— Szczerze? Gdybym miała wam, dzieciaki, coś poradzić, to kazałabym wam nie wtrącać nosów w sprawy Piaskowej Gwiazdy. Zostaliście stworzeni po to, żeby żyć w jej cieniu, bo mój kuzyn i jego syn są w nią zapatrzeni. Zamiast tego radzę wam wybrać własną ścieżkę, z dala od tej paskudnej tyranki. Zmienilibyście o niej zdanie, gdybyście znali ją z czasów, gdy żyła i panowała w Klanie Burzy w swoim prawdziwym ciele. Była zapatrzoną w siebie furiatką. Odrzucała nawet część własnej rodziny, gdy ta nie słuchała jej rozkazów. Was też mogłaby odrzucić, gdybyście okazali się choć trochę słabsi. Odpuśćcie sobie, nic nie osiągniecie w życiu, jeśli będziecie dążyć do uszczęśliwienia kogoś, kogo nie znacie. Wasz dziadek też próbował i patrzcie, jak skończył.
Położył po sobie uszy, słysząc te słowa. Przecież nie był w nią zapatrzony. Nawet jej nie lubił, ponieważ nie podobało mu się to, że każdy go z nią porównuję. Wolałby być sobą, nie tyranką, która coraz bardziej była przestrogą w jego oczach, a nie kimś na kim mógłby się wzorować. Dziadek Rozżarzony Płomień powiedział mu o wszystkim, nawet o takich sprawach, których nie chciałby znać będąc w tym wieku. Uważał jednak, że zasługiwał na prawdę, ponieważ starszy liczył na to, że tak przebudzi w nim duszę swojej babci, która podobno była w nim ukryta. To go jeszcze bardziej przerażało. Nie chciał mieć w sobie kremowej, nie chciał się nią stać i wprowadzić podobne okrutne rządy.
Widział jak jego siostry krzywią pyszczki, niezadowolone ze słów medyczki. On jeden wyglądał na przejętego i przestraszonego, co nie udało mu się w żaden sposób ukryć.
— Nasz dziadek jest wspaniałym kocurem! Opowiada lepsze historie niż ty! — fuknęła pod noskiem Lew, wstając. — Chodźcie. Wracajmy do mamy — zwróciła się do swojego rodzeństwa oczekując na szybki wymarsz.
Iskierka poszła za jej przykładem. On jeszcze zawahał się przed opuszczeniem kuzynki dziadka, przytulając się do jej futerka na do widzenia.
— Przepraszam za nie. Ja nigdy nie uznawałem praprababci za wzór do naśladowania. Nie chcę iść jej śladami. Chcę iść własną drogą i nie krzywdzić swojej rodziny — miauknął, a następnie nie czekając na odpowiedź, dumnym krokiem wyszedł za kotkami, starając się je dogonić w miarę godny go sposób, bez używania czegoś takiego jak bieg.
***
— Wiśniowa Iskro? — zawołał od progu, rozglądając się za szylkretką. Starsza kocica, dość już wiekowa, sortowała zioła. Słysząc jego głos, przerwała czynność, wpatrując się w niego bez wyrazu. Przełknął ślinę, wchodząc do środka, lekko kulejąc. Medyczka od razu wskazała mu mech, na którym usiadł.
— Przewróciłem się na treningu przez to całe błoto i chyba coś sobie zrobiłem z łapą. Boli mnie jak na niej staje — podzielił się z nią swoim problemem. — Dałoby radę to szybko naprawić? Jak mama się dowie, że coś sobie zrobiłem, to nie puści mnie na trening przez księżyc! Bardzo na mnie chucha i dmucha — westchnął ciężko, przecierając łapą pysk.
Był zmęczony, ale ukrywał to na tyle ile mógł. Takie bieganie po polach za zwierzyną nie było w końcu przyjemne, zwłaszcza gdy łapy ślizgały się po powierzchni jak na lodzie.
<Wiśnio?>
[494 słów]
[Przyznano 9%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz