- Siostra, legowisko ci strasznie capi! - miauknął Fiołek zatykając sobie nos. - co ci tutaj zdechło? Jeż? - spytał.
- Zaraz, co? - spytała, podchodząc do legowiska. Już za pierwszym niuchem skrzywiła pysk jakby wyczuwała najohydniejszy zapach świata, co tak dalekie od prawdy nie było - FUJ! KTO MI NASZCZAŁ DO LEGOWISKA?! - przełknęła ślinę, po czym z obrzydzeniem obwąchała legowisko jeszcze raz, ale dokładniej. - Wypłosz. Ten mały...głupi...nadęty... - wyskoczyła z dziupli, po czym zeszła na dół.
- Wypłoszku! Czas na trening! - miauknęła, jakby nic się nie stało. Ten grzdyl popamięta, jak już się oddalą od domu.
Wyjrzał ze swojej kryjówki, śmiejąc się pod nosem. Ha! Pewnie widziała już jego prezent! Słysząc jak go nazwała, wykrzywił pysk. Znów zaczęła to całe zdrabnianie imion?! Żeby zaraz nie pożałowała, bo następnym razem jej tam nasra.
- Nie jestem twoim dzieciakiem, więc pohamuj swój język. Mów do mnie normalnie, jasne? - prychnął, podchodząc do niej.
Zirytowana prychnęła, prowadząc go w las. Ten jednak nie ruszył za nią, o czym zorientowała się po krótkiej chwili. Spojrzała na niego. Siedział dalej w ich kryjówce zacięcie. Westchnęła, po czym zawróciła po kociaka.
- Ruszysz się wreszcie...nie mam całego dnia - warknęła. Czuła się dziwnie zmęczona, i chciała jak najszybciej go ukarać.
- A nie możesz mnie uczyć tutaj? Przynieś zielsko i pokazuj – zarządził. No znowu. Czy on tak zawsze musi? Nie chce mu się tyłka ruszyć? Nawet ona była zmęczona, ale postanowiła, że pouczy go chociaż chwilę.
- Nie, nie mogę. Bo jak wychodzimy w las, to poznajesz lokalizacje ziół. – uświadomiła buremu.
- Nie przyda mi się to do niczego - fuknął. - Wolałbym polować, dzięki temu sam mógłbym łapać pokarm.
Skrzywiła się nieco na jego odpowiedź, garbiąc się.
- Weź nie utrudniaj... - miauknęła. - Ughhhh - z jej pyska wydobył się warkot niezadowolenia - mam cię znowu ciągać po ziemi?
Na szczęście to chyba zadziałało, sądząc po kolejnych mruknięciach jednookiego.
- Yh. Dobra. Pójdę. Jak umrę przez ciebie to będziesz miała problem - fuknął niezadowolony kociak, niechętnie wychodząc w las.
Szczęśliwa Krokus powolnym krokiem poszła w gęstwinę. Dostrzegła gwiazdnicę. Postanowiła więc Wypłoszowi ją przedstawić.
- To gwiazdnica, służy do leczenia zielonego kaszlu, czyli ciężkiej choroby. - miauknęła monotonnym, zmęczonym głosem, pochylając łeb jakby nie spała od dwóch księżycy.
- Ta. Fajnie - Zaczął rozglądać się po otoczeniu. - Widać, że sama się nudzisz. Poróbmy coś innego.
- Nie mam siły Wypłosz - mruknęła, wlokąc się do kolejnego zioła. - to jest podbiał. Służy do leżenia zmrożonych poduszek łap, popękanych poduszek łap, oraz do leżenia kocięcego kaszlu. Znaczy, leczenia - poprawiła się. - język mi się plącze.
- Nie masz sił? Co ty robiłaś przez ranek? Słyszałem, że naszczałaś na swoje legowisko. Może jesteś chora? Mam pomysł! Wylecze cię, skoro to ma być moja rola – Przecież to on jej naszczał do tego legowiska. Ale czy to było takie ważne? Po swej wypowiedzi bury zerwał trochę trawy i jej dał pod pysk. - Żryj to, poczujesz się lepiej.
Połknęła bezgłośnie trawę, nie buntując się. Co się z nią działo? Nie miała pojęcia. Widząc dużą połać mchu rosnącego w poszyciu, wlokąc się jak ślimak podeszła do niego po czym padła na niego jak trupem.
Usłyszała cichy śmiech Wypłosza, który zignorowała. Kocur zaczął ją obwąchiwać, jakby sprawdzał, czy jeszcze żyła. W sumie nie mogła się mu dziwić, bo sama miała co do tego teraz wątpliwości. Usłyszała jakieś plucie, a później…młodszy mieszczuch wepchnął kotce do pyska parzącą roślinę ze słowami:
- Jedz, pomoże - poklepał ją po głowie.
Po chwili zaczęło jej się wracać. Wyrzygała z siebie to, co dał jej Wypłosz.
- Ty...głupku... - wycharczała - to jest pokrzywa, na przeczyszczenie... - warknęła. - masz nos zielarski czy jak? - spytała, dalej leżąc. Jej uczeń zaśmiał się w odpowiedzi.
- Oj nie płacz - wcisnął jej pysk w wymiociny. - O tak, będziesz teraz cudownie capi.
Cętkowana uniosła głowę znad brei, patrząc prosto w żółte oko Wypłosza.
- Przestań. To nie jest zabawne. - miauknęła, przeturliwając się dalej.
- Jest! - odparł z śmiechem trójnogi, podchodząc do niej. - Ojjj... biedna, mała Krokusik. Nie masz sił na trening? Nie martw się. Wyleczę cię. Dzisiaj na obiad cudowna ziemia - nabrał trochę błota na łapę, po czym wepchnął je Krokus prosto w pysk. Ta jednak nie zareagowała na jego słowa. Wypluła z powrotem to co jej wepchnął mu na łapę, po czym ściśle zamknęła pysk.
- Buntujesz się? – prychnął kocur, wskakując na jej grzbiet. - Mam cię ukarać? Może... hmm... zrobić ci krzywdę?
- Rób co chcesz. Mam to gdzieś. – odparła znudzona i zmęczona bura.
Kociak uśmiechnął się z satysfakcją, po czym wbił w nią pazury, deptając ją jak legowisko z mchu Córka Sadu skrzywiła się na to, ale nic nie zrobiła. Niech się dzieciak bawi, ot co. Ona chciała po prostu leżeć. Jakby czuł, o czym myśli, młodszy położył się na niej. Złapał w pysk jej sierść, szarpiąc. Ale Krokus nie ruszyła się ani trochę, powoli zamykając oczy, aż w końcu odpłynęła do krainy kocich snów, mimo obecności swego krnąbrnego ucznia. Czuła jeszcze przez chwile, jak kociak ciągnie jej uszy, depcze po niej, nawet sypał jej piach w pysk i do tego jeszcze ochlapał błotem, ale ta nie zareagowała, już w pełni odpłynięta.
Nawet nie poczuła, kiedy kociak dawał jej w pysk, była zbyt zmęczona i zaspana, aby się obudzić. Słyszała, jak coś do niej mówił, w tle jej snu o myszach ale dla niej był to tylko nieistotny szum, kiedy ganiała po łące snów.
Błoga cisza koiła jej nerwy, zapewniała spokój. Do czasu, aż ponownie dostała plaskacza po pysku. Zaspana i niezadowolona bura uchyliła oczy. Widząc pysk Wypłosza, zjeżyła się.
- Co. - spytała ostro.
- Nie śpij! Jest noc! Jak się stąd wydostać?! Coś nas zje! – usłyszała głos tego małego zgreda, który był jej uczniem.
- Wypłosssssssssszzzzzzzz ja jestem taka zmęczonaaaaaa - ziewnęła przeciągle, przewracając się na grzbiet.
- Nie obchodzi mnie to! - Wskoczył na jej brzuch, depcząc jej po wątrobie. - Ja chcę wrócić do kryjówki! Tu nie jest bezpiecznie!
Czując jak łazi jej po brzuchu, przeraziła się. O nie! Jak jest w ciąży i jej się udało, czego nie była jeszcze na sto procent pewna, to jej kociaki jeszcze przez niego ucierpią! Nie może mieć wybrakowanych kociaków! Matka by ją zabiła!
- ZŁAŹ! JUŻ! - wrzasnęła, podnosząc się. Zrzuciła kocura z siebie. Spojrzała na swój brzuch, zaczynając go troskliwie wylizywać. Tymczasem kociak upadł, otrzepując się.
- To mnie zabierz stąd do domu! Wtedy idź sobie spać! Natychmiast! - pisnął zły uczeń.
- Dobra! - wrzasnęła - jak coś mi popsułeś w brzuchu, to pożałujesz! - warknęła, nie mówiąc, że tam mogą być jego...siostrzeńcy. O nie. Wypłosz będzie ich wujkiem. Nosz... Zaczęła prowadzić ich w stronę domu, cała spięta. Wypłosz szedł wręcz bardzo blisko niej, by ukryć się przed potencjalnym niebezpieczeństwem. Kiedy w końcu dotarli do Wierzby, kotka odetchnęła z ulgą.
- No. Idę ... spać. - miauknęła, jednak tak na prawdę poszła do składziku z lekami po rumianek. Jeśli przez tego buca jej kocięta urodzą się jak on wybrakowane...to własnołapnie wydrapie mu drugie oko.
Niespodziewanie usłyszała ponownie głos Wypłosza, zwracającego się tym razem…do Bylicy. Jej futro nieco się podniosło.
- Mamo... Krokus mnie dzisiaj zostawiła bez opieki w lesie i poszła spać! A słyszałem jakieś dziwne warczenie w krzakach. Myślałem, że tam umrę! - poszedł na skargę mały drań.
Srebrna spojrzała na Krokus, grzebiącą nadal w medykamentach, bojącą się spojrzeć w jej oczy.
- Nie wiem. Źle się czułam. A on nie chciał słuchać...więc dałam mu pokręcić się po okolicy. Cały czas miałam go na oku - miauknęła - ale się wystraszył i z podkulonym ogonem błagał, żebyśmy wrócili.
Krokus wyczuła na sobie podejrzliwy wzrok błękitnej, która na nic więcej nie powiedziała, tylko ruszyła z powrotem do swojego legowiska. Kociak tymczasem niezadowolony z takiego obrotu sprawy, co czuć było na kilometr, poszedł do nory i walnął się na swoim mchu, uderzając w kimono. Krokus w końcu drżącymi łapami przekładając zielska, znalazła rumianek. Szybko go zjadła, po czym wskoczyła na pień. Jej mięśnie były jakby zastałe. Kotka wskoczyła do dziupli, po czym ułożyła się na swoim legowisku i zapadła w sen, obawiając się, iż matka jednak uzna, iż sprawa jest dziwna, i postanowi to z nią wyjaśnić. A ona nie wiedziała, czy byłaby wstanie kłamstwami się jakoś z tego wywinąć. Ba. Czy byłaby w ogóle w stanie ponownie ją okłamać.
<Wypłosz?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz