Mijał kolejny wschód słońca, a oni nadal znajdowali się w obozie Klanu Klifu. Nadal nikt nie przybył im na ratunek i pomimo jego cowieczornych modlitw oraz próśb nie obudzili się znowu w starej rodzinnej kociarni. Pigwa siedział cicho w kącie, zastanawiając się, czy mama i reszta rodzeństwa za nim tęsknią. Mu brakowało ich na każdym kroku, więc miał nadzieję, że i oni o nim nie zapomnieli. Trącił lekko stającą przed nim kulkę mchu, która potoczyła się przed łapy Wężyka. Niebieski kocurek spojrzał na nieco nieobecnym spojrzeniem po czym znów skupił się na analizowaniu wnęk skalnej szczeliny. Arlekin nie wiedząc czy ma go przeprosić, czy zostawić samego położył uszy. Nie chciał już tutaj być. Wiedział, że nie wytrzyma tu ani chwili dłużej. Czując zbierające się w ślipiach łzy, przetarł je pośpiesznie i podszedł do Gruszki. Go jako jedynego z porwanych kociąt nie bał się.
— G-gruszko — puknął nieśmiało kocurka. — Gruszko...
Widząc jak ten niechętnie unosi łeb i spogląda na niego oczekująco, jakby chciał to najszybciej załatwić i znowu powrócić do żałoby, wziął głęboki wdech.
— G-gruszko, musimy stąd uciec — miauknął cichutko, rozglądając się czy nikt ich nie podsłuchuje.
Uszy srebrnego zastrzygły.
— Jak chcesz tego dokonać? — mruknął smętnie. — Tu nas pilnują Klifiaki — wskazał łapką na dwie zajęte rozmową kotki. — I tam też.
Pigwa dopiero dzięki niemu zorientował się, że faktycznie i przy wyjściu stoją też strażnicy. Pochmurniał. Był taki mysim móżdżkiem skoro tego nie zauważył. Kompletną mysią strawą.
— A-ale... — szukał słów lub jakiegokolwiek pomysłu.
Nie miał zamiaru siedzieć tu w nieskończoność. Wiedział, że to go wykończy psychicznie, a przecież mama i rodzeństwo na pewno nadal czekali na niego w Klanie Nocy.
— A-a jakbyśmy zagadali strażników? — rzucił nieśmiało pomysłem. — L-lód mogła by zacząć ich jakoś wyzywać i... i może... jakoś we dwójkę b-byśmy się przemknęli i sprowadzili pomoc — miauknął wyjątkowo optymistycznie Pigwa.
Spojrzał oczekująco na srebrnego. Chłód w jego niebieskich ślipiach sprawił, że zadrżał.
— To nie wyjdzie Pigwo — rozsiał w drobny pył jego nadzieje Gruszka. — Nie mamy szans z tyloma Klifiakami.
Kocurka wmurowało. Poczuł jak pojedyncza łza spływa po jego poliku. Nie chciał wierzyć, że z dawnego Gruszki, zawsze uśmiechniętego i odważnego jak mało kto został tylko cień. Czując gulę w swoim gardle, pokręcił łebkiem. Nie mógł się smucić, teraz on musiał im wszystkim dać nadzieję. To oni zawsze, może prócz Wężyka, go wspierali teraz on musiał się odwdzięczyć.
— U-uda mi się zobaczysz! — ogłosił wyjątkowo pewnie i popędził w stronę wyjścia.
Musiał to zrobić. Nie dla siebie, ale dla Gruszki, Lodu i nawet Wężyka.
— Pigwo, czekaj! — miauknął srebrny, rzucając się za młodszym kociakiem.
Arlekin uśmiechnął się, widząc, że tamten porzucił smęcenie się i razem z nim chce uratować resztę wszystkich. Korzystając z rozmowy strażników, biało-czarny wybiegł ze żłobka pomiędzy ich łapami. Spojrzał za podążającym za nim Gruszką i uśmiechnął się. Udało im się. Niespodziewanie uderzył się o czyjeś łapy. Przerażony zauważył rude futro i zadrżał.
Lisia Gwiazda.
Straszliwe brązowe ślipia wpatrywały się w jego marną sylwetkę.
— Jak ich pilnujecie mysie strawy? — warknął na strażników, którzy już zdążyli złapać Gruszkę.
Lider Klanu Klifu zwrócił pysk w jego stronę. Przycisnął go swą potężną łapą do ziemi nim kociak zdążył jakkolwiek zareagować.
— Jeszcze jedna taka akcja — syknął groźnie, wysuwając powoli pazury. — I albo skończycie jak wasi rodzice, albo poznacie nasz dół na specjalnych więźniów. I żaden Klan Gwiazd was przed tym nie uratuje — dodał.
<Gruszko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz