— Na dzisiejszy, poranny patrol graniczny pójdzie Irys, Maczek, Wiatr i Lukrecja.
Uszy kremowego kocurka drgnęły. On na patrolu? Super! To musi być bardzo ciekawe.
— Słyszałeś Wietrze? — miauknął podekscytowany. — Idę z tobą na patrol!
— Tak, słyszałem — mruknął. — Nie jestem Bzem.
Lukrecja zaśmiał się i zakrył łapą pyszczek. Dlaczego bury nie zaśmiał się, mówiąc to? To było bardzo zabawne.
— Masz się mnie słuchać — zarządził Wiatr. — Nie pajacuj i się nie drzyj. Zgoda?
— Dobrze — kremowy zgodził się i kiwnął łebkiem.
***
Ten patrol był nudny. Sądził, że będą straszyć koty z innych klanów i ganiać psy, a oni tylko węszyli i się rozglądali. Kto wymyślił coś tak głupiego? To było pozbawione sensu. Gdyby tylko był liderem, to wymyśliłby coś lepszego. Tak ma wyglądać jego życie jako wojownik? Słabo. Wiatr w ogóle się nim nie zajmował, a te dwa pozostałe to się nawet do niego nie odezwały. Okropieństwo!
Prychnął zdenerwowany i strzepnął gniewnie ogonem. Zaorał pazurami w ziemi.
— Co tam burczysz pod nosem? — do jego uszu dotarło złośliwe pytanie mentora, który szedł parę długości ogona przed nim.
— Nic — warknął, zwalniając prędkość kroku.
Fuknął do siebie jeszcze raz i zatrzymał się przy gęstych krzakach. Nie nadążał. Chciał, by zostawili go tu. Ten dzień był okropny. Chciał wracać do obozu. Tak mocno się zawiódł.
Do jego uszu dobiegł pomruk. Niech sobie te mysie bobki mruczą, go już to nie obchodzi. Był rozdrażniony. Wszystko go dziś irytowało. Cały ten patrol trwał już wieczność. Nigdy więcej!
Podniósł się i już miał ruszać do przodu, jednak powstrzymał go głośny szmer liści. Jego ucho drgnęło. Tego dnia nie było przecież wietrznie. Spojrzał na pozostałe koty ze swojego patrolu, a następnie na krzaki obok niego. Skradając się, tak jak uczył go mentor, podszedł do gęstych chaszczy. Odsunął je łapą, a jego oczom ukazał się brudny kot w kolorze błota. Wrzasnął i odbiegł od krzaków. Jego serce zaczęło bić jak oszalałe.
— Odejdź! — krzyknął kremowy
Irys, Maczek i Wiatr zaczęli biec w jego kierunku.
— Miałeś się nie drzeć, smarku! — syknął przez zęby Wiatr.
— Miałeś się nie drzeć, smarku! — syknął przez zęby Wiatr.
Lukrecja zignorował jego wołanie. Napiął mięśnie i szykował się do skoku w krzaki. Fuknął i poleciał w liście. Złapał kota za szyję i zaczął targać nim na lewo i prawo. Głupi intruz! Wyrwie mu każdy kłębek sierści!
Nagle poczuł ciągnięcie za grzbiet. Wiatr wyjął go z chaszczy. Kremowy przejechał włóczędze pazurami po klatce piersiowej.
Nagle poczuł ciągnięcie za grzbiet. Wiatr wyjął go z chaszczy. Kremowy przejechał włóczędze pazurami po klatce piersiowej.
— Co tam jest?! — warknął bury.
— J-jakiś kot! — wysapał, rwąc się do kolejnego ataku.
— Stój tu — rozkazał Wiatr, po czym rozsunął pazurami krzaki. — Coś ty za jeden? — burknął, wystawiając pazury.
— J-j-ja? — wyjąkał obcy kot.
— No a kto? — prychnął, a jego bura sierść się zjeżyła. — Zmykaj stąd, to nie miejsce dla zbłąkanych włóczęg!
— Wietrze — wtrąciła niebieska kotka, wciskając się pomiędzy ucznia i mentora — To jest kocię!
— Kocię czy nie kocię, to jest dzieciak jakichś samotników, powinniśmy go wygonić — mruknął wojownik.
— Wiatr ma rację, to samotnik, ale wciąż kocię — stwierdził cynamonowy Irys. — Zaprowadźmy go do Brzoskwinki, ona zadecyduje, co z nim zrobić.
Wiatr wywrócił oczami i strzepnął ogonem. Zdaniem Lukrecji nie podobał mu się ten pomysł. Z resztą, mu też nie. Przecież miał zginąć, to brudny i brzydki intruz! Miał mieszkać z nim w Owocowym Lesie? Obrzydliwe!
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz