Leżał skulony na mchu w legowisku uczniów, próbując bezskutecznie uspokoić swoje ciało. Nadal rozpamiętywał morderstwo Księżyca. Świadomość, że dopuścił się tak potwornego czynu, była przerażająca. A jego mentor ciągle zapewniał go, że to było właściwie. Pociągał nosem raz po raz, wpatrując się w jeden punkt. Jak miał wrócić do normalności? Nie dało się. Nie był już tym kim wcześniej. Był... potworem.
Nagle w wejściu zauważył nadciągającą sylwetkę Lukrecji. Zjeżył sierść, obserwując starszego z uwagą. Miał nadzieję, że go nie zaczepi. Nie miał sił z nim dzisiaj walczyć. Pragnął tylko zasnąć i nie budzić się na kolejny trening. Chciał zapomnieć o tym co się stało.
Dojrzał jak uczeń westchnął i opuścił uszy, lecz zaraz je podniósł, gdy zobaczył chudą sylwetkę żółtookiego kocura.
— No cześć — miauknął, machając lekko ogonem.
Witał się z nim? Było to dla niego miłe zaskoczenie. Nie wydawał mu się wcale zdolny na taki gest. Skulił się bardziej na posłaniu. Nie zamierzał dzisiaj go dręczyć?
— Cześć... — wydał z siebie niepewny pisk.
Kremowy podszedł do jego posłania i usiadł, oplatając łapy ogonem.
— Chyba znam kogoś, kto by się z tobą zaprzyjaźnił — mruknął, kładąc łapę na grzbiecie kocura.
Niezbyt mu się podobało to, że do niego podszedł i jeszcze naruszył jego przestrzeń osobistą. Podkulił ogon pod siebie, cały się spinając. Nie miał jednak sił strząsnąć z siebie jego łapy. Czuł się paskudnie...
— N-nie szukam przy-przyjaciół — wyjąkał.
Nie mógł ich mieć dla ich dobra. Mentor kazałby mu ich zabić i pożreć. To było spore niebezpieczeństwo. Musiał być sam.
— Ale ja ci znalazłem — mruczał. — Co się tak spinasz, kolego?
— N-nie mam hu-humoru... na... na zabawy z tobą — wyjaśnił. — K-kogo niby? — zapytał jednak, bo coś mu tu śmierdziało, ale nie wiedział co. Czemu miałby znajdować mu przyjaciół? Przecież go nie lubił!
— A ja właśnie mam taki humor, szkoda, że ty nie — burknął. — Będziesz miał koleżankę, chcesz ją poznać? — spytał, wstając i patrząc na kocura przez ramię.
Koleżankę? Miał na myśli Miodunkę? Tylko ją kojarzył z towarzystwa przebywającego w legowisku uczniów. Reszta była mu obca i nieznana. Nie czuł jednak potrzeby nawiązywania z nimi więzi.
— Ja... Nie wiem... — mimo tych słów zainteresowanie odbiło się w jego ślepiach. — A kto to? Miodunkę znam.
— Musisz za mną pójść, wtedy ci pokażę — zachichotał Lukrecja. — To nie Miodunka.
Nie chciał z nim nigdzie iść, ale ciekawość wzięła nad nim górę. Jak to nie Miodunka, to kto? Kocur dziwnie się zachowywał. Zbyt dziwnie jak na niego. Wstał na drżące łapy i spojrzał na Lukrecje.
— No dobrze. Pójdę — zdecydował.
Może jednak rozmowa z kimś poprawi mu nastrój i odpędzi niechciane myśli?
— Świetnie — miauknął, uśmiechając się sztucznie do czarnego arlekina. — Czeka na nas niedaleko obozowiska, musimy się pośpieszyć.
Ktoś do nich doszedł? Nie rozumiał tego, czemu Lukrecji zależałoby tak bardzo, by go z kimś zapoznać. Znowu kogoś dręczył? Miał nadzieję, że nie. Ruszył za nim, aż ich łapy wkrótce znalazły się na krańcu obozowiska.
— Nie chcesz poznać swojej nowej przyjaciółki? — mruknął z udawaną troską, widząc jego zmęczenie.
— Ja... ja przyszedłem tu z tobą, by zobaczyć kto to. Nie... nie wiem czy zostaniemy przyjaciółmi — wyjaśnił mu. — I gdzie... gdzie ona jest? To jakiś dawny samotnik?
— Od razu zgadłeś, niebywałe — stwierdził z obrzydzeniem. — Gdzie jesteś? — zawołał.
Rozejrzał się po terenie, wypatrując kotki. Coraz bardziej miał co do tego mieszane uczucia. Czy przypadkiem nie robił sobie z niego kolejnych żartów?
Zza krzaka jednak wyłoniła się wychudzona, czekoladowa. Unikała kontaktu wzrokowego z kremowym, więc od razu mógł stwierdzić, że się go bała.
— Witaj — miauknęła przeciągle.
— H-hej... — przywitał się z nią niepewnie. Rzeczywiście jej nie znał. Czyli trafił z tym, że była samotniczką. — Jak ci... na imię?
— W-Wanilia — wyjąkała, odwracając się co chwilę.
— Nie słuchaj jej — zaśmiał się Lukrecja. — Ma na imię Piszczka, tylko tak mówi.
Położył po sobie uszy. Jak to piszczka?! Czy on powariował? Rzucił kotce zaniepokojony wzrok. Nie. Ona nie była jego kolejnym daniem. Lukrecja nie mógł wiedzieć, że zjadł Księżyc. To musiał być zbieg okoliczności. Bardzo, ale to bardzo nieśmieszny.
— Wątpię w to, Lukrecjo. — sprzeciwił się jego słowom. — Mi-miło poznać, Wanilio. N-nie martw się nim. On tak... tak do każdego. — starał się ją nieco podnieść na duchu.
Nie miał zamiaru tak do niej mówić... Co jeśli mentor usłyszy i stwierdzi, że wypatrzył sobie kolejną ofiarę?! Nie chciał widzieć w kotach, z którymi rozmawiał posiłku.
Czekoladowa uśmiechnęła się niemrawo i odsunęła od obu kocurów.
— Już uciekasz? — zapytał kremowy, idąc za Wanilią. — Nie zapomniałaś o czymś?
— J-jak nie chcę to... to jej nie zmuszaj... — miauknął do kocura. — Ja też... pójdę. Miło było poznać — Odwrócił się z zamiarem odejścia. Czyli tak jak sądził, Lukrecja bawił się ponownie w swoje gierki. Nie zamierzał w tym uczestniczyć.
Zielonooki tupnął gniewnie łapą.
— Piszczko, rozumiem, że przyzwyczaiłaś się do uciekania, ale teraz jesteś w Owocowym Lesie, zmyj z siebie smrodek włóczęgi — warknął. — A ty, brzydalu, nie idź jeszcze, to dopiero początek waszej znajomości.
Zatrzymał się, krzywiąc pysk. Jaki początek znajomości, o czym on mówił?
— Czemu na siłę chcesz nas zaprzyjaźnić? — zapytał.
— Bo Piszczka nie jest przekonana do bycia tutaj, chce jej pokazać, że znajdzie sobie przyjaciela — wytłumaczył się pierwszą lepszą rzeczą, która przyszła mu do głowy.
Spojrzał na kotkę. Widział, że była niechętna. Nie zamierzał jej zmuszać, tak jak kremowy. Nie był okrutny.
— Al-ale ona nie chcę. Ja-ak chce odejść to jej pozwól — Podszedł do kocura niepewnie. Chciałby go od niej odsunąć, by ta mogła swobodnie odejść, lecz zbyt bardzo się bał go dotknąć i zaciągnąć gdzie indziej.
— Jak odejść, jak to członkini Owocowego Lasu? — spytał, wpatrując się w czarnego arlekina.
— Jak... jak jest wbrew swojej woli... to czemu nie może wrócić do siebie? Nie lubi nas. Nie dziwie się — szepnął ostatnie pod nosem.
— Ale Brzoskwinka powiedziała, że ma tu zostać — mruknął Lukrecja, wzruszając ramionami.
— N-nie j-jestem P-Piszczką — wyjąkała, idąc powoli w kierunku obozowiska. — I nie jestem kotką.
Spojrzał zdumiony na Wanilie. Nie była kotką? Spalił buraka pod sierścią, speszony. No to starszy uczeń z niego mocno zadrwił! Dlaczego wmawiał nowemu członkowi ich społeczności, że był kotką? No dobra, wyczuwał prawdę, lecz skoro ten wolał być kocurem, to nie widział w tym żadnego problemu.
— P-przepraszam. N-nie wiedziałem. — miauknął do czekoladowego, posyłając Lukrecji niezadowolone spojrzenie — Nie nazywaj go Piszczką. To niemiłe. Koty to nie... jedzenie — Przełknął ślinę.
Nie chciał by tak do niego mówił. Za każdym razem, czuł dreszcz pod sierścią i mdłości na samą myśl o tym, co stało się tak niedawno.
— Go? To kotka. Tylko tak udaje. A nazywa się Piszczka, bo ucieka w krzaki jak mysz. Sama o tym zdecydowała — warknął.
— Jak mówi, że jest kocurem to ja wierzę. Jesteś niemiły — miauknął. — Nic dziwnego, że nikt cię nie lubi.
— Nikt mnie nie lubi? To ciebie nikt nie lubi, obrzydliwcu — syknął do niego kremowy. — Piszczko, chodź do mnie — zawołał do odchodzącego kocura.
Nie rozumiał go. Po co go wołał? I to jak jakąś swoją własność. Nie był tak usłuchany jak on... Był w końcu samotnikiem, a nie jakimś śmieciem do popychania. Siedział tam, obserwując to wszystko. Chciał wrócić do legowiska i zapaść się z powrotem pod ziemie, nie wychodząc na światło dzienne. Znów dał się wmieszać w jakieś chore zabawy.
Kremowy podbiegł do czekoladowego, szepcząc mu coś na ucho. To najwidoczniej zadziałało, bo Wanilia wrócił, ku zadowoleniu ich oprawcy.
— Posłuchajcie mnie — miauknął donośnie. — Zaplanowałem coś dla was — zamruczał, siadając między kocurami.
To nie brzmiało zbyt dobrze. Spiął się cały, czując go u swojego boku. Zwrócił w jego stronę pysk.
— N-niby co?
— Chodź tu, paskudo — zawarczał i przysunął się do żółtookiego. Podniósł łapę, by złapać go za kark.
Coraz bardziej mu się to nie podobało. Ucisk na karku sprawił, że zamarł.
— C-co ro-obisz? — pisnął, chcąc się odsunąć.
— Zaraz zobaczysz — zaśmiał się.
Szarpnął kocurem w kierunku czekoladowego, a ich pyski się zetknęły. Pisnął, oblewając się czerwienią pod futrem. Zrobiło mu się na dodatek gorąco. A więc to planował?! Robił im jakąś randkę?! Wycofał szybko głowę, spanikowany.
Sierść czekoladowego się zjeżyła. Kocur odskoczył do tyłu i wytarł łapą pysk.
— Jak wam się podobało, gołąbeczki? — zachichotał Lukrecja.
Wbił wzrok w swoje łapy, czując nadal zażenowanie, tym co się stało.
— N-n-nie podobało! N-nie rób tak! — pisnął cienko. — Je-esteś świrnięty!
— To rozumiem, że wolisz nurkować w kałuży? — zapytał. — A ty, Piszczko? Co o tym sądzisz?
— Z-z-zgadzam się z n-nim, nie r-rób tak — wyjąkał, unikając patrzenia na kremowego.
Położył po sobie uszy na tą uwagę. Wytarł pysk i skulił się, chcąc czmychnąć do swojej nory.
— Wi-widzisz? T-to nie było fajne! — wytknął mu to arlekin.
— Mi się podobało, bardzo zabawnie było — miauknął Lukrecja. — To co, chcecie jeszcze raz?
— N-nie! — pisnął. — Już dru-ugi raz nas nie za-askoczysz!
— N-nie — wydukał Wanilia.
— No rozumiem... — mruczał, skubiąc brodę. — W takim razie, ponurkujecie razem w błocie. Romantycznie.
Odsunął się natychmiast od kocura. Psychol!
— T-to nie jest romantyczne! — Zerwał się i dał po prostu nogę.
Gdy nie było szans, by z kimś się zmierzyć, to była najlepsza opcja.
— Wracaj tu, mysi bobku! — wrzasnął kremowy i rzucił się w pogoń za nim. — W takim razie pójdę po Nic i jej zrobię taką randkę! — wysyczał, dysząc.
Zatrzymał się od razu, powodując zderzenie z Lukrecją. Upadł, krzywiąc się. Nie mógł pozwolić, by kocur przez niego ją dręczył! Nie zasługiwała na to!
— N-nie! Ja... ja zostane... zro-obie to... nurkowanie. — zmienił zdanie pod wpływem tej groźby.
Musiał trzymać go z daleka od siostry.
— Za późno — warknął, przytrzymując go łapami. — Nędzna piszczko, wracaj do obozowiska, dla ciebie przewidziałem coś innego, przyjdę po ciebie później.
Skulił się. Jak to za późno? Spojrzał na niego ze strachem. Co chciał mu zrobić?!
— P-przestań się... nad nami znęcać — pisnął. — P-proszę.
— A co mi zaoferujesz? Za coś dobrego, to kto wie, może dam ci spokój... — wyburczał, napierając na łapę kocura.
Skrzywił się czując ból rozlewający się coraz bardziej po kończynie. Co niby miał mu zaoferować? Nie mógł przysiąść mu służby, bo Krwawnik, by go zabił. Już i tak był na niego zły za to, że się tak wszystkim dawał.
— Ja... ja nic nie mam... — zaskomlał.
— No właśnie — mruknął, kiwając głową. — Dlaczego więc mam przestać?
— B-b-bo się b-boje — Pociągnął nosem, próbując wziąć go na litość.
Starszy sapnął i machnął ogonem.
— A co bym dostał za puszczenie cię? — spytał.
Co mógłby dostać? Nie miał pojęcia. Przecież powiedział mu, że nic nie posiadał.
— M-może... nie byłbyś wtedy... takim złym bucem? — zasugerował.
Na razie Lukrecja był zniszczonym do cna kotem, który nie zasługiwał na jego szacunek. Może gdyby się ogarnął i nie robił mu tyle krzywdy oraz nie dręczył też innych, jego stosunek do niego uległby zmianie.
— W takim razie, niestety nie — mruknął kremowy, uciskając mu bardziej łapę.
Pisnął. To bolało coraz bardziej! Zaczął się szarpać, próbując go z siebie zrzucić. Nie chciał przez niego okuleć! Jak nic mentor kazałby odgryźć Lukrecji za to łapę, a wtedy co miałby zrobić?! Zgodzić się na to?! Nawet jeżeli kremowy go dręczył, nie zasługiwał na taki los.
— Zostaw mnie! Złamiesz mi łapę! — poinformował go.
— No i co? — syknął przez zęby.
— Tego nie ukryjesz przed nikim! Ktoś się zainteresuje i będziesz miał problem!— zagroził mu, bo ostatnio właśnie dzięki temu, ocalił przed nim skórę.
Lukrecja zwiesił uszy i zawarczał.
— To trudno! — prychnął mu prosto do ucha.
— Nie trudno! Widzę, że tym się przejmujesz. Nie zrobisz mi tego, bo boisz się dorosłych. Że cię ukarają! Potrafię znieść twoje durne żarty, ale jak złamiesz mi łapę to cię zniszczę! — Otworzył szerzej oczy, zaciskając zszokowany pysk. Czy on właśnie... postawił się Lukrecji?! I mu groził i to tak poważnie?! Od razu cała pewność siebie z niego zniknęła. Co on narobił?! Teraz na pewno go ukara! No chyba, że stchórzy i jeszcze raz ujdzie z życiem... Miał taką nadzieję.
— Zniszczysz?! Co do cholery?! — wrzasnął, niemal na niego naskakując. — Ty mysi bobku!
— Ja... ja nie wiem czemu to powiedziałem! — pisnął, próbując jeszcze odwrócić sytuację.
Czuł jednak, że chyba pożegna się z łapą. Był skończony.
<Lukrecja?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz