Mirabelka zdawała się wszystkiemu zaprzeczać, Malinka zawsze zmieniał temat, a Migotka nagle cichła. A ostatnim, czego aktualnie pragnął, było zdruzgotanie ich swoją śmiercią. To pozostawało jego największą, a zarazem jedyną obawą.
Zdawał sobie sprawę, że nie zdoła tak po prostu zmienić ich odczuć, ale istniała jeszcze jedna rzecz, którą mógł zrobić – postarać się bardziej oswoić ich z tą myślą.
Przy następnej rozmowie z szylkretami podjął więc taką próbę.
— Jest jedna kwestia, którą chciałbym z wami poruszyć — zaczął, mówiąc ostrożnym głosem. — A mianowicie fakt, że niedługo odejdę z tego świata.
Nie musiał długo czekać na reakcję.
Mirabelka od razu się ożywiła, cała się strosząc, a Migotka wraz z Malinką spojrzeli na ziemię.
— Tato czy możesz proszę nie… — jęknęła najmłodsza córka.
— Wiem, że jest to dla was trudne, ale chociaż mnie wysłuchajcie. — Spojrzał im głęboko w oczy. — Jak dla mnie unikanie tego tematu nie ma sensu, powinniście się do niego chociaż trochę przyzwyczaić. Tak będzie wam łatwiej.
I wtedy Malinka wypowiedział słowa, które trafiły go prosto w serce.
— Nie wiem, czy na takie coś da się kiedykolwiek przygotować — wyszeptał niemalże niesłyszalnie.
Źrenice Agresta się rozszerzyły, a on sam zamilkł na chwilę. Spostrzeżenie calico rzeczywiście zawierało w sobie jakiś element prawdy. Bardzo gorzkiej prawdy.
Sam starszy mimo wszystkich sygnałów o zbliżającej się śmierci partnera, gdy ta wreszcie nastąpiła, ani trochę nie potrafił się z nią pogodzić. Akceptacja przyszła dopiero z czasem. Bardzo długim czasem.
— Coś w tym jest — przyznał, drapiąc się po głowie. Mimo tej całej wiedzy nie chciał myśleć w taki sposób. Nie potrafił przyjąć do siebie prawdziwej, a zarazem tak smutnej kolei rzeczy. — Ale niezależnie od tego, chciałbym podkreślić parę spraw, dopóki mam jeszcze na to szansę. — Pragnął po prostu się z nimi pożegnać. Właściwie to bolało go, iż nie mógł się spotkać z Krogulcem i Gracją, aby zrobić to samo. Jedno rozstanie nie wystarczyło do powiedzenia wszystkiego, co mógł i podzielenia się swoimi refleksjami.
Trójka jego potomstwa momentalnie się skrzywiła.
— No dobrze, przepraszam, może to faktycznie nie jest pomocne — westchnął, nie za bardzo mając pomysł, jak sobie z tym poradzić. — Po prostu… nie zapomnijcie, że duchowo zawsze będę z wami, niezależnie od tego, co się stanie, dobrze?
— M-my z tobą też — odpowiedziała cicho Migotka.
Staruszek uśmiechnął się na to słabo.
— Dbajcie o siebie. Dbajcie o mamę. Dbajcie o Owocowy Las — poprosił z powagą. — I nigdy nie dajcie sobie wmówić, że was na coś nie stać, bo to oczywista nieprawda. Zasługujecie na wszystko, czego zapragniecie. — Patrzył na nich troskliwie. — Kocham was najmocniej na świecie i nic tego nie zmieni, jasne?
Sapnął zaskoczony, kiedy Migotka rzuciła mu się na szyję. Po uderzeniu serca zmienił swój wyraz twarzy na łagodny i objął córkę ramieniem. Zaraz dołączył do nich Malinka, a potem jako ostatnia Mirabelka, w ten sposób tworząc jeden, wielki, czteroosobowy przytulas.
Agrest zamruczał głośno. Był im wdzięczny.
Był z nich dumny. Był… szczęśliwy.
— My ciebie też.
***
Wszystko zaczęło się od lęku.
Nie rozumiał, dlaczego nagle poczuł się w ten sposób. Obecny dzień był przecież jednym z najzwyklejszych wschodów słońca. Nic nadzwyczajnego nawet nie miało miejsca – żadne zaskoczenia, żaden stres ani żadne przykrości. Nie miał nawet czym się przejmować.
Następnie poduszki jego łap zaczęły się pocić, jak nigdy wcześniej. Wytarł je o trawę, jednak wilgoć szybko powróciła. Zrobił więc to ponownie, lecz rezultat był taki sam.
Później z kolei nadeszło coś, co już bardzo dobrze zdążył poznać – duszność. Paradoksalnie było to dla niego pocieszające. Pomyślał, że to zapewne jeden z jego „momentów, w których ma problem ze złapaniem oddechu” i niebawem wszystkie objawy znikną.
Nie mógł być jednak bardziej w błędzie.
Natychmiastowo zginął się w pół, kiedy doświadczył kolejnego symptomu. Ostrego bólu w klatce piersiowej.
Co się z nim działo? Dlaczego było to tak dotkliwe? Czy to kara za złe postępowanie?
Akurat wtedy do legowiska weszła jego sąsiadka i najwidoczniej od razu zauważyła, że coś jest nie tak.
— Agreście, wszystko z tobą w porządku?
Bicolor spojrzał na nią wielkimi oczami.
— Boję się, Jarząb — wykrztusił z siebie, podczas gdy w jego ślepiach zalśniły łzy. Cały się trząsł. — Tak bardzo się boję.
Albinoska nie wahała się ani chwili. Wybiegła z legowiska, zapewne zamierzając sprowadzić medyka.
On z kolei przyłożył łapę do swojej klatki piersiowej, z wysuniętymi pazurami ściskając ją w tym miejscu. Potrzebował się uspokoić. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, jak szaleńczo bije mu serce. Dudniło ze złowrogim echem, jakby właśnie odliczało ostatnie sekundy jego życia.
Pierwszy raz doświadczał czegoś takiego. Nic z tego nie rozumiał. Nie miał pojęcia jak ani dlaczego tak się czuł. Był tak bezradny. Czemu jego własny organizm właśnie wypowiedział mu wojnę?
Nim się zorientował, po jego białym nadbrzuszu spływały ciemnoczerwone strużki krwi. Tak silnie uciskał skórę na klatce piersiowej.
A ból nie ustępował. Piekł tak mocno, jakby we wnętrzu właściciela szalał ogromny pożar, powoli wypalając każdą z jego tkanek mięśniowych.
Do legowiska wpadła Jarząb i Murmur wraz z trójką jego dzieci.
— Boli cię serce, tak? — zapytała medyczka, jednak on nie był w stanie wydobyć z siebie ani jednego dźwięku. Coraz bardziej tracił kontakt z otoczeniem. — Agreście, proszę, daj mi znak.
Na to staruszek pokiwał głową.
Nie wytrzymywał tego. Miał wrażanie, jakby zaraz mógł stracić możliwość oddychania. Opadł na ziemię, nie potrafiąc już dłużej utrzymać się na łapach.
— Proszę, spróbuj położyć się na plecach.
Spełnił polecenie z zaciśniętymi zębami, wydając przy tym zduszony jęk. Nigdy nie czuł się aż tak okropnie.
Przestał się orientować, co się wokół niego dzieje. Wiedział tylko, że jego pociechy są tuż obok. Nie miał natomiast pojęcia, czy aktualnie robiono mu coś z ciałem, czy nie. Czuł jedynie ból.
Trudno jednak określić, co było gorsze – samo cierpienie fizyczne, czy lęk mu towarzyszący.
Przez to drugie z paniką zaczynał kwestionować przekonania, nabyte podczas ostatnich księżyców, a także całego życia.
Czy wszystko załatwił do końca? O niczym nie zapomniał? Czy jego dzieci sobie poradzą? Czy Wszechmatka aby na pewno zechce wziąć go do siebie? Czy jego starania rzeczywiście były wystarczające, żeby wybaczyć mu wszystkie winy?
Huragan pędzących myśli czekoladowego, natychmiastowo ustał, gdy wyczuł przy sobie obecność nowej osoby. Owiewającej go chłodną bryzą, pozbawionej fizycznego ciała. A jednocześnie tak bardzo mu znajomej.
Rozszerzył źrenice.
Niemożliwe.
Kamień…?
„Dziękuję” – wyszeptała mu do ucha, a on po raz pierwszy od ataku duszności, potrafił całkowicie rozluźnić swoje mięśnie. Jednym słowem dała mu wszystko, czego potrzebował w tej chwili – poczucia bezpieczeństwa. Pojednał się z osobą, za którą tęsknił od tak dawna.
Mimo przeszywającego bólu Agrest dał radę uśmiechnąć się do siebie blado. Już był spokojny.
„Ja tobie też, Kamień” – odpowiedział jej w myślach, czując, jak zaczyna go ogarniać większe ukojenie.
Ostatecznie uwolnił się od wszelkich uwięzi, jakie kiedykolwiek go trzymały.
Nareszcie odetchnął i pozwolił swoim powiekom się zamknąć.
***
Kiedy ponownie się obudził, nie czuł żadnego bólu. Właściwie to… nie czuł niczego. Spróbował poruszyć swoją łapą, ale ona już nie zachowywała się, jakby wciąż miała właściciela. I wtedy właśnie zdał sobie sprawę.
Umarł.
Ale nie umarł?
Nadal żył.
Jego ciało nie przetrwało, ale dusza tak.
Z niemałym zaskoczeniem odkrył, że wystarczyła jedna myśl, aby uniósł się do góry. Ujrzał Murmur i trójkę swoich dzieci z napięciem wpatrujących się w jego zwłoki. Po kolei przytulił każde z nich, mimo świadomości, że nie są w stanie tego poczuć. Będzie za nimi tęsknić.
Następnie uniósł wzrok na niebo, próbując dostrzec na nim jakiekolwiek znak. Na razie jednak nic takiego się przed nim nie ujawniło.
Wędrował, podążając tylko i wyłącznie za własnym przeczuciem. Jego jedynym kierunkowskazem.
Cieszył się lekkością oraz płynnością każdego ze swoich ruchów. Wszystkie ograniczenia nagle tak po prostu zniknęły. Ból, zmęczenie i bezsilność na zawsze odeszły w niepamięć.
I właśnie wtedy zobaczył ją. Drogę. Ścieżkę łączącą świat duchowy z materialnym. Z uniesioną głową postawił na niej swe kroki i z zapartym tchem obserwował, coraz drastyczniej zmieniający się przed nim krajobraz. To wszystko było takie niezwykłe.
Serce niemal mu stanęło, kiedy w pobliżu wyczuł obecność Kuklika. Za chwilę również Krecik i Jaskółka ewidentnie dołączyły do bezsłownego wołania syna.
Puścił się pędem, czując, jak ciepło oblewa całą jego duszę. Musiał być już blisko!
Kiedy nareszcie dotarł do celu ostatecznego, doświadczył uczucia tak niesamowitego, że nie dało się go opisać nawet milionem wyrazów. Połączył się ze swoim najdroższym partnerem, kochającymi mamami i samą Wszechmatką. Stał się jednością z całym wszechświatem. Każdym jego elementem i wymiarem, doznając go w pełni.
Szczęście, jakie teraz czuł Agrest, było bezgraniczne.
bombastyczne opko 10/10 i wgl pozdrawiam z rodzinką
OdpowiedzUsuń