Na moment go zatkało. Została medyczką? To... To wspaniale! Nie interesował się za bardzo tym jak ta cała inicjacja przebiegała. Zwykle sądził, że to lider mianuje nowych medyków, a Aksamitna Gwiazdeczka nie informowała go o tym, że jego córka dostanie już uprawnienia do wykonywania zawodu. Nic więc dziwnego, że nie słyszał o tym. Przegapił ważny moment z jej życia... Od razu poczuł jak dziwne uczucie przebiega mu przez ciało. To chyba nazywało się poczucie winy.
— Przykro mi, że nie mogłem być w tej ważnej dla ciebie chwili — rzekł, posyłając jej zmartwione spojrzenie.
Ku jego zaskoczeniu córka, pokręciła szybko głową.
— I tak nie mógłbyś na tym być, bo to wszystko działo się w świętym miejscu. W jaskini gdzie przemawia sam Klan Gwiazdy! — wyjaśniła mu. — Uczestniczyli w tym tylko medycy.
Naprawdę? Mieli takie miejsce? Żył już tyle księżyców i mało co wiedział o tej kulturze. Może był do tego tak sceptycznie nastawiony, ponieważ był niewierzący, przez co wzmianka o tych całych duchach do niego nie przemawiała, a jego umysł od razu wyłączał się na te bajki? To wyjaśniało jego niewiedze. Nawet jeśli ktoś kiedyś o tym wspomniał, wyleciało mu to po prostu z głowy.
Mimo wszystko był dumny z córki. Dostała własne imię.
— Cieszę się, że udało ci się awansować. Może niedługo dostaniesz własnego ucznia? — gdybał.
— To byłoby wspaniałe! — Córka wyglądała na taką szczęśliwą.
Jej radość i mu się udzieliła przez co nie potrafił pozbyć się uśmiechu, który wypłynął na jego pysk.
***
Te radosne chwilę były tak ulotne. Znów poczucie beznadziei go ogarnęło, a to wszystko przez to czego był świadkiem. Nie pomógł Aksamitce. Widział jak ją krzywdził, słyszał jej krzyki i nie potrafił jej pomóc. Zawiódł ją. Ponownie nie potrafił ochronić lidera. Co z niego był za wojownik? Teraz ukochana była zamknięta w jaskini. Sama, bez swoich bliskich, a on miał do tego związane łapy. Nie mógł nic zrobić. Jego wróg dorwał się do władzy. Teraz musiał go słuchać. Chociaż wydawało mu się, że coś zmieniło się w sposobie jego zachowania. Był inny. Zaprzestał swoich głupich docinków, jak gdyby też opłakiwał swojego najbliższego. W zasadzie zmarł Wilczy Zew, więc to wyjaśniało jego zachowanie, ale wciąż był to dla niego szok.
Udał się do legowiska medyka, gdzie wbił tępe spojrzenie w Liściaste Futro. Nie miał pojęcia jak ona to przeżywała, ale z nim na pewno nie było najlepiej. Potrzebował maku. Tych drobnych ziarenek, które przyniosą mu sen. Chciał zapomnieć, musiał. Nie potrafił sobie wybaczyć.
— Tato? — usłyszał głos córki, która właśnie go dostrzegła. Wszedł głębiej do legowiska, zajmując wolny mech.
— Potrzebuje coś na sen. Jestem zmęczony — miauknął, nie rozwijając bardziej tematu. Zależało mu tylko na błogiej nieświadomości.
<Liść?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz