszy szczęki, przymknął błękitne ślepia, biorąc raz jeszcze głęboki wdech. Poruszył uszami, wyłapując nieznany przez niego szelest. Może i był do dupy w tropieniu jednak jeszcze jako-tako umiał odróżnić głośne łupnięcie od cichego szelestu.
— Nie wiedziałem, że klan burzy aż tak próbuje upodobnić się do zajęcy — parsknął śmiechem, widząc wyskakującą zza wyższej trawy szylkretową kotkę. — To jakaś specjalna część waszego treningu? Próbować skakać jak spierdalające przed wami żarcie?
— T-tak, a ty co? Próbujesz sobie gniazdko uwić? — koteczka naburmuszyła się, pusząc futro. Wyglądało to dosyć zabawnie. Widać było, że chciała sprawiać wielkiej i groźnej, jednakże trzęsące się pod nią łapy, niczym trzcina podczas burzy, zdradzały jej emocje zbyt jasno.
— Możliwe — przyznał z lekkim uśmiechem — Weź przestań, aż taki zły nie jestem! — podrapał się za uchem, rozsiadając w najlepsze na granicy — Jestem Truskawkowa Łapa i- — zająknął się. Spróbować, czy jednak nie? Po grzbiecie przebiegł mu nieprzyjemny dreszcz — I jestem miło zaskoczona, że mogłam spotkać jakieś niewrednego burzaka — dodał półżartem, pół serio. Ostatnim razem jak zbliżył się do granicy, został przepędzony przez jakąś wredną, zołzowatą kotkę.
Powiedzenie o sobie w rodzaju żeńskim dało mu jakiś przyjemny rodzaj ulgi. Jakby zdjęło to z niego wszystkie koszmary świata.
< Pasikonik? >
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz