*przed mianowaniem kociaków*
Dzisiejszy trening polowania odbywał się nocą. Część zwierzyny była wtedy bardziej aktywna, a ja musiałam też umieć dostosować się do różnych warunków. Na szczęście w tej chwili chmury nie zasłaniały księżyca, więc widoczność była lepsza niż zazwyczaj. Pchli Nos, jak to miał od niedawna w zwyczaju, został nieco dalej, polecając mi wpierw abym sama wykorzystała wszystko to, czego mnie wcześniej nauczył. Na jego nieszczęście noc była jedną z tych pór, kiedy słaby słuch kota dawał mu gorsze pole do popisu, tak więc i tak byłabym teraz zdana tylko na swoje uszy. Zwinnie wskoczyłam na jedną z belek zrujnowanego mostu, lekko chwiejąc się na wąskiej powierzchni przy lądowaniu. Stała ona wyżej od reszty, dając dobry, szeroki widok na okolicę, nawet mimo późnej pory. Hm, chyba coś usłyszałam w wodzie? Nie, to chyba nic... Po chwili nasłuchwiania z powrotem rozluźniłam mięśnie, kiedy tuż obok mnie rozległ się niespodziewanie bardzo donośny plusk. Leciutko podskoczyłam, zarówno przez bliskość jak i głośność dźwięku. Pchli Nos w oddali także poruszył się w wodzie zaniepokojony. Trzeba to sprawdzić. Ze zjeżoną sierścią powoli zeskoczyłam na belkę, która była bliżej hałasu, próbując rozeznać się szybko w sytuacji. Plusk powtórzył się, tym razem jednak nie ustał, generując całkiem duże fale, przez co szybciutko zlokalizowałam jego źródło. Doskoczył do mnie mój mentor, więc już razem mieliśmy okazję zobaczyć, że urwisem, który nas niepokoił, była jakaś bardzo gruba ryba, która zaklinowała się między belkami. Cóż za pechowa sytuacja! Dla niej, oczywiście. Złapałam ją szybciutko, ucieszona z łatwiej zdobyczy i z szerokim uśmiechem na pysku przeniosłam ją do obozu. Znaczy, nie było tak łatwo, w końcu ryba była niesamowicie gruba i ciężko się ją trzymało w biegu. Ale dałam sobie radę bez pomocy!
***
Za sugestią mentora poszłam następnego ranka zanieść zdobycz do żłobka. Poprosił mnie też, żebym nauczyła razem z Kotewką dzieciaki jak jeść ryby, żeby się nie zadławiły ośćmi w przyszłości, skoro już przyniosłam taką dużą. Nie ma sprawy! Weszłam w zarośla kociarni, czując od razu lekkie ukłucie nostalgii. Ciekawe, czy moje wysuszone kwiaty nadal tu gdzieś były? Może pobawimy się z maluchami, szukając ich razem w zakamarkach. Przywitałam się grzecznie z ciocią i oddałam rybę pod jej pieczę, widząc, że młodzi właśnie bawili się czymś w najlepsze. Hm, w sumie wyglądała na dosyć głodną, czy to na pewno dobry pomysł, żeby ją trzymała? Nie no, nie zdradziłaby klanu w ten sposób. Oj, jeden kociak się chyba właśnie przewrócił.
— Przepraszam! — pisnęło kremowe kocię. — Ja naprawdę chciałem ratować Zmierzch, to Kotewkowy Powiew mi zabroniła! Nie jestem złym kociakiem, nie skazuj mnie na pobyt w żadnym złym miejscu...
Przekrzywiłam łeb zdziwiona. Czy ja wyglądam tak strasznie, czy to dzisiejsze kocięta mają problemy? Chyba muszę zacząć przestać się tyle martwić nad rzeczami i dłużej sypiać, może ciocia Kotewka miała z tym rację.
— Spokojnie, hej, no już. Wiem, że wyglądam podobnie do zastępczyni, ale jesteśmy bardzo różne od siebie, obiecuję. No i niczym sobie nie przewiniłeś.. o ile mi wiadomo — Uśmiechnęłam się, próbując go ocucić z jego dziwnego stanu lekkim dotykiem łapy w bok.
Zauważyłam, że kocurek nadal patrzy na moje kwiatki, uznałam to więc za okazję do dalszego zmienienia tematu.
— Lubisz je? Moje ozdoby, mam na myśli. Jeju, nowych już ci raczej teraz nie znajdziemy kolego, na to musimy poczekać chwilę do Pory Nowych Liści. Te moje zresztą już też są na skraju wytrzymałości, trzeba je będzie wyrzucić niedługo, nawet jeśli to przykre.
— Nie! — pisnął gwałtownie kociak, niezadowolony. Jeju, jak on miał na imię, chyba zapomniałam. Algo, ale z ciebie okropna współklanowiczka... — Znaczy... nie wyrzucaj, są bardzo ładne.
Spojrzał na mnie żałośnie, więc nie mogłam się powstrzymać i potargałam mu główkę łapą.
— No dobra, to nie wyrzucam. A wiesz co? Gdzieś tutaj powinny być jakieś stare wysuszone, dostałam je kiedyś od kogoś. Poszukamy ich razem, to najwyżej płatki dostaniesz, jeśli się zachowały. — Tak zrobimy. — Zapytaj siostrę, może będzie chciała się dołączyć — dodałam.
Po nie tak długich poszukiwaniach udało nam się znaleźć moją miernie wyglądającą wiązkę starych kwiatków, z której potem pieczołowicie odratowaliśmy parę ładnie ususzonych płatków. Rodzeństwo jakoś rozdzieliło je między sobą, z moją pomocą. Ryba, o której wszyscy zapomnieli, została za to w końcu zjedzona tego dnia przez Kotewkowy Powiew. Wiedziałam! Na szczęście żadnemu z kociaków to nie przeszkadzało, bo szybciutko przyniosłam im nową, patrząc przy tym jednak na ciocię z lekkim wyrzutem.
***
Księżyce szybko minęły, a znajdki w końcu zostały uczniami! Cieszyłam się z nowego towarzystwa, chociaż przyznam, było momentami dosyć ciasno w legowisku uczniów. W sumie... akurat mi to tak nie przeszkadzało, im ciaśniej tym raźniej! Ale potrafiłam zostać ofukana za (nieumyślne!) przepychania w nocy. No chyba nie kontroluję co się ze mną dzieje gdy śpię, więc to nie moja wina, jeśli niechcący się na kimś położę! W dodatku byłam teraz jeszcze wciąż trochę niewyspana po zgromadzeniu, więc senny nastrój utrzymywał się cały ranek. Biorąc dla siebie jakiegoś średniej wielkości kosa, zauważyłam kątem oka Bursztynową Łapę. Także przyszedł na śniadanie? Ziewnęłam i uśmiechnęłam się mimowolnie, przypominając sobie akcję z poprzedniej nocy.
— To ty zjadłeś wczoraj ślimaka! Jak się czujesz? — zagaiłam, ustępując miejsca przy stosie. — Był smaczny? Niesmaczny? Co z teksturą? Babcia chyba nie była zadowolona...
Naprawdę mnie to ciekawiło! Może powinniśmy włączyć ślimaki do diety. A może algi do tego, o! Powinnam otworzyć własny biznes wyżywieniowy, możemy razem z Bursztynkiem to zrobić. Zdrowa dieta dla każdego kota!
<Bursztynku?>
[878 słów]
[przyznano 18%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz