Coś je zakłuło w środku na te słowa, a z gardła wydarł się smutny pisk, który gwałtownie przybrał na głośności, na spotkanie z nogą łysolca, który pędził na zewnątrz, teraz ciągnąc za sobą na bucie kota. Buremu udało oderwać się od popychającej go siły i przerażony pobiegł ku oddalającej się, szarej plamie.
Szczekuszka nawet nie odwróciła na niego uszu. Zraniony gdzieś we wnętrzu, położył swoje. Bolał go brzuszek od tego, jak potargał nim dwunożny. Ledwo widział młodszą przez łzy w oczach, ale nie chciał się z nią kłócić. Nie chciał zostawiać dwunożnych. Byli mili. Kochał ich. Ale jak miał zostawić Szczekuszkę samą? Tak długo z nim przebywała…
***
Nie podobało mu się chodzenie w tej ciszy. Próbował ją przerywać, ale mu się nie udawało. Ciążyło mu to na sercu, ściskało płuca. Nieprzyjemnie się czuł. Wręcz kusiło go, by stanąć, sprawdzić, jak daleko ona dojdzie bez obejrzenia się. Ale gdy zwalniał i zaczynała być zbyt daleko, panikował i biegł za nią.
Ulga znalezienia tych, których ona szukała była… ledwo wyczuwalna. Chyba jego złamane serce za dwunożnymi ją zagłuszało. Ale w końcu mógł usiąść, w tym obcym miejscu, gdzie chodzili obcy dwunożni, hałasowali, ciągle się zmieniali. Szczekuszka wciąż go ignorowała. Sroka burczała, wyciągając szyję, jakby już nie była od niego wyższa, a że ledwo ją znał i sprawiało mu to dyskomfort, więc taktycznie schował się w najdalszym kącie od niej. Pamiętał tylko Krokus. Ale też wydawała się chłodniejsza niż kiedyś.
Nie rozumiał gdzie reszta, czemu się rozdzielili, nie znał większości tych kotów.
Jeszcze bardziej było mu tęskno do prostych dwunożnych, dających mu smaczne jedzenie.
Ledwo gdy się uspokoił, na samą myśl o nich, znów zaczynał płakać. Szczekuszka, jak spotkał ją spojrzeniem, choć starał się unikać patrzenia na kogokolwiek, krzywiła się. Schował głowę w swojej kokardce z obroży, nie odważając się nawet jej zaczepić, gdy nadeszła noc.
<Szczeku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz