– Może chciałabyś coś zjeść? –
zapytał Jesionowa Łapa. Energia wręcz buzowała w Brzoskwince, nie trzeba było
jej dwa razy powtarzać. Pognała po najlepszą, największą rybę (niemal tak dużą,
jak ona sama) i, potykając się o zdobycz, wróciła do Jesionowej Łapy. Uczeń
podziękował cicho i zabrał się do jedzenia, a Brzoskwinka, jako że głodna nie
była, starała się rozweselić kocura jak tylko mogła. A jak niby to robiła? No,
gdakaniem.
Wtem na dwójkę młodych kotów padł cień. Jesionowa Łapa przerwał posiłek i
skłonił głowę przed kotką, która stała za plecami Brzoskwinki. Ta druga po
chwili milczenia i z zaskoczonym „hę?” również się odwróciła.
– Czy wolno mi wiedzieć, co robi kociak w Porze Nagich Drzew, na zewnątrz,
całkiem sam? Jesteś poważna? Oszroniony Płatek wie?
– Nie jest sama – mruknął cicho czekoladowy, spoglądając na Śledziowe Futro.
Brzoskwinka przyjrzała się wojowniczce. Futro, choć odzyskało odrobinę blasku
od czasu bycia samotnikiem, wciąż było jakby nieco wypłowiałe. Oprócz tego z
tyłka sterczał jej śmieszny ogon, przypominający kikut.
– Ale ty jesteś paskudna.
* * *
Minęło trochę czasu i Brzoskwinka dostąpiła tego zaszczytu, jakim było
mianowanie na ucznia. Nie dało się ukrywać; mentorka dawała jej solidny wycisk,
stawiając jej okropnie wygórowane wymagania. Jeśli Brzoskwiniowa Łapa skakała,
to zawsze robiła to za nisko, jeśli biegła, to za wolno. Mogło to mieć jakiś
związek z tamtą nieprzyjemną konfrontacją (zajściem Śledzikowi za płetwę) albo
po prostu pointka takie już miała usposobienie i Brzoskwinka musiała to
zaakceptować. A że nie było szansy na zmianę mentorów, to Brzoskwiniowa Łapa
postanowiła nawiązać z kocicą nić porozumienia. Cieniutką i wątłą, ale zawsze.
Wciąż starała się mieć nadzieję na powrót do dawnego wędrownego życia, ale ta
nadzieja gasła z każdym kolejnym dniem spędzonym w Klanie Nocy, ostatecznie
napełniając Brzoskwiniową Łapę jedynie pustką. Ale hej! Życie w rybołownym
klanie nie była wcale takie złe, a myśl, że z niektórymi kotami nie ma na
pieńku, dodawała Brzoskwiniowej Łapie ochoty do stawiania czoła kolejnym dniom.
No, i były jeszcze kociaki Oszronionego Płatka i Deszczowej Gwiazdy.
Brzoskwiniowa Łapa miała nadzieję nieco bliżej je poznać, ale aktualnie, ze
względu na częstotliwość treningów, graniczyło to z cudem.
Wgryzała się właśnie w pokarm bogów, znany szerzej pod nazwą „ryba”. Po chwili
do jej nozdrzy dotarł jeszcze inny, znajomy zapach. Powoli uczyła się rozpoznać
wonie innych klanowiczy, ukryte pod cudownym rybim aromatem.
– Cześć, Jesionowa Łapo – mlasnęła, łapką ocierając resztki „boskiego pokarmu”
z wąsów.
– Jak ci idzie trening? – zapytał czekoladowy kocurek, dosiadając się do
uczennicy.
Obrzuciła go spojrzeniem z serii „weź mnie nie dobijaj”.
– Wiesz… Czasami mam wrażenie, że ona tylko czeka, aż popełnię jakiś błąd. Z
drugiej strony chyba chce mnie czegoś nauczyć, ale wybiera złą taktykę. Potrafi
drzeć się na mnie dobre trzydzieści uderzeń serca, albo stawiać mi takie
wymagania… Na przykład wczoraj musiałam wejść na najwyższą gałąź drzewa, a na
dzisiaj moja dręczycielka zapowiedziała „trening wytrzymałości’. Aż się boję
wiedzieć, co miała na myśli. – Brzoskwiniowa
Łapa wzruszyła ramionami, a słysząc znajomy głos wołający ją do posprzątania u
starszej szybko zerwała się i polizała Jesionową Łapę na pożegnanie po
policzku.
– To ten… Do później.
<Jesionowa Łapo? aaa, wybacz gniota>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz