Siedzieli w czwórkę, słuchając słów Świtu, biorąc przy tym czynny udział w dyskusji. No, a przynajmniej Świtająca Łapa brała. Zmierzch była Zmierzchem, więc niewiele się odzywała, milcząc jak zaklęta, zaś Brzask zajęty chyba był swoimi marzeniami. Czy tam inną pierdołą. Złota nie dziwiła się siostrze, że ta aż kipi ze złości, było jej szczerze szkoda młodej kotki, które przy takim fajtłapowatym mentorze musiała starać się za troje, czy nawet czworo.
Westchnęła cicho, kładąc uszy wzdłuż głowy. Nie chciała jej przerywać, zdecydowanie wolała poczekać, aż kotka zakończy swoje wywody.
— No popatrzcie na swoich mentorów! Mętny Zawilec to świetny wojownik, a do tego może dużo nauczyć na temat manipulacji innymi. Jadowita Żmija jest mądra, a do tego prawdopodobnie jest w stanie dosłownie dążyć po trupach do swojego celu. Pajęczy Splot rozważa każdy swój krok, a do tego wyraźnie jest wierny klanowi. Nawet ta łamaga Jutrzenka dostała o wiele lepszą mentorkę ode mnie! Czaicie, że ona dostała kogoś tak świetnego, jak Ostra Kostrzewa, a ja dostałam tego pieprzonego mysiego wypierdka?! — fuknęła, ze złością drapiąc o pień pobliskiego drzewa.
Świt, jako jedyna z rodzeństwa była już tak daleko w treningu, było to widać przy sparingach, lecz miało to swoją cenę. Niemalże wiecznie bolące mięśnie, zadrapania czy chodzenie niczym duch po obozie, bo znowu spała zaledwie kilka godzin. Nie mniej, cieszyła się ze swojej wiedzy oraz umiejętności, czym chętnie dzieliła się z resztą rodzeństwa. Próbowała więc wymyślić jakiś sposób, jak uczynić treningi Poranek zdecydowanie mniej uciążliwymi.
— Nawet nie wiecie, jak wam zazdroszczę — mruknęła, ponownie zwracając się ku rodzeństwu.
— Nie martw się, coś wymyślę — miauknęła złota, otaczając siostrę swoim puchatym ogonem i przytulając się do niej. Nie chciała, żeby przez tego kretyna była smutna. Niebieska westchnęła ciężko, opierając ciężar swojego ciała na Świcie.
— Obiecuję — zapewniła ją z lekkim, wręcz łagodnym uśmiechem na pysku.
— Słuchaj, jak chcesz, możesz chodzić na treningi ze mną albo ze Świtem. Lub Zmierzchem — zaproponował Brzask, poprawiając futro na swojej klatce piersiowej.
— Albo… zapytamy mamę, czy może zmienić ci mentora i dać takiego, który nie jest trzęsącą się pipą — tym razem pysk otworzyła złota, chcąc jakoś podnieść na duchu siostrę, która zdawała się być w paskudnym humorze przez to wszystko.
No tak, przecież Szakala Gwiazda nie puści płazem tego, że edukacja jej kochanych dzieci jest zaniedbywana, tak przynajmniej młoda sądziła. Wierzyła, że złota przywódczyni klanu wilka nie będzie ignorować takich rzeczy, aczkolwiek nie chciała decydować za Poranek, która chyba nadal nie była przekonana do tego pomysłu. Brzask zapewnił ją jednak, że nawet jak będzie trzeba, to nasrają mu do legowiska albo rzucą jakieś okropności, chociażby musieli stanąć na głowie.
~*~
akcja dzieje się około tydzień po tym opku
Zmierzch… odeszła. Odeszła i to była jej wina! Jej! Świtająca Łapa co noc od wypadku zrywała się z wrzaskiem, budząc wszystkich dookoła. Nie była w stanie jeść, spać czy nawet samemu funkcjonować.
Zarówno Szakal, jak i Bielik poświęcały jej wiele czasu, dając do zrozumienia, że nie jest w tym wszystkim sama. Widziała jednak ból na pysku liderki, gdy chowała własne dziecko, gdy żegnała ją słowami, których nie powinna nigdy wypowiedzieć.
Była w rozsypce, czego nawet nie starała się ukryć. Nawet Jadowita Żmija, widząc, jak wygląda jej podopieczna, uspokoiła się z treningami, nie męcząc jej aż tak, mimo iż Świt sama prosiła, by nie zmieniała nic podczas treningów. Nie chciała mieć ani chwili wolnego, by czasem nie myśleć o siostrze.
To ona powinna roztrzaskać sobie głowę o ten kamień, nie Zmierzch. To ona nie zasługiwała, by dalej stąpać po ziemi.
— Świt…? — podniosła wzrok, przyglądając się siostrze, za którą szła dotąd niczym cień. Przez uderzenie serca zapomniała gdzie jest, co robiły i gdzie zmierzały. Czerwone od zmęczenia oraz łez ślepia przeniosły się ponownie na jasne łapy kotki, w które tak zawzięcie się wpatrywała.
Ach, no tak, szły na wspólne polowanie, przynajmniej w teorii zważywszy na to, że Świt miała się oszczędzać, ze względu na wybity bark. Gdzieś musieli być ich mentorzy, którzy czekali na efekty pracy sióstr.
— Wszystko dobrze? Martwię się… od wypadku… sama wiesz, zachowujesz się jak nie ty… — w gardle złotej zaschło, zaś ona sama zadrżała na całym ciele.
Miała dosyć tego poczucia winy, paskudnych myśli i głosów w głowie, które niczym mantrę powtarzały jej, że to ona powinna stracić życie.
Najpierw jedna łza, później druga, trzecia i czwarta spadały na młodą trawę, zamazując młodej terminatorce wzrok. Kotka była zbyt słaba, by dusić w sobie emocje, czuła się niczym zbita tafla lodu, której nikt nie jest w stanie poskładać.
Bez słowa, na chwiejnych łapach podeszła do Porannej Łapy, wtulając się w jej bark.
Z gardła Świtu uciekł przeraźliwy wrzask, krzyk przepełniony całą jej rozpaczą oraz desperacją. Łkała w futro siostry, smarkając je i mocząc własnymi łzami. Pierwszy raz w życiu była tak rozchwiana, tak zepsuta.
— J-ja… — szepnęła, łykając krokodyle łzy. Mimo wszystko zaschło jej w gardle, a to skleiło się, odbierając jej oddech. — M-moja w-wina… M-moja… Zmierzch m-mnie urat-tował-ła… — drżała, nie będąc nawet w stanie spojrzeć na Poranek, która coraz mniej rozumiała.
— Co ty mówisz Świt? — siostra pozwoliła jej wtulić się we własną sierść. — Przecież śmierć Zmierzchu to nie twoja wina. Niczyja… — miauknęła spokojnie, choć samemu przełykała łzy. Praktycznie całe rodzeństwo, z jednym wyjątkiem ciężko przeżyło odejście młodej uczennicy.
Świt pokręciła głową, odsuwając się.
— T-to j-ja bym sp-padła… g-g-g-dyby n-nie ona… — mamrotała, kręcąc głową, jakby chciała odrzucić obrazy z tamtego zdarzenia od siebie. — N-nie d-dałam rady jej u-utrzymać… Wisiał-łyśmy… Gd-dybym jej n-nie zabrała… Zmierzch by ż-żyła! M-moja wina! Zabiłam ją! To m-moja wina! — krzyknęła z wyczuwalną desperacją.
Niemalże natychmiast dopadła do parku siostry, ponownie wtulając się w nią, jakby nie było jutra. Nie chciała, żeby Poranna Łapa jej nienawidziła, wizja wykluczenia przez rodzeństwo była dla niej najstraszniejszą w życiu rzeczą. Była z nimi mocno związana, chyba bardziej niż z kimkolwiek innym, dlatego więc utrata jednego z nich tak strasznie bolała. Jednak mając świadomość, że gdyby nie jej propozycja, to siostra nadal by żyła?
To było coś okropnego. Dlaczego los zdecydował, że to Zmierzch umrze, a Świt skończy jedynie z wybitym barkiem?!
Kotka przełknęła kolejne łzy, nadal jednak nie była spokojna, a szloch wstrząsał jej ciałem praktycznie nieustannie. Serce niemalże jej stanęło, gdy zrozumiała, że wyjawiła niebieskiej całą prawdę, że powiedziała wszystko, co tamtego feralnego dnia zaszło.
Wszystko, czego nie wiedziała nawet matka.
< Poranek? >
[trening wojownika; 1018 słów]
[Przyznano 20%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz