Krople deszczu odbijały się od rudego futra kapiąc na ziemię, wprost między młodą trawę. Nie czuł nic, prócz ogarniającej go pustki oraz znudzenia, które towarzyszyło młodemu kocurowi już od wielu księżyców. Kwiaty, które niósł w pysku podrygiwały w rytm jego kroków, co jakiś czas drażniąc wrażliwe wąsy.
Od śmierci Słodkiej Łapy minęło... wiele księżyców.
Nadal nie potrafił sobie wybaczyć, że nie wychwycił wcześniej, że z tą kremową wywłoką było coś nie tak. Napiął mięśnie mimo woli, kiedy liść opadł na ciemny, ognisty grzbiet. Był wściekły. Nienawidził kotki całym sobą i wręcz był oburzony, że Jaśminowa Gwiazda zdecydowali po prostu ją wygnać, niźli skazać na śmierć w takich samych męczarniach, w jakich zginęła jego siostra.
Stojąc przed jej grobem nie potrafił się ruszyć. Mięśnie miał twarde niczym skała.
Ból w klatce piersiowej rósł z każdą chwilą. Im szybciej oddychał, tym większą trudność mu to sprawiało.
— Wybacz, że nie dałem rady — mruknął. Jego ton głosy był przyciszony, wręcz niemalże schodził na poziom szeptu, na końcu kryła się chrypa, jakby kocur nie pił wiele księżyców. Ułożył kwiaty na nagrobku, zmuszając się do ruchu. — No, opowiadaj co u ciebie — zaśmiał się gorzko, przymykając błękitne ślepia.
Trzask łamanych kości przeciął powietrze niczym strzała spuszczona z cięciwy. Truskawkowa Łapa stęknął przerażony, spoglądając na otwarte złamanie tuż przed swoim pyskiem. Łapa wielkiego, czarno-białego kocura niemalże zwisała jedynie na kawałku skóry oraz mięsa, brudząc wszystko dookoła krwią. Puchaty ogon spoczął na ramieniu ucznia, dodając mu otuchy oraz pewności siebie.
Natychmiast zabrał się do pracy.
— Nie ruszaj się, proszę, bo pogorszysz sprawę — pochylił się nad raną, przytrzymując łapę poszkodowanego. Przez swoją posturę wyglądał bardziej jak pchła, która uczepiła się niedźwiedzia licząc na to, że osiągnie cokolwiek. — Proszę — sapnął przez zaciśnięte zęby, owijając kończynę pajęczyną na sam koniec.
— Nie trzeba mi litości, młody — kocur położył po sobie uszy, obnażając ostre jak brzytwa zęby. Machnął ogonem, rozrzucając przyniesione przez rudego zioła. Oburzony Truskawek syknął wściekły, jednakże starszy nie robił nic sobie z jego rozeźlenia.
Zerknął martwymi ślepiami na swoją łapę, po czym zwrócił się do Słodkiego Języka, która siedziała blisko swojego ucznia.
— Wisisz mi przysługę.
I zniknął, zostawiając dwójkę samych sobie.
— I-i... jak mi poszło? — w błękitnych ślepiach błysnęła iskierka nadziei zmieszana z ekscytacją. Niska kocica uśmiechnęła się pociesznie, klepiąc młodego po głowie.
— Bardzo dobrze, Truskawku...
— Truskawku...!
— TRUSKAWKU!
Rudy zerwał się na zesztywniałe łapy, rzucając oburzone spojrzenie w kierunku Wiewiórczego Susu. Co prawda zdziwił się na widok brata, jednak spróbował to ukryć. Nie było tajemnicą, że od kiedy kocur został mianowany wojownikiem niewiele rozmawiali ze sobą, byli po prostu zajęci, mimo iż w dzieciństwie byli chyba najbliżej z całego rodzeństwa.
< Wiewiór? >
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz