— Może Skrzydło? — zaproponował.
— Mi się bardziej podoba Zimorodkowy Lot, ale co ja mam wspólnego z lataniem? — zaśmiała się.
— Jak to co? Jak się wespniesz na drzewo, to przegonisz nawet wiewiórkę. Skaczesz tak wysoko, że spokojnie mogłabyś latać — wymruczał rozbawiony. Jego ogon zadrgał, opatulając nim siostrzyczkę. Była dla niego wszystkim. Skarbem, dla którego był w stanie poświęcić życie.
Nie chciał, żeby stała się jej krzywda. Chciał dla niej jak najlepiej.
— Jesteś zmęczony? — wyszeptała w jego stronę. Lśniąca Łapa jedynie westchnął, spoglądając w gwieździste niebo. Gwiazdy były tak ciekawe. Zdawały się tak dalekie i tak małe. Ciekawe, czy po śmierci będzie mógł je zwiedzić.
— Trochę. Chyba powinniśmy iść spać. Jutro trening. — stwierdził, rozpościerając śnieżnobiałe łapy. — Może wybiorą nas na patrol graniczny?
— Byłoby super. I zawalczylibyśmy może z kolejnym samotnikiem — mruknęła. — Albo nawet lisem czy borsukiem!
— Słyszałem opowieści o wojowniku, który zabił lisa — odparł cicho Blask, czując, jak jego wąsy drgają z rozbawieniem. — Ale na razie odpuściłbym takie walki. Nie chcemy jeszcze umierać, co?
— Słyszałem opowieści o wojowniku, który zabił lisa — odparł cicho Blask, czując, jak jego wąsy drgają z rozbawieniem. — Ale na razie odpuściłbym takie walki. Nie chcemy jeszcze umierać, co?
* * *
Po nadejściu pory opadających liści można spodziewać się wszystkiego, ale z pewnością nie słońca, które zawitało nad legowiskiem uczniów. Liście i trawa powoli przybierały złocistych barw. Lśniąca Łapa nawet nie czekał. Wyszedł z legowiska, czując, jak promienie słońca odbijają się od jego futra. Zamknął oczy i pociągnął nozdrzami. Wonie pory opadających liści kłębiły się wokół niego. Uwielbiał tą porę. Była jego ulubioną. Czasem pochmurno, czasem słonecznie, a pomarańczowe barwy sprawiały, że czuł się lepiej. Mimo, że nie lubił wilgoci.
Otworzył gwałtownie oczy, kierując wzrok na niebo. Powinien uważać. Wcześniej zachmurzona pogoda dawała mu trochę spokoju, a teraz... Słońce zdawało się silne.
Nawet nie zauważył, jak zbliżyła się do niego siostra.
— Cześć.
— Wcześnie wstałaś — zdziwił się.
— Ty też — odpowiedziała, przewracając oczami. — Ciekawe, co będziemy robić podczas treningu. Chciałabym zawalczyć. Nauczyłam się ostatnio kilku nowych ruchów.
— Fajnie jest to słyszeć — parsknął. — Też sporo umiem. Jak wrócimy, chcesz razem zawalczyć? Wiesz, zobaczyć, kto wygra?
— Oczywiście, że ja — zaśmiała się. — Ale nie ma sprawy, pozwolę ci poczuć smak porażki.
Skoczył, przewracając ją na bok. Zimorodek zdawała się nie być zaskoczona, jakby to przewidywała. Wystawiła mu żartobliwie język.
— Jeśli ktoś z nas ma wygrać, to właśnie ja — powiedział, rzucając jej zadziorne spojrzenie. — Mogę się założyć!
— Lśniąca Łapo? — usłyszał głos Kalinkowej Łodygi. Błyskawicznie poderwał się z miejsca, odchodząc od siostry i rzucając jej na do widzenia jeszcze jedno uśmiechnięte, pogodne spojrzenie.
* * *
— Dobrze ci poszło. — stwierdziła Kalinka, gdy skończyli walczyć. Łapy niemiłosiernie wbijały się w ziemię, raz to wsuwając, raz wysuwając pazury. Był tak podekscytowany. Kotka spojrzała się w górę, na błękitne niebo, które teraz zdawało się w ogóle nie gościć na sobie chmur. — Gorąco dzisiaj. Nie powinnam zabierać cię poza zalesiony teren. Myślałam, że będzie chłodniej. Dotąd było.
— Nic mi nie jest — miauknął tylko. — Czy możemy już wrócić do treningu?
— Jasne, ale pamiętaj, żeby mi powiedzieć, jak tylko gorzej się poczujesz.
— Przecież mówię, że nic mi nie jest — syknął i niemal natychmiast położył uszy, widząc nieco zaskoczone spojrzenie Kalinkowej Łodygi. — Przepraszam. Po prostu nie lubię, gdy inni traktują mnie trochę ulgowo tylko dlatego, że słońce tak na mnie działa. Uważam na siebie. Nic mi nie będzie.
— Mam taką nadzieję — westchnęła. — No nic, i tak robi się późno. Zawalczymy jeszcze raz, zapolujemy i wrócimy do obozu.
* * *
Wracał, niosąc w pyszczku mysz. Krew ubrudziła mu pysk i wciąż kapała, robiąc plamy w trawie. W głowie już mu się kręciło od tego gorąca, ale zamierzał dotrzymać słowa.
— Zanieś piszczkę dla starszych — poleciła Kalinkowa Łodyga. Lśniąca Łapa skinął głową.
— Co będziemy jutro robić, Kalinko? — spytał. Czuł trochę wyrzuty sumienia ze swojego wcześniejszego wybuchu, choć był niewielki. Zmęczenie nie zawsze dobrze na niego działało. Teraz Lśniąca Łapa bardziej ufał swojej mentorce. Nawet przestał zwracać się do niej "per pani", jak to robił z przyzwyczajenia.
— Najprawdopodobniej nauczę cię paru taktyk, które przydadzą ci się na polu bitwy. Pod koniec, jeśli starczy czasu, możemy też zapolować i pozbierać mech dla starszyzny.
— Brzmi fajnie — odpowiedział z lekkim uśmiechem na pysku. Skłonił głowę przed mentorką, nim ruszył w kierunku legowiska starszyzny. Położył swoją zdobycz między mieszkańcami legowiska i odszedł. Oboje spali i nie chciał ich budzić. Zresztą, zasługiwali na odpoczynek. A mu nie chciałoby się słuchać zrzędzeń Tańczącej Pieśni, mimo że jej historie bywały naprawdę ciekawe.
Niemal się odwrócił i już dostrzegł łaciatą siostrę. Rzucił jej długie, rozbawione spojrzenie.
— Nie zapomniałem, co ci obiecałem. To jak, ćwiczymy walkę? Jestem pewien, że to wygram. — miauknął, mrugając do niej czerwonym oczkiem.
<Zimorodek?>
[5% przyznane]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz