Ponuro wpatrywała się w zwołane przez lidera zebranie, kiedy to jego bure futro było w centrum uwagi. Kolejne mianowanie dwójki kociąt, tym razem potomków Irgowego Nektaru. Dwie małe szylkretki z nietypowo wywiniętymi do tyłu uszami z pewnością na długo zapamiętają ten dzień. Dla większości kociąt było to wspaniałe uczucie, móc w końcu opuścić żłobek i zacząć prawdziwe szkolenie.
Wsłuchiwała się w standardową formułkę używaną przez przywódców w czasie mianowania. Słyszała ją już tyle razy, że z pamięci byłaby w stanie powtórzyć słowo w słowo całe zdania. Była ciekawa, któż to tym razem dostąpi zaszczytu uczenia tych maleństw. Skrzywiła się na samą myśl, że jej brat swojego ucznia wyszkolił dawno temu, a ona nawet nie miała takiej szansy. Zdecydowanie bardziej zasługiwała na to niż Jadowite Serce, który to tak naprawdę prócz ciągłego zrzędzenia i przeklinania nic więcej nie potrafił.
Zaskoczony Krzaczasty Szczyt, siedzący nieopodal niej, podniósł się ze swojego miejsca i zbliżył się do Stokrotkowej Łapy. Wyglądał tak, jakby w życiu nie spodziewał się, że przyjdzie mu ją szkolić.
Następnie przyszła pora na Goryczkę. Motyl mogłaby zaprzysięgnąć, że Jastrzębia Gwiazda ukradkiem na nią spojrzał. Nie był to wzrok pełen czułości, jakiego by od niego oczekiwała, ale i tak zwróciła uwagę na ten gest.
— Goryczko, ukończyłaś sześć księżyców i nadszedł czas, abyś została uczniem. Od tego dnia, aż do otrzymania imienia wojownika będziesz się nazywać Goryczkowa Łapa. Twoim mentorem będzie — urwał, a jego pomarańczowe ślepia spoczęły wprost na zaintrygowanej żółtookiej — Motyli Trzepot. Mam nadzieję, że Motyli Trzepot przekaże ci całą swoją wiedzę — mruknął z pewnym zwątpieniem w głosie.
Czarnawa szylkretka zerwała się, może nazbyt gwałtownie, ale ekscytacja zbierająca się w jej sercu ją do tego pchała. Przesłyszała się? Niemożliwe. Właśnie dostała swojego ucznia.
Z wysoko zadartym podbródkiem wyminęła resztę wojowników i przepchnęła się do przodu. Szła z gracją, by pokazać się młodej z jak najlepszej strony, aby ta wiedziała, że lepiej trafić nie mogła.
Jak przez mgłę słyszała głos Jastrzębia, mruczącego coś pod nosem, ale go już zignorowała. Była zafascynowana faktem, iż w końcu będzie miała szansę się wykazać i udowodnić, jaka to wspaniała nie jest.
Styknęły się nosami. Motyl do głowy przyszły obrazy z własnego mianowania, kiedy to pierwszy raz poznała Cisową Kołysankę. Ze ślepawą kotką po dziś dzień miała całkiem dobre stosunki, choć z pewnością nie spotykały się już tak często jak kiedyś.
Klan skandował imiona nowych uczennic, a gdy te odebrały swoje gratulacje, Motyli Trzepot zgarnęła swoją nową pociechę na bok. Trochę czuła się tak, jakby było to teraz jej dziecko, a to bardzo jej odpowiadało.
— Będziesz wspaniałą wojowniczką, zobaczysz — stwierdziła, mając ją w końcu na osobności.
W oczach złotej zaiskrzyło z wrażenia.
— Tak uważasz? — spytała podekscytowana.
— Moja droga, ja nie tyle, co tak uważam, co po prostu wiem, że to oczywiste - miauknęła. — Widać to po tobie. Zresztą, z moim naukami nie ma szans, byś nie wyrosła na genialną istotkę — rzekła pogodnie, przypatrując się każdemu skrawku jej ciała.
Tak już miała, że trzeba było na niej zrobić dobre pierwsze wrażenie, a ona lubiła zwracać uwagę na wygląd. Znacznie bardziej wolała swoje pędzelki niż mieć tak dziwnie wywinięte uszy, aczkolwiek była to cecha raczej niespotykana, a Motyl uwielbiała to, co rzadkie i wyjątkowe. W końcu - miała swoje wspaniałe, kręcone futerko i mogła się nim szczycić do woli.
— Dzisiaj zwiedzimy jedynie tereny, ale następnym razem zaczniemy opracowywać podstawowe pozy do polowania i przetestujemy twoją orientację w terenie — oświadczyła, patrząc niechętnie na las. Widziała nadmiar błota, który zapewne z wielką chęcią osiadłby się na jej cudownej sierści i dorobił jej roboty przy wieczornym czyszczeniu.
Stała tak w bezruchu, narzekając w myślach na deszcze, które przysparzały jej tyle problemów.
— Motyli Trzepocie? — Przeniosła spojrzenie na zielone ślepia uczennicy. - To będziemy szli?
— Tak, tak, już ruszamy. — Uśmiechnęła się ciepło.
Już po pierwszym kroku miała dosyć. Mokra powierzchnia ciągnęła ją w dół. Znacznie bardziej wolała stąpać po twardszej ziemi, gdzie nie ryzykowała aż tak bardzo możliwością bycia zabrudzoną.
Po drodze starała się jakkolwiek zaciekawić czekoladową krótkimi opisami mijanych miejsc. Wskazała ulubioną polanę do polowań, najbardziej zaciszną kryjówkę pomiędzy drzewami do odpoczynku oraz najlepszą ścieżkę na spacery.
Przez cały ten czas była spięta. Walczyła nieustannie o to, aby łapy nie osunęły jej się z drobnych kamyków i nie wpadła do największych, błotnych kałuż. Oddech ugrzęzł jej w piersi, kiedy dostrzegła sporą plamę brudu na swym boku. Hańba.
— Powinniśmy już wracać — oświadczyła donośnie i nie czekając na reakcję uczennicy, odwróciła się.
<Goryczko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz