*Akcja dzieje się po dołączeniu Miodka do KK; nie chciałam, żeby mi chłopak zaczął mdleć*
Niedźwiedziowi podobało się życie w klanie. Oczywiście, nie przebywał tutaj długo, zaledwie kilka wschodów słońca, ale od początku zwrócił uwagę na wszelkie wygody. Nie musiał martwić się o to, że nie będzie umiał znaleźć zwierzyny na obiad, albo że złapie go nagła zawierucha, a po suchej i bezpiecznej norce ani śladu, a jak już jakąś znajdzie, przegoni go wściekły borsuk czy rudy lis. Miał gdzie wracać; legowiska były ciepłe i miękkie, stos zwierzyny piął się w górę z każdym dniem, a uczniowie, mimo że dużo młodsi, chętnie z nim gawędzili i słuchali jego historii. To ostatnie chyba podobało mu się najbardziej. Dzieliła ich duża różnica wieku, ale radosne, otwarte usposobienie Miodka sprawnie niszczyło jakiekolwiek bariery. Opowiadał im o swoich podróżach, gościach, których poznał, betonowej dżungli czy rodzinnym domu. Jeden z terminatorów był nawet w podobnym wieku, a więc czekoladowy nie czuł się skrępowany. Miło było zawsze mieć koty dookoła siebie; dzielenie języków było jego ulubionym momentem w dniu. Przestrzegał się przesiadywania codziennie z tymi samymi kotami; chciał poznać każdego w Klanie Klifu; nawet tych do niego uprzedzonych. Nie rozumiał tych wrogich spojrzeń, ale wiedział, że jego tryb życia wędrowcy po prostu przystosował go do akceptowania wszystkich i wszystkiego.
Treningi również nie były dla niego niczym trudnym do zniesienia. Wiedział, że tak będzie już podczas mianowania. Lider-Srokoszowa Gwiazda; jedyny kot, do którego miał mieszane nastawienie, głównie dlatego, że był on również jedynym klifiakiem, o którym wcześniej co nieco słyszał, i o Klanie Gwiazdy, miłe słowa to to nie były, przydzielił mu najwspanialszego mentora, jakiego mógł sobie wymarzyć, a mianowicie Delikatną Bryzę-przepiekną nieznajomą, której pysk olśnił go wraz z przekroczeniem złotych kłosów.
Pod okiem tej niesamowitej damy Niedźwiedzia Łapa uczył się głównie znajomości terenów i obyczajów. Był świetnym łowcą, co musiała nawet przyznać szylkretka, a więc “treningi” polowania były bardziej pretekstem do zdobywania piszczek dla reszty klanu, niż do nauki. W walce również sobie radził, na tyle na ile pozwalały jego fizyczne przeszkody. Braki w sile nadrabiał sprytem; wykorzystywał fakt, że uczył się pojedynkowania od kotów, których sposoby pokonania przeciwnika nigdy wcześniej nie dotarły do mieszkańców wybrzeży. Mógł nie skromnie powiedzieć, że szło mu świetnie. Często brali udział w patrolach; zapach żółtookiego nie był jeszcze dostatecznie rozpoznawalny i charakterystyczny dla kocura z Klanu Klifu, więc nie zajmował się znaczeniem granic, ale samo podążanie ich śladem, było idealnym sposobem na zapamiętanie ich rozłożenia. Kilka razy nawet spotkali patrole z Klanu Wilka czy Klanu Nocy. Uczył się o kodeksie wojownika, roli medyka, protektora, zastępcy i lidera; obserwował piastunów tych stopni bardzo uważnie, a nawet starał się z nimi gawędzić. Tak naprawdę tylko Srokoszowa Gwiazda i Przyczajona Kania nie byli skorzy do przyjacielskich rozmów, ale Miód uzasadniał to po prostu ilością stresu i obowiązków, jakie na pewno nosili na swoich barkach.
Dwaj protektorzy okazali się być bardziej skorzy do pogaduszek. Niedźwiedź często wykorzystywał, że ich głównym zadaniem było w sumie właśnie to; rozmawianie z klifiakami. Kornikowa Kora mimo dojrzałego wieku był pełen wigoru. Żartowali podczas dzielenia języków; to właśnie od niego ówczesny samotnik zdobył bardziej praktyczny wgląd w osobowości innych kotów. Szary Klif, choć równie sympatyczny, był bardziej wycofany i mniej skory do plotkowania czy dzielenia się opiniami.
Wśród klifiaków był jeszcze jeden niezwykle ciekawy jegomość, z którym Niedźwiedź miał już do czynienia. Judaszowcowy Pocałunek… Już przez pierwsze dni ten gagatek zdołał nieźle przerazić zwykle wyluzowanego ucznia. Był tajemniczy, a jego rola w tej społeczności była na ten moment bardzo zagadkowa dla kocura. Początkowo myślał, że jego typowe zachowanie pozwoli na przekupienie wojownika, jednak ten okazał się twardym orzechem do zgryzienia. Był nieufny, wręcz wrogi, a jego spojrzenie było już wypalone na grzbiecie żółtookiego. Starał się wciąż być względem niego uprzejmym, ale przyhamował z żartami czy przekomarzankami. Na początku próbował też wkupić się w jego łaski przez Jeżówkową Łapę; to też skończyło się fiaskiem.
Przez dłuższy czas nie miał za wiele do powiedzenia o dwóch medyczkach. Unikał interakcji z chorobami i rzeczami z nimi związanymi, więc postanowił nie zapuszczać się do ich legowiska, jeśli nie będzie kategorycznie musiał. Wiedział, że czasami uczniowie pomagali kocicom przy zbieraniu ziół, ale nikt go jeszcze o to nie poprosił, a więc sam nie wychodził z taką inicjatywą.
Prędko jednak zmienił się stan zdrowia terminatora. Od paru wschodów księżyca czuł się jakiś słaby. Zawsze był leniuchem, ale teraz po prostu nie miał siły na normalne funkcjonowanie. Szybko również, głównie nocą, kiedy temperatura nieco spadała, a do obozu przenikała morska, chłodna bryza, przez jego grzbiet przechodziły gwałtowne dreszcze, przez które sen był niemal niemożliwy. Brak odpoczynku doprowadził go parę razy niemal do omdlenia. Na jednym z treningów, gdzie łapy uginały się pod nim, a wzrok był rozbiegany i szklisty, Delikatna Bryza zganiła go za ten brak odpowiedzialności za swoje zdrowie i wysłała bez słowa sprzeciwu do Czereśniowej Gałązki i Liściastej Sadzawki. Kocur nawet nie pisnął.
We dwójkę skierowali się z powrotem do obozu. Serce mu waliło, gdyż kilka razy, gdy nagle czuł wirowanie w głowie, musiał oprzeć się na boku mentorki, a ta, mimo nie bycia zainteresowaną czekoladowym, musiała przecież być dla niego podporą, nie tylko podczas treningu, ale, jak teraz, i fizycznie. Gdy weszli za wodospad, zostawiła go. Skierowała się do Przyczajonej Kani, by powiadomić go o niedyspozycji ucznia. Niedźwiedzia Łapa doczłapał do legowiska medyczek. Znalazł tylko szylkretową; jak potem się dowiedział, młodsza z nich wyruszyła na poszukiwanie ziół. Czereśniowa Gałązka nie musiała nawet pytać o samopoczucie gościa; wilgotny wzrok, najeżone futro i widoczne zmęczenie mówiło więcej niż cały wykład; gorączka, a do tego bardzo zaniedbana i już kilka dni nieleczona. Westchnęła i wskazała ogonem na jedno z liściastych posłań. Miodek padł na nie, zwijając sie w kłębek; było mu potwornie zimno. Fioletowooka zaczęła szperać w wiązankach, szukając odpowiednich roślin; miała nadzieje, że przynajmniej wonna lawenda gdzieś się ostała i nie będzie musiała czekać na powrót asystentki. Na szczęście znalazła kilka pojedynczych łodyżek. Przyjemne zapachy od razu dosięgły chorego. Wyciągnął szyje w stronę starszej, która już szła w jego stronę. Położyła kwiaty pod jego nosem, pozwalając mu cieszyć się ich leczniczymi właściwościami. Ogórecznik niedawno się skończył i to również po niego wybrała się Liściasta Sadzawka w towarzystwie Bijącej Północy.
Minęło południe. Aromat lawendy uspokoił kocura; dreszcze ustały, ale osłabienie wciąż mąciło mu w głowie. Wtedy właśnie wróciły obydwie kotki. Asystentka medyczki w towarzystwie ciemnej wojowniczki, którą Miód znał wyłącznie z widzenia. Czereśniowa Gałązka spytała je o niebieskie kwiatuszki, a kotki pokazały dużą ilość różnorakich roślin zawiniętych w jeden, wielki liść. Już w następnej chwili czekoladowy przeżuwał liście; były cierpkie i bardzo aromatyczne, ale ich sok miło nawilżał jego bolący przełyk, wydawało się jakby odżywiły one jego całe ciało. Od razu poczuł się lepiej. Wciąż był obolały i zwiotczały, ale przynajmniej teraz wiedział, że mu się poprawia.
* * *
Dwaj protektorzy okazali się być bardziej skorzy do pogaduszek. Niedźwiedź często wykorzystywał, że ich głównym zadaniem było w sumie właśnie to; rozmawianie z klifiakami. Kornikowa Kora mimo dojrzałego wieku był pełen wigoru. Żartowali podczas dzielenia języków; to właśnie od niego ówczesny samotnik zdobył bardziej praktyczny wgląd w osobowości innych kotów. Szary Klif, choć równie sympatyczny, był bardziej wycofany i mniej skory do plotkowania czy dzielenia się opiniami.
Wśród klifiaków był jeszcze jeden niezwykle ciekawy jegomość, z którym Niedźwiedź miał już do czynienia. Judaszowcowy Pocałunek… Już przez pierwsze dni ten gagatek zdołał nieźle przerazić zwykle wyluzowanego ucznia. Był tajemniczy, a jego rola w tej społeczności była na ten moment bardzo zagadkowa dla kocura. Początkowo myślał, że jego typowe zachowanie pozwoli na przekupienie wojownika, jednak ten okazał się twardym orzechem do zgryzienia. Był nieufny, wręcz wrogi, a jego spojrzenie było już wypalone na grzbiecie żółtookiego. Starał się wciąż być względem niego uprzejmym, ale przyhamował z żartami czy przekomarzankami. Na początku próbował też wkupić się w jego łaski przez Jeżówkową Łapę; to też skończyło się fiaskiem.
Przez dłuższy czas nie miał za wiele do powiedzenia o dwóch medyczkach. Unikał interakcji z chorobami i rzeczami z nimi związanymi, więc postanowił nie zapuszczać się do ich legowiska, jeśli nie będzie kategorycznie musiał. Wiedział, że czasami uczniowie pomagali kocicom przy zbieraniu ziół, ale nikt go jeszcze o to nie poprosił, a więc sam nie wychodził z taką inicjatywą.
Prędko jednak zmienił się stan zdrowia terminatora. Od paru wschodów księżyca czuł się jakiś słaby. Zawsze był leniuchem, ale teraz po prostu nie miał siły na normalne funkcjonowanie. Szybko również, głównie nocą, kiedy temperatura nieco spadała, a do obozu przenikała morska, chłodna bryza, przez jego grzbiet przechodziły gwałtowne dreszcze, przez które sen był niemal niemożliwy. Brak odpoczynku doprowadził go parę razy niemal do omdlenia. Na jednym z treningów, gdzie łapy uginały się pod nim, a wzrok był rozbiegany i szklisty, Delikatna Bryza zganiła go za ten brak odpowiedzialności za swoje zdrowie i wysłała bez słowa sprzeciwu do Czereśniowej Gałązki i Liściastej Sadzawki. Kocur nawet nie pisnął.
We dwójkę skierowali się z powrotem do obozu. Serce mu waliło, gdyż kilka razy, gdy nagle czuł wirowanie w głowie, musiał oprzeć się na boku mentorki, a ta, mimo nie bycia zainteresowaną czekoladowym, musiała przecież być dla niego podporą, nie tylko podczas treningu, ale, jak teraz, i fizycznie. Gdy weszli za wodospad, zostawiła go. Skierowała się do Przyczajonej Kani, by powiadomić go o niedyspozycji ucznia. Niedźwiedzia Łapa doczłapał do legowiska medyczek. Znalazł tylko szylkretową; jak potem się dowiedział, młodsza z nich wyruszyła na poszukiwanie ziół. Czereśniowa Gałązka nie musiała nawet pytać o samopoczucie gościa; wilgotny wzrok, najeżone futro i widoczne zmęczenie mówiło więcej niż cały wykład; gorączka, a do tego bardzo zaniedbana i już kilka dni nieleczona. Westchnęła i wskazała ogonem na jedno z liściastych posłań. Miodek padł na nie, zwijając sie w kłębek; było mu potwornie zimno. Fioletowooka zaczęła szperać w wiązankach, szukając odpowiednich roślin; miała nadzieje, że przynajmniej wonna lawenda gdzieś się ostała i nie będzie musiała czekać na powrót asystentki. Na szczęście znalazła kilka pojedynczych łodyżek. Przyjemne zapachy od razu dosięgły chorego. Wyciągnął szyje w stronę starszej, która już szła w jego stronę. Położyła kwiaty pod jego nosem, pozwalając mu cieszyć się ich leczniczymi właściwościami. Ogórecznik niedawno się skończył i to również po niego wybrała się Liściasta Sadzawka w towarzystwie Bijącej Północy.
Minęło południe. Aromat lawendy uspokoił kocura; dreszcze ustały, ale osłabienie wciąż mąciło mu w głowie. Wtedy właśnie wróciły obydwie kotki. Asystentka medyczki w towarzystwie ciemnej wojowniczki, którą Miód znał wyłącznie z widzenia. Czereśniowa Gałązka spytała je o niebieskie kwiatuszki, a kotki pokazały dużą ilość różnorakich roślin zawiniętych w jeden, wielki liść. Już w następnej chwili czekoladowy przeżuwał liście; były cierpkie i bardzo aromatyczne, ale ich sok miło nawilżał jego bolący przełyk, wydawało się jakby odżywiły one jego całe ciało. Od razu poczuł się lepiej. Wciąż był obolały i zwiotczały, ale przynajmniej teraz wiedział, że mu się poprawia.
* * *
Dojście do pełni zdrowia zajęło mu krótko; był młody i witalny, a więc jego układ odpornościowy, z pomocą lekarstw, szybko uporał się z gorączką. Tego ranka opuścił medyczki, które zdążył poznać aż do cna. Cieszył się, że może znów uczestniczyć w dzieleniu języków z całym klanem. Wybrał ze stosu zwierzyny ładną sójkę i zaczął się rozglądać. Dojrzał czarne futerko, które szybko rozpoznał. Wojowniczka, która pomagała w szukaniu dla niego ziółek. Potruchtał do niej; siedziała sama, więc wiedział, że nie może go przegonić pod pretekstem rozmowy z kimś innym.
— Witaj! Jesteś Bijąca Północ prawda? — uśmiechnął się i usiadł naprzeciwko wojowniczki, troszkę zbitej z tropu przez tak nagłe pojawienie się gościa. — Chciałem ci podziękować, najprawdopodobniej umarłym śmiercią ciężką i bolesną gdyby nie twoje roślinne zawiniątka.
Wyleczeni: Niedźwiedzia Łapa
[1240 słów, trening wojownika]
[przyznano 25%]
<Bijąca Północ?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz