Świtająca Łapa wpatrywała się w uczennicę od burzaków, niemal prychając śmiechem na jej słowa. Więc to ten typ kota, o którym opowiadała jej mama. Typowe burzaki, wielbiące inny kolor futra nad pozostałe, kopiące sobie same w piszczel, sprawiając, że stają się jeszcze łatwiejsi do manipulacji i owinięcia wokół palca. Właściwie to… szkoda, że mama nie namieszała trochę w ich szeregach, byłoby śmiesznie patrzeć, jak sami siebie wybijają co do ostatniego kłaka.
— Śmierdzą jedynie ci, którzy nie dbają o swoją higienę, a są to przeważnie koty o innym umaszczeniu niż moje. My rudzi, dbamy, by nasze futro nie przesiąkło tym króliczym smrodem. Za to ty ... — mówiąc to, nachyliła się w stronę złotej, zaciekawiona tym, czym jej rozmówczyni pachnie — Pachniesz iglakami. Sosną. — Znała ten zapach, nawet jeśli nie mieli dużej ilości drzew na swych terenach. W końcu będąc kiedyś w odwiedzinach u ciotki w legowisku medyka, w jej małe łapki wpadła mała gałązka sosny. Zapach tak jej przypadł do gustu, że zasypała szylkretkę, pytaniami, skąd to ma i czemu mała Lew nie widziała w obozie dziwnego drzewa z kolcami. W pewnym momencie zmarszczyła jednak nos, gdy do jej nozdrzy dotarł nieprzyjemny zapach. — Ugh. Bardzo ledwo już jest wyczuwalna, bo twoja sierść zaczyna śmierdzieć wilgocią… no i piaskiem. A ponoć to Nocniacy lubują się w pływaniu... — strzepnęła uchem, cofając się na bezpieczną odległość, pilnując, by nie postawić łapy na granicy Klanu Wilka, którą i tak już naruszyła nieraz, gdy tarzała się po ziemi z uczennicą. Właśnie, piach zalegał na jej futerku. Nie robiąc sobie nic z obecności Wilczaka, zaczęła się czyścić.
Świt przechyliła głowę, nie bardzo ogarniając, co się właśnie dzieje. Czy ona… zaczęła się myć? Burzaki to doprawdy dziwadła, co, zaraz wypadłby patrol klanu wilka, a ta by zaczęła się rzucać, że zaraz będzie się bić, tylko futro musi mieć czyste? Żałosne.
— Jak przed chwilą wylazłam z wody, to co się dziwisz, że śmierdzę wilgocią — rzuciła oschle, traktując swoją rozmówczynię jak ostatnią idiotkę, której trzeba wszystko wyjaśnić. — Trenuję z mentorką zacieranie śladów, dlatego byłam w rzece. Tylko nocniacy są na tyle porąbani, by do niej sobie wchodzić codziennie — dodała zaraz urażona. Jeszcze czego, będzie ją jakiś wypłosz pouczać. — I dlaczego ci rudzi tacy wspaniali, co? Macie więcej rozumu pod kopułą? Ha! Dobre sobie, większych farmazonów nie słyszałam. Serio wam mózg uchem uciekł od smrodu króliczych bobków!
Świt spoglądała na swoją rozmówczynię z politowaniem. Serio, jak głupim trzeba było być, by uwierzyć, że kolor futra ma znaczenie?!
Zmrużyła oczy, widząc, że plebs, będzie zawsze plebsem, nie ważne, czy pochodził z jej klanu, czy z innego. Położyła łapę na ziemi i podniosła się.
— Rude i kremowe koty są wyjątkowe, z chwilą narodzin, wiesz? Ale jak widać twój mały móżdżek, nie potrafi przyjąć nawet tak jakże prostej informacji o tym, że jesteśmy lepsi, a koty takie jak ty gorsze. Po prostu tak jest i musisz się z tym pogodzić. Tak świat został stworzony. — stwierdziła, wątpiła, czy jest sens tłumaczyć jej wszystkiego. Ot co, koty lepsze i gorsze, żeby równowaga została zachowana. — Och, czyżby mały wilczak był zazdrosny o to? — cmoknęła, patrząc się na złotą z wyższością — Wyglądasz do złudzenia jak kremowa kotka. Gdyby tylko nie te czarne znaczenia na twoim futrze, to może byś miała szansę być kimś, a tak... — zmierzyła ją wzrokiem — wyglądasz, jakbyś cały czas była pokryta brudem. Ale cię los pokarał... Współczuję.
Uniosła brew ku górze, słuchając słów kotki, ona tak… serio? Świt niemal parsknęła jej w pysk śmiechem, mając ochotę zwinąć się ze śmiechu i zacząć tarzać po trawie. Burzaki serio były takie głupie, jak mówiła jej mentorka i praktycznie cały klan wilka… Szczególnie jej matka i mentorka.
— Jestem złota — fuknęła, niemal spluwając jej pod łapy, jakby była obślinionym kłakiem, przyklejonym do jej języka. — Jak moja matka, babcia i prababcia — syknęła, uderzając ogonem o ziemię.
— Ile znasz złotych kotów, hm? Mój niespotykany kolor futerka jest zdecydowanie ciekawszy niż ten twój uwielbiany rudy — wywróciła ślepiami, zbliżając się do kotki, niemalże pysk w pysk. No… burzaczka była ładna, jednak Świtająca Łapa nie miała zamiaru tego przyznać. Złota uczennica już otwierała mordkę, aby coś powiedzieć, jednak przerwało jej wołanie mentorki.
Kotka westchnęła zirytowana, żegnając się z burzaczką, nim zniknęła jej z oczu.
*po zgromadzeniu i śmierci zmierzchu*
Trening u Gęsiego Wrzasku był męczący, wręcz upierdliwy, acz nie w sensie fizycznym, wręcz przeciwnie - to szkolenie męczyło ją psychicznie i to całkiem porządnie. Świt nie miała za bardzo ochoty użerać się z tym bucem, cieszyła się więc, że jej mianowanie zbliżało się wielkimi krokami. Może i w międzyczasie matka ją zbeształa, że napierdala Jutrzenkę, kotka jednak uważała, że ta zasłużyła. Nie mniej, tak szczerze powiedziawszy, miała to gdzieś. Obiecała być grzeczną dla świętego spokoju, żeby Szakala Gwiazda nie truła jej więcej dupy.
Gęś wysłał ją po jakieś chwasty, które miała mu przywlec przed zachodem słońca. Kocur burczał jeszcze, rzucając słodkimi wulgaryzmami, że jak się nie wyrobi, to oberwie, acz Świtająca Łapa wytknęła mu język, znikając szybciej, niż ten stary, zawszony cap zdołał trafić ją szyszką.
Mamrotała, szukając w trawie tych pierdolonych stokrotek czy tak bratków… jakkolwiek te jebane kwiatuszki się nazywały. Tak właściwie to trochę przysypiała, nie miała za bardzo czasu na porządny sen, wiecznie zabiegana, wiecznie na treningu… Wiedziała jednak, że musi wykonać zadanie od tego capa, inaczej zesra się, a matka ją opierdzieli. Jeszcze tego jej brakowało, ględzenia jakiegoś starego pryka nad głową. Eh… nie była zadowolona, ale cóż, sama wręcz wymusiła na tym starym dziadzie, żeby ją uczył.
Przekroczyła granicę z klanem burzy, widząc kilka kwiatków, które były jej do szczęścia potrzebne. Dobrze pamiętała, że medyków nie obowiązują granice klanów, więc te królikojady mogły ją cmoknąć tam, gdzie słońce nie sięga.
— HEJ! Potrzebuję tych kwiatków! — zawołała wściekła, gdy czyjaś łapa zdeptała te zasrane chwasty. Świetnie! Teraz będzie musiała ich szukać dalej. Nosz kurwa… Podniosła wzrok na tego jegomościa, czując znajomy zapach. — Och… to ty — zamilkła na uderzenie serca, pesząc się nieznacznie. Lewą łapą zaczęła grzebać w ziemi, próbując odgonić upierdliwe myśli. Szczególnie te związane z szukaniem muszelki dla Lwiej Łapy.
Trochę… no, może bardzo, nie wiedziała, jak ma się zachować, szczególnie po tym… wszystkim. Przełknęła gulę w gardle, uśmiechając się łagodnie.
< Lwia Łapo? >
[trening medyka, 1003 słowa]
[Przyznano 20%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz