Szczęściem w nieszczęściu stało się to, że Delikatna Bryza coraz chętniej zostawiała ucznia samego sobie. Wychodzili na treningi, ale szybko zamieniały się one w samodzielne polowania. Szylkretka wiedziała, że nie jest tutaj by niańczyć w pełni samodzielnego i dosyć zdolnego kocura. Nauczyła go tego, czego kazali jej go nauczyć. Czuła, że jej robota się skończyła, ale gdy zakomunikowała to Przyczajonej Kani, ten zadeklarował, że ma jeszcze jakiś czas poobserwować dawnego samotnika. Kotka rozumiała te sceptyczne podejście, ale z drugiej strony, chciałaby już wrócić do swoich obowiązków sprzed bycia mentorką. Postanowiła więc po prostu dawać Niedźwiedziej Łapie swobodę działania. Nie widziała sensu w ciągłym wałkowaniu granic czy kodeksu. Na patrole wychodzili regularnie i często, zadbał o to zastępca, więc tereny wchodziły do głowy terminatora szybko i sprawnie. Nawet jego zapach wydawał się coraz bardziej zbliżony do innych kocurów z Klanu Klifu, a co za tym idzie, wkrótce nic nie będzie stało na drodze, by przewodził patrolom. Jedynie nawigacja w tunelach wciąż była kłopotliwa dla Miodka. Nie lubił ciasnych przestrzeni, więc czuł się nieswojo, z czasem, gdy tracił zmysł orientacji w mroku, zaczynał panikować. Delikatna Bryza jednak wiedziała, że wiele kotów ma z tym problem, nawet tych, którzy dawno dołączyli do grona wojowników.
— Musisz się uspokoić, jak będziesz tak dyszał, to niczego nie usłyszysz. — zganiła go liliowa. Stała za nim, by nie zasłaniać pola widzenia i pozwolić, by spokojnie przyzwyczaił oczy do mroku. Jedyne co słyszała to przyśpieszone bicie serca czekoladowego — Szukaj źródła światła, nawet najdelikatniejsze przebarwienie może być drogą naprzód.
— Gdy nie mam ciebie przed oczami, mój świat pozbawiony jest światła… To nie ma sensu, Delikatna Bryzo… — wyjojczał Miód, cofając się dwa kroki do tyłu, trafiając zadkiem na pierś kotki. Podskoczył, nie spodziewając się jej tak blisko. Walnął łbem o kamienne sklepienie i pisnął, niczym kocię.
— Przestań gadać bzdury i skup się w końcu, niedojdo! — warknęła, stając mu na ogon, przez co kocur spiął się i odsunął od niej — Nie kieruj wzroku przed siebie, porozglądaj się, kątem oka łatwiej będzie ci zauważyć szczegóły.
— Z tego co wiem, w całkowitej czerni ciężko o jakiekolwiek szczegóły…
— Rób co mówię, bo szczegółowo to mogę ci jeszcze raz stanąć na ogon! — faktycznie się przymknął i zaczął się rozglądać.
Faktycznie! W oddali zobaczył smugę światła. Być może po prostu wystarczająco długo przebywał w ciemności i jego oczy w końcu ją wyłapały, lub mentorka miała rację. Ostrożnie przesuwał się dalej. Poczuł wiatr na policzku. Potem dosięgła go woń trawy i kwiatów. Przyśpieszył, a szylkretowa była krok za nim. Wypełzł na powierzchnie przez otwór, który normalnie wziąłby za borsucza lub lisią norkę. Byli niedaleko Sowiego Strażnika; widział wysoki pień w oddali.
— Ah… Nie docenia światła i piękna słonecznego blasku kto nie przebywał w mroku podziemi, nieprawdaż Bryzko? — odwrócił się do długowłosej, która wychodziła właśnie z dziury. Przewrócił oczami i postanowiła, jak miała już w zwyczaju, zignorować ucznia.
— Wystarczy na dziś; zapolujmy i wracamy do obozu. Bądź pod Sekretnym wejściem gdy słońce przejdzie przez zenit; chce jeszcze odpocząć przed patrolem, a znając Przyczajoną Kanie, na pewno na niego pójdziemy — starsza od razu skierowała się w stronę plaży, by spróbować ukraść jakiejś jajo, na odchodne rzuciła jeszcze — Bez przynajmniej trzech trupów się nie pokazuj; trzeba by było być ślepym kocięciem, by tylu nie znaleźć.
* * *
Swoją najlepszą przyjaciółkę z Klanu Wilka!
Ucieszył się. Miał wrażenie, że specjalnie dla niego wraca ona do granicy z Klanem Klifu. Miło z jej strony; na pewno zioła, których potrzebuję, są również gdzieś indziej, ale ona niezmiennie czeka, aż ich drogi znów się zejdą. Powrócił na ziemie. Z coraz większą ostrożnością zbliżał się do wilczej strefy. Słyszał kroki; lekkie i spokojne. Wtedy też zobaczył Cisową Łapę. Łeb miała zwieszony, wpatrzony w ziemie i bardzo zdeterminowany. Zauważył coś, co musiało ją interesować; ładne, pomarańczowe kwiatuszki o mocnym zapachu. Stanął nad nimi; idealnie obok granicy, którą zapamiętał w tym miejscu, po dużym omszonym kamieniu, który od oznaczania zmieniał z czasem kolory.
— Część zielarko! — pozdrowił ją radosnym uśmiechem, a uczennica delikatnie nastroszyła futro, jak tylko zobaczyła jego czekoladowe łapy. Był zadowolony; gdy widzieli się po raz pierwszy, grzbiet przypominał ten należący do jeża. Ich relacja robi pozytywne postępy.
— Znów ty?! Czy Klan Klifu nie ma żadnych innych terenów? Takich, które nie graniczą z Klanem Wilka? — wysyczała, bardziej zrezygnowana niż gniewna.
— Mamy, mamy! Cudowne plaże i urodziwe klify; oba miejsca są świetne, by przeleżeć w słońcu większość popołudnia… Lecz wtedy niektórzy jegomoście, nazywają mnie, jak to ostatnio było? Zagnojonym ślimaczym przychlastem? Niesamowite, prawda? Musimy słynąć z kreatywności. — pochylił się, by powąchać ogniste płatki. Zaciągnął się głęboko i z entuzjazmem głośno wypuścił powietrze — Och! Jak cudnie pachnie, co to takiego, moja medyczna adeptko?
— Znów gnieciesz swoim pyskiem lekarstwa! Niszcz rośliny po swojej stronię, to jakiś chory rodzaj sabotażu… — parsknęła młodsza, mrużąc ślepia i krzywiąc mordkę. — To aksamitka.
— Aksamitka… Śliczna nazwa… Ach! Pasuje mi do oczu, nie sądzisz?
[1011 słów; trening wojownika]
[Nawigacja w tunelach]
[przyznano 20% + 5%]
<Cisuuuu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz