*Opowiadanie poświęcone pożegnaniu Krecik*
— Babciu, babciu! — Malinka wskoczył na grzbiet Krecik, łapkami obejmując jej szyję. — Opowiedz nam jakąś historię!
Staruszka uśmiechnęła się delikatnie.
— Och, ja nie wiem, czy to dobry pomysł. — Łaciatą opuszką zaszurała w ziemi. — To Jaskółka jest znacznie lepsza w opowiadaniu historii.
Calico przekręcił główkę z niezrozumieniem.
— Ale ja chcę usłyszeć od ciebie!
— Albo opowiedzcie coś razem! — zawtórowała Mirabelka. — Prosimy!
— No dobrze — zaśmiała się cicho. — To co by tu wam opowiedzieć…
Agrest przysiadł się bliżej obu mam i spojrzał na swoje kocięta łagodnie.
— Wiecie, że wasze babcie były pierwszymi zwiadowczyniami w historii Owocowego Lasu?
Oczy dwójki zabłysły.
— Naprawdę? — Tortie oparła łapki na przedramieniu czarnej.
— Tak, tak — potwierdziła Krecik. — Po prostu byłyśmy dobrze wyszkolone.
Jaskółka wychyliła się z boku partnerki.
— I nie tylko! — zamruczała. — Wysłano nas nawet na misję zawarcia pokoju między naszą społecznością a miejscową grupą lisów!
— I udało się wam? — Mirabelka prawie podskoczyła w miejscu.
Zwiadowczyni drgnęła ogonem.
Oj. Czekoladowy pamiętał, że niestety nie przepadała za tematem lisów.
— Udało, ale to było bardzo stresujące. — Spięła się. — I ryzykowne. Mogliśmy wszyscy nie wrócić z tego żywi. Nie mieliśmy pojęcia, jak one postąpią.
Malinka mimo to zdawał się patrzyć na obie kotki z dumną.
— Liczy się, że ostatecznie odniosłyście sukces! — wykrzyknął, prostując się z zuchwałością. — Czyli to znaczy, że możemy dzisiaj pójść się pobawić z liskami?
— Och, nie, nie — powiedziała pośpiesznie Krecik. — Tamte lisy zdecydowały się zostać na starym terytorium, kiedy się przeprowadzaliśmy. Tutejsze nie są z nami zaznajomione.
Dwójka kociąt wydawała się zawiedziona.
— Wszystkie, oprócz jednego! — dodała Jaskółka. — Mój przyjaciel Piołun dotarł do nas po dłuższej chwili i z nim jak najbardziej można spędzić miło czas. Ale uważajcie! — Zniżyła ton głosu, przybierając poważny wyraz twarzy. — Odkąd rozprzestrzeniła się epidemia wścieklizny, nasz kontakt jest niestety bardzo ograniczony. Co do reszty lisów, to nawet już nie ma o czym mówić. Więc pod żadnym pozorem nie zbliżajcie się do nich samemu.
— Szkoda, że tak to się potoczyło — westchnęła Mirabelka. — Chciałabym się przyjaźnić z kimś tak wielkim.
— A mi się już marzyła przejażdżka na którymś z nich, widok z góry musiałby być super!
Tata dwójki parsknął śmiechem na to wyobrażenie.
***
Krecik wraz z postępem wieku marniała mu przed oczami. Problemy zdrowotne coraz bardziej zaczęły dokuczać staruszce, a Agrest zauważał w jej oczach, przez jak wiele cierpienia musiała przechodzić. To jednak nie było najgorsze. Ostatnio oprócz typowych bóli i podatności na choroby pojawiło się… zapominanie. Zapominanie, które tylko postępowało z czasem. Zaczęło się od zwykłego gubienia myśli. Jeszcze wtedy nie wydawało się to nikomu niepokojące. Później doszło powtarzanie tych samych pytań oraz kłopot w przypominaniu sobie niedawnych wydarzeń. A potem…? Nastąpiło najgorsze. Gubiła się w obozie, jakby nigdy wcześniej w nim nie mieszkała. Nie rozpoznawała swoich bliskich, za każdym razem zachowując się, jak gdyby widziała ich po raz pierwszy. To było tak strasznie przykre.
Witka twierdziła, że czasem tak się zdarza w bardziej podeszłym wieku i niestety nie ma na to lekarstwa. Mimo to przybrany syn się nie poddawał. Codziennie ją odwiedzał, próbując dawać kotce ogrom wsparcia, jak bardzo nie bolałoby fakt, że go nie pamięta. Wnuczęta także składały wizyty czarno-białej, co chociaż trochę pocieszało ich tatę w ciężkiej sytuacji.
Okropnie obserwowało się również Jaskółkę, która mimo sprawnego umysłu, została zmuszona do obserwowania postępu choroby partnerki. Z nią czekoladowy także starał się jak najczęściej rozmawiać, zauważając, jak bardzo to jest dla szamanki trudne. Nikomu z bliskiego otoczenia nie było łatwo. Nie zmieniało to jednak tego, że nadal bardzo kochali Krecik i nie zamierzali jej opuścić.
Wszedł do legowiska starszyzny, uśmiechając się czule na widok byłej zwiadowczyni.
— Hej mamo — przywitał się z ledwo słyszalną nutą smutku w głosie. Serce zawsze mu się krajało, kiedy dostrzegał to zagubienie w jej oczach. — Przyniosłem ci śniadanie. — Podsunął orzesznicę pod pyszczek kotki.
Ta zamrugała na niego tępo, po czym rozszerzyła źrenice.
— Żbiku? — sapnęła. — Nie spodziewałam się, że tu jeszcze wrócisz.
I wtedy doznał szoku. Czy Krecik właśnie… pomyliła go ze swoim „biologicznym” synem? Co gorsza, tym, który już od dawna nie żył, wygnanego po akcji Larwy przez samego Agresta?
Przełknął ślinę, zastanawiając się, co robić. Próby wyprowadzenia jej z błędu, czy przypomnienia niektórych zdarzeń, zawsze kończyły się tym, że tylko niepotrzebnie się denerwowała. Musiał więc udawać, iż rzeczywiście jest… nim. Niezależnie od tego, jak niekomfortowo się czuł, robiąc coś takiego.
— Tak, to ja. Ogromnie się za tobą stęskniłem. — Ostatnie zdanie wypowiedział wprost ze swojego serca, ale jako zupełnie inna osoba, która niestety nigdy nie zdobyłaby się na takie słowa. Jaskółka i Krecik nie miały szczęścia do tego miotu.
Na pyszczku staruszki zakwitł delikatny uśmiech.
— Bardzo mnie to cieszy — wyszeptała. — Bałam się, że możesz już nie żyć.
Uszy bicolora natychmiast opadły. To było po prostu brutalne. Nie wiedział, że czarna jeszcze za nim tęskniła, mimo tych wszystkich… działań kocura.
— No widzisz, a ja wciąż jestem tutaj z tobą. — Drgnął ogonem. — I nawet mogę cię przytulić!
Uradowana Krecik rozłożyła ramiona.
— Och, byłoby wspaniale.
Przywódca ostrożnie objął ją obiema łapami, będąc na skraju rozklejenia się. Tak bardzo tęsknił za przybraną mamą, jednocześnie mając tuż przed sobą. Był jednak wdzięczny Wszechmatce, że przynajmniej ma jeszcze okazję ją przytulić.
— Dziękuję — zamruczała z wyraźnym wzruszeniem w głosie.
***
Wtulony w Kuklika, moczył jego futro strugami łez.
Dzisiaj nastał ten dzień. Krecik odeszła. I to tak niemiłosiernie go bolało. Przecież tyle razem przeżyli. Zaczęło się od tego, że została jego troskliwą mentorką, a końcowo to jemu przypadła rola opiekowania się nią. To, co zrobił dla mamy w ostatnich księżycach, nie było jednak ani odrobinę porównywalne do tego, ile on jej zawdzięczał. Wspierała go, gdy wymordowano mu połowę rodziny, miał problemy z treningiem, zupełnie zagubił się i stracił wiarę w siebie, był trzymany na uwięzi przez Komara, omal nie poderżnięto mu publicznie gardła, został ojcem i musiał się mierzyć z dylematami przywódcy. Czyli zawsze. Zawsze, kiedy mogła. I nawet mimo tego, jak on czasem ją traktował, nigdy z niego nie zrezygnowała. Stała się jedną z najbliższych mu osób. Jego prawdziwą mamą.
Tyle go nauczyła przez te wszystkie księżyce. Nie tylko umiejętności praktycznych, ale także zdolności takich jak empatia, cierpliwość i większe zrozumienie dla samego siebie. Nie wspominając już o zapoznaniu Agresta z wiarą we Wszechmatkę, kiedy tego potrzebował. Zdecydowanie była jednym z najwspanialszych kotów na świecie.
A obecnie? Obecnie nie mógł już nic dla niej zrobić. Jedynie dopilnować, żeby pochowano ją z godnością.
Podszedł więc do czarnej i przy jej łapach upuścił śliski kamyczek, który okazała się trzymać w swoim legowisku. Nie zapomniała o jego prezencie.
Zaciskając oczy, dotknął rozgrzanym czołem tego zimnego, żegnając się z nią po raz ostatni. Nigdy nie przestanie jej kochać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz