Obraz dwóch martwych ciał wciąż pojawiał się przed jego ślepiami. Nie wiedział co się stało. Nie miał jak. Pazerność jego siostry odebrała mu to. Niczym Aksamitka wyłączył się na świat, próbując poskładać w łbie to co się wydarzyło. Pogodzić się ze stratą jaką doświadczył. Przerastało go to. Może i ta relacja była zwykłą gierką Dzierzby. Brudną zagrywką umożliwiającą jej zemstę. Lecz dla niego była prawdziwa. Nie potrafił się wyzbyć uczuć jakich w nim wzbudziła. Pomimo tego, że to wszystko było zaledwie łgarstwem. Ból nieprzyjemnie pulsował w jego ciele, odbierając chęć do wstania.
Przeszył kota wściekłym spojrzeniem. Uniesione futro lśniło w blasku księżyca.
— Nie odzywaj się tak do mnie. — warknął, trzepiąc ogonem.
Szum wodospadu drażnił jego uszy, podkręcając jedynie jego rozgoryczenie. Nerwowo krążył nie wiedząc za bardzo jak wyładować rosnące w nim napięcie. Nie radził sobie z ogromem emocji buzującym w jego ciele. Umysł sprawnie szukał winnych. Wskazywał kolejne koty odpowiedzialne za to co się wydarzyło. Za to co mu odebrano. Gorzki smak rozpaczy wypełniał jego pysk. Ślepia zbyt zmęczone od płaczu nie miały już więcej łez. Nie mógł wygasić żaru, który panoszył się po jego ciele.
— Koniec z tym wszystkim. Zamierzam odebrać jej wszystko. — wycharczał, wbijając pazury w skaliste podłoże.
Nieprzyjemne uczucie dławiło jasność jego umysłu.
— Zaczekajmy z tym do rana.
Przekrwione ślepia spojrzały w stronę rozmówcy. Nie chciał czekać. Już zbyt wiele zwlekał. Nie miał dawać jej ani uderzenie serca złudnej nadziei. Chciał zniszczyć jej cały świat. Roztrzaskać go na kawałki. Sprawić by cierpiała. O wiele bardziej niż on.
By poczuła naprawdę smak rozpaczy.
— Srokoszu. — głos nalegał.
Niebieski uderzył w głaz. Kamień nie ruszył. Pisnął. Promienisty ból zalał jego łapę. Zgiął się w pół, próbując ukryć cierpienie przechodzące przez jego ciało.
— Srokoszu. — nie umiał odpuścić.
Nie spojrzał nawet w tamtą stronę.
— Dobrze. — sapnął, odchodząc nerwowo.
— Jak się tak na nią gapisz przerażasz mnie. Przestań. — głos znów się pojawił.
Srokosz odwrócił pysk w stronę wojownika.
— Co powiedział Lśniący Księżyc? — zapytał mamrotanie.
Zerknął w stronę starszyzny. Wciąż nie wiedział co kombinowała tam Dzierzba. Trzymał się z daleka tego legowiska. Nie miał zamiaru być z tym jakkolwiek powiązany. Już wystarczył cyrk jego siostry. Zdawała się wiedzieć więcej niż mógł się spodziewać. Nie podobało się mu to. Zagrażała mu. Mogła coś pisnąć komuś. A Czarny Ogień był aż zbyt lojalny. Niczym upierdliwy oset kurczowo trzymał się zasad.
— Prawie wszystko gotowe.
Krzyk dotarł do ich uszu. Panika unosiła się po ścianach jaskini. Wojownicy zbiegli się do miejsca zbrodni. Ciekawskie spojrzenia zaczęły już spoglądać się w tamtą stronę. Rozpaczliwe wezwania medyka także niosło się po grocie. Srokosz podążył za ich ścieżką.
Legowisko starszyzny.
— Co się dzieje? — ledwo ukrył podekscytowanie w swoim głosie.
Przerażony wojownik spojrzał na niego. Jego ślepia błądziły niespokojnie po podłożu, a łapy podrygiwały niespokojnie.
— Mrówki. Mnóstwo mrówek. — miauknął nerwowo.
Niewielkie istotki faktycznie plątały się po podłożu jaskini. Czarne kropki tańczyły przed ich oczami.
— Pogryzły Misiowy Pazurek i Kwiatuszkowe Patrzałki. Podgryzły ich. Coś z nimi nie tak. — poinformował ich spanikowany głos.
— Wyciągnij ich. — rozkazał Srokosz. — Morskie Oko nie powinna tam wchodzić.
Rozjuszone insekty zaparcie broniły gniazda, którego umiejscawianie miało na tyłach legowiska starszyzny. Wirowały pod ich łapami, wspinając się na futra wojowników. Było ich więcej niż mogli się spodziewać.
— Co się stało? — zdyszana medyczka, nachylała się nad ciałami ciężko oddychających starszych.
Prószący Śnieg i Pluskająca Krewetka niespokojnie plątali się wokół nich.
— Co się stało. — głos medyczki nabrał na agresji.
— Mrówki.
— Pokąsały ich. Napuchli pierw. Teraz to. — majaczyła nerwowo czekoladowa. — Przeżyją?
Ślepia medyczki w panice lustrowały ciała. Łapy niespokojnie drgały, gdy palpowała starszych. Kwiatuszkowe Patrzałki zginała się w pół z bólu.
— Czereśnio, przynieś jagody jałowca! — zawołała do drugiej medyczki.
Arlekinka zniknęła w jaskini. Srokosz odsunął się. Już i tak widowisko miało zbyt wielu gapiów. Rozejrzał się wokół. Znalazł idealne dwie ofiary. Podszedł twardym krokiem do uczennic.
— Świstakowa Łapo. Promienista Łapo Codziennie przynosicie starszym zwierzynę. Jakim cudem nie zauważyłyście roju mrówek? — syknął na kotki. — Tak jak ta pierwsza jest w połowie ślepa, tak nie rozumiem dlaczego ty nic nie zauważyłaś. — uniósł głos.
Szylkretka skuliła się. Położyła po sobie ulegle uszy.
— Ja przepraszam. Nie sądziłam, że one są szkodliwe. — próbowała się wyjaśnić kotka.
Srokosz nastroszył się.
Promienista Łapa napuszyła się. Tupnęła wojowniczo łapą o ziemię.
— Odczep się ode mnie! Ja sobie takiej debilki na mentorkę nie wybrałam. To wszystko wina twoja i mamy! — prychnęła złośliwie.
Zastępca nie wytrzymał.
— Nie moja. Twojej matki. Tylko i wyłącznie twojej matki. Jak ten cały burdel. Więc jak zamierzasz kogoś obwiniać to ją nie mnie. — ryknął gniewnie, ledwo się powstrzymując się od uderzenia kotki. — Obie poniesiecie konsekwencję i to surowe. Dzwonkowy Szmerze i Paprociowy Zagajniku, ostrzeżcie resztę przed legowiskiem starszych. Później spróbujemy się pozbyć mrówek.
Jego ogon nerwowo chodził. Klan spoglądał na niego. Aksamitna Gwiazdka stała ku jego boku jeszcze nie świadoma tego co miało się wydarzyć. Szczerzyła się głupio, jakby robale wyżarły jej mózg. Podrażniała go tylko bardziej. Zaciskał pazury na chłodnym kamieniu, który dość słabo ostudzał jego zapędy. Lśniący Księżyc i Przyczajona Kania czaili się w pobliżu siedzącego Niedźwiedzia.
— Klanie Klifu. Ostatni czas nam nie sprzyja. — zaczął dość niewinnie, spoglądając wpatrujące się w niego koty.
Cichy szepty rozbiegły się po jaskini. Wojownicy złudnie próbowali doszukać się większego znaczenia w tych słowach. Nadziei na zakończenie tego absurdu.
— Wiele wojowników zginęło z powodu zaniedbań. Morderca krążył i ukrywał się wśród nas mając pełne zezwolenie na swoje czyny. Zeszłego wschodu słońca dwójka starszych odeszła od nas przez rozkapryszone kocię liderki. Gry i zabawy w berka nigdy nie nauczą ich prawdziwego życia. Na grzbietach czujemy oddech wojny ze strony Owocowego Lasu przez dziecinne zachcianki Aksamitki. Nosimy idiotyczne imiona tylko ośmieszające nas na arenie międzyklanowej. Staliśmy się dla nich żartem. Idiotycznym klanem z wariatką na czele, który doprowadza sam do własnego upadku. — warknął, wpatrując się z nienawiścią i rozgoryczeniem w kotkę.
Liderka niepewnie przekrzywiła łebek, uśmiechając się nadal. Niedźwiedzia Siła zaczął się wyrywać. Walczył z tyłu z dwoma wojownikami, lecz został ponownie przygnieciony do twardej posadzki. Jego morderczy wzrok utknął w Srokoszu. Dobrze wiedział do czego to zmierzało.
— Wszystko w porządku, Srokoszku? Zdajesz się dzisiaj zrzędliwy. — miauknęła radośnie, jakby jej umysł wyparł połowę tego co usłyszała.
Zastępca spojrzał aż na kotkę. Na ten absurdalny byt, który doprowadzał go do szału. Była tak zidiociała, że nawet teraz zaprzeczała wszystkiemu co się działo. Jej ograniczony mózg nie potrafił dopuścić do siebie co się działo. Wciąż nie dowalił zbyt mocno by cierpienie wygrało z imbecylowatym rozumem. Uderzył gwałtownie o kamienną posadzkę, ściągając ponownie na siebie uwagę rozgadanych wojowników.
— Sami widzicie. Aksamitna Gwiazda jest niepoczytalna. I od zawsze była. Jej spaczony umysł przyniósł na nasz klan wiele nieszczęść. Tak samo jak Rada. — wytargnął, mierząc medyczkę twardym spojrzeniem. — Dotarły do mnie słuchy, że o odwołanie Aksamitnej Gwiazdy ubiegał się sam Grzybowa Ścieżka, lecz zostało to przez nich odrzucone. Dlaczego? Sam zadaje sobie to pytanie. Ich chęć posiadania łatwej i podatnej na manipulacje kukiełki najwidoczniej przyćmiła tok rozumowania.
Spojrzenia zaniepokojonych ślip przeniosły się na medyczkę. Ostatnią żywą członkini Rady. Morskie Oko skuliła się przestraszona. Jej uległa postawa aż bolała. Wzrok kotki wędrował z łapy na łapę.
— Ja nie chciałam. Nie miałam nic złego na myśli. Klan Gwiazd nie dał nam żadnego znaku w tej sprawie. — próbowała się wytłumaczyć.
Srokosz prychnął na nią z obrzydzeniem. Marne kłamstwa wciąż tak łatwo wylatywały jej z pyska. Zeskoczył ze skały i podszedł do medyczki. Z furią uderzał pazurami o kamienną posadzkę. Lęk w ślepiach Morskiego Oka rósł z każdym uderzeniem serca.
— Oczywiście. Bo wasz Klan Gwiazd jest nieomylny. — parsknął kpiąco. — Parę wschodów słońca doprowadził do śmierci dwóch kotów. Niewinnych kotów. W imię wygnania złej duszy. Skąd wiemy czy nie powróci? Życia Grzybowej Ścieżki i Wilczego Zewu zostało poświęcone przez pośpiech i wasze niekompetencje. Dlaczego Gwiezdni nie ostrzegli nas wcześniej? Byli ślepi na śmierć Kwiecistej Fantazji. Byli ślepi na niebezpieczeństwo czyhające na nas w obozowisku. — zaatakował medyczkę. — Więc nie mieszaj w to martwych.
Morskie Oko zaczęła płakać. Żałośnie niczym kocię. Była tak paskudna. Tak irytująca. Najchętniej poderżnąłby jej gardło. Patrzył jak powoli się wykrwawia.
— Ale Klan Gwiazd... — wciąż próbowała.
Srokosz skrzywił się i odsunął się od kotki. Aksamitka spoglądała na niego zdenerwowana. Nawet na jej pyszczku wkradło się lekkie zmarszczenie.
— Srokoszku, rozumiem, że nie zgadzasz się z Pluskającą Rybką, ale nie możesz doprowadzać jej do płaczu. To bardzo niemiłe. Przeproś. — rozkazała mu, sprawiając, że zastępca miał ochotę odgryźć jej język, by więcej już nie słyszeć tych bzdur.
Srokosz ledwo stłumił w sobie ryk z tego absurdu. Nastroszony spojrzał na obecną liderką.
— Słyszysz siebie, wronia strawo? — warknął na szylkretkę. — Morskie Oko manipulowała sygnałami od Klanu Gwiazd. Doprowadziła świadomie lub mniej do śmierci tylu kotów. Nie zasługuje na miano medyczki. Nie zasługuje by dalej tu przebywać. — krzyknął.
Aksamitka wytrzeszczyła ślepka, jakby próbowała to wszystko przetrawić. Finalnie jedynie pokręciła łebkiem.
— Każdy czasem ma prawo się pomylić, Srokoszku. Na pewno nie chciała. — oznajmiła z ciepłym uśmiechem Aksamitka, jakby znalazła rozwiązanie na wszystkie ich problemy. — Podajcie sobie łapy i po sprawie.
Czyjś śmiech rozległ się w jaskini. Spojrzenia powędrowały ku Dzwonkowemu Szmerowi. Większość wojowników była zażenowana. Inna zdezorientowana po czyjej stronie powinna się odpowiedzieć.
— Aksamitna Gwiazdka ma przecież rację! A to wszystko co mówi Srokoszowa Namiętność jest po prostu okropne. Próbuje nas tylko skłócić. — miauknęła pewnie Pluskająca Krewetka.
Czekoladowa uśmiechnęła się milutko, sprawiając, że Srokosz trzepnął ogonem.
— Słyszysz się? Jesteś tak samo powalona jak Aksamitna Gwiazda. — warknął na nią Oliwkowy Szkwał. — Przez was jesteśmy pośmiewiskiem!
Srokosz ruszył w stronę liderki, która wciąż szczerzyła się do niego. Jak pierdolnięta. Tym właśnie była. Zidiociałym bytem niosącym za sobą tylko nieszczęście. Nienawidził jej. Tyle wschodów słońca. Tyle księżyców. Zasługiwała na karę. Na najgorszą z nich.
— Zostaw ją! — rozpaczliwy krzyk Miśka docierał do jego uszu. — Wyżyj się na mnie. Oszczędź ją.
Zastępca parsknął cicho. Zbyt długo na to czekał by iść na takie ugody. Zbyt długo pielęgnował tą nienawiść. Zbyt długo się powstrzymywał. Gierki Dzierzby były niczym w porównaniu z możliwością zatopieniu pazurów w ciele szylkretki.
— To Aksamitna Gwiazda powinna ponieść konsekwencje swoich czynów. To ona nas do tego doprowadziła. Czy może ktoś jeszcze inny ma coś przeciw? — reszta klanu milczała.
Ich ślepia jedynie podążały za ruchami zastępcy, który sprawnie zbliżał się do nieświadomej tego co się dzieje liderki.
— To twój koniec. — wysyczał i rzucił się na kotkę.
Zszokowana kotka wydała z siebie pisk, gdy jego pazury przejeżdżały po szylkretowym ciele. Początkowo się nie broniła. Skomlała jak żałośne zwierzę złapane w pułapkę. Próbowała go przekonać. Przekupić słodkimi słówkami. Zmiękczyć jego serce swoim łkaniem. Lecz był nieugięty. Zmusił ją do walki. Do chociaż prób unikania jego ciosów. Oberwał od niej przypadkowo w ucho. Zaraz po tym usłyszał przeprosiny. Zirytowany wbił pazury w ciało kotki, rozrywając następne pasma skóry. Kolejne rany pojawiały się na smukłej sylwetce. Krew zalewała jasne futro, zdobiąc je szkarłatną barwę. Rozpaczliwe krzyki Niedźwiedzia roznosiły się po jaskini. W końcu padła. Osłabione ciało uderzyło o kamienną posadzkę.
— Nie zabijaj jej. — padło błaganie.
Srokosz odwrócił się stronę wojowników. Jego chłodne spojrzenie zlustrowało wpatrujących się w niego koty. Nikt nie odważył się przyznać do tych słów. Z furią uderzył o głaz zamiast o ciało dawnej liderki. Napotkał spojrzenie Kanii. Odradzał tego. "Nie teraz" mówiły zielone ślepia.
— Aksamitna Gwiazda nie będzie już dłużej pełnić obowiązków lidera. — ogłosił do klanu, dając znak Kanii i Księżycowi by puścili Miśka. — Od dziś ja przewodzę Klanowi Klifu. Jeśli ktoś ma zamiar rzucić mi wyzwanie nich zrobi to teraz.
Odpowiedziała mu cisza. Nikt nie odezwał się nawet słowem. Spojrzał z pogardą na burego, który zrozpaczony spoglądał partnerkę.
— Oficjalnie cofam wszystkie idiotyczne imiona Aksamitnej Chmurki. Jak i durne zasady. Morskie Oko nie będzie już dłużej pełnić roli medyka. Odnośnie jej, Aksamitnej Chmurki i Pluskającej Krewetki konsekwencji zostanie później ogłoszona decyzja. Na razie trafią do jaskini, w której wcześniej przetrzymywaliśmy więźniów. — ogłosił, rozglądając po kotach. — Czereśniowa Gałązko, zajmij się nią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz