Parę księżyców temu
Wiatr bez litości mierzwił futro ucznia. Wracając z treningu, jego łapy zdawały się być jak z galaretki. Kalinkowa Łodyga dała mu dzisiaj ciężkie zadanie. Wspinał się, walczył, a na sam koniec też polował, w wyniku czego czuł pot zbierający się pod poduszkami jego łap. Nie sądził, że tak się zmęczy.
Rzucił okiem w kierunku legowiska medyka, a potem przeniósł wzrok na stertę. Ostatnio z Kalinkową Łodygą natrafili na przybłędę i Lśniąca Łapa wciąż nie mógł się zebrać, by chociaż spróbować porozmawiać z nieznajomym, który nie chciał powiedzieć ani słówka, a nawet wyjawienie swojego imienia kosztowało go męczenie się z przekonywaniem kocura, by to zrobił.
Ziewnął i przeciągnął się, wybierając ze sterty jakiegoś skowronka. W tym momencie czuł się, jakby jego kręgosłup mógłby połamać się na pół przy lekkim uderzeniu wiatru. Powinien był odpocząć, ale nie spieszyło mu się tego robić. Lśniąca Łapa nie był kotem, który lubił spać. Musiał wiecznie stać na łapach i wiecznie pomagać wszystkiemu, co się rusza.
Wchodząc do środka legowiska medyków, czuł tylko słodko-gorzką woń ziół. Piękny zapach. Lubił go, chociaż na dłuższą metę szło się w nim udusić. Nie wiedział, jak medycy mogli spędzać tu tak dużo czasu.
Położył piszczkę na ziemi, nie chcąc już przeszkadzać w pracy kotom, które segregowały zioła czy zajmowały się rannymi. Inny zapach, zapach zdecydowanie nienależący do kogoś z Klanu Klifu, również do niego dotarł. Albinos zmrużył oczy, zbliżając się do niebieskiego. Rany były starannie opatrzone pajęczyną, a pod spodem oplecione liśćmi nagietka. Zaraz pod łapami kota mieściły się czarne, małe ziarnka maku. Widząc, że bok Kruka unosi się miarowo, a ten wyglądał, jakby spał, zbliżył się. Brudne futro niemal całkowicie zasłaniało umaszczenie kocura, ale dało się zauważyć ciemny, niebieski kolor, usiany pręgami.
— Co się gapisz? — na znajomy już głos Lśniąca Łapa wzdrygnął się i odskoczył na krok, zaskoczony.
— Myślałem, że śpisz — prychnął, mrużąc oczy.
— Aż tak się mną interesujesz, że mnie zachodzisz, gdy odpoczywam? — spytał niebieski ironicznie, co tylko spowodowało, że Lśniąca Łapa przewrócił oczami.
— Mógłbyś chociaż udawać, że jesteś chociaż odrobinę wdzięczny. Bo gdyby nie ja i Kalinka, to prawdopodobnie byś już nie żył.
Przez kilka uderzeń serca kocur milczał, a potem podniósł się ciężko, siadając i owijając ogon wokół łap.
— Wybacz, byłem trochę szorstki. Ale nie wiedziałem, czego się spodziewać, gdy nagle widzę jakiegoś obcego kota i to jeszcze... Z takimi oczami — miauknął, wbijając w niego wzrok, jakby zobaczył coś przynajmniej odrażającego.
— Coś z nimi nie tak? — mruknął z wyrzutem albinos.
— Są przerażające i nigdy ich u nikogo nie widziałem — stwierdził.
Lśniąca Łapa jedynie westchnął, próbując uspokoić nerwy.
— To powiesz w końcu coś o sobie? Nie wiem, skąd pochodzisz? Czemu jesteś tu sam? Co cię przywiało na nasze tereny?
— A po co ci te informacje?
Ta odpowiedź wystarczyła, by do Blasku dotarło, że nic z niego nie wyciągnie. Odwrócił głowę z rezygnacją i opuścił legowisko, czując, jak na pysku ,, kolegi" gości uśmiech, jak gdyby co najmniej wygrał pojedynek z dorosłym wojownikiem.
* * *
Nawet się nie spodziewał, że te kolejne świty miną tak szybko. Kruk wylizał się ze swoich ran - chociaż to wciąż dziwiło albinosa, bo ciemny kocur zdawał wrażenie, jakby był na skraju śmierci. Kuracja pozwoliła mu jednak odzyskać siły. A wraz z odzyskaniem sił nadeszło... Mianowanie. Lśniąca Łapa siedział w tłumie, gdy kot, który jeszcze tak niedawno z kamiennym pyskiem wstępował z nimi do obozu, teraz stał przed Jaśminową Gwiazdą, dołączając do grona Klifiaków. Blask siedział obok swojej siostry, wiodąc wzrokiem na "tatę", potem na zastępczynię, potem tłum i wreszcie - na Zajęczy Ogon, bo to ona doczekała się zostania mentorką teraz już Kruczej Łapy. Dołączył do chóru, gdy klan zaczął skandować imię świeżego ucznia.
Usiadł przy stercie ze zwierzyną, podgryzając kość, która została ze zjedzonej piszczki. Obok niego siedziała mentorką wylizująca swoją łapę. Puchata kotka obserwowała z daleka niebieskiego kocura, który rozmawiał właśnie ze swoją mentorką.
— Jestem ciekawa, jak sobie poradzi. — miauknęła Kalinkowa Łodyga. — Myślałam, że zemdleję, jak zobaczyłam takie chuchro. Dobrze, że chociaż nie opierał się przed kuracją.
— To byłoby głupie nie przyjąć pomocy, która została ci podsunięta pod nos. — stwierdził Lśniąca Łapa. — On nie wygląda na chętnego do rozmów.
— W zasadzie to mu się nie dziwię. Jest w nowym miejscu wśród nowych kotów. Chyba musi się przyzwyczaić.
— Nie wiem. Urodziłem się w klanie, nie znam tego uczucia — powiedział. Świat bez innych kotów, które mogłyby cię wesprzeć, wydawał się tak szary i bezbarwny. Niemal każdy potrzebował czasami z kimś rozmawiać.
* * *
Zbliżył nos ku ziemi, starając się wyłapać zapachy, chociaż wcześniej padało, a wilgoć zdawała się zmyć wszystko. Każdy najmniejszy ślad, który mógłby pomóc przy tropieniu. Spojrzał się na Kalinkową Łodygę. Wojowniczka także śledziła wzrokiem jego poczynania.
Z drugiej strony, nieco dalej, szła Zajęczy Ogon z Kruczą Łapą. Runo leśne skrzypiało pod ich poduszkami jak na złość. Wątpił, czy cokolwiek upolują.
— Znaleźliście jakiś trop? — miauknęła Kalinkowa Łodyga.
— Nic. Zwierzyna się pochowała.
— Wracajmy.
Biały kocur przeskoczył leżącą na trawie gałązkę, gdy zawracali się, zamierzając wrócić do obozu z pustymi łapami. Szkoda, że nic nie udało się upolować - mimo wszystko się nie dziwił, zwierzyna dopiero zaczynała wychodzić z nor. Wpatrywał się raz w swoje łapy, raz przed siebie.
— Niezły klan bez jedzenia. — prychnął pod nosem pręgowany uczeń. Lśniąca Łapa zastrzygnął uszami.
— Może jutro bardziej się poszczęści. — odpowiedział.
— Tak, racja, zwierzyna nagle powychodzi ze swoich kryjówek i wpadnie nam prosto w łapy.
Lśniąca Łapa odwrócił wzrok. Był zirytowany ciągłym walczeniem z zachowywaniem spokoju. Dlaczego musiał być tak sarkastyczny i szorstki w zwykłych rozmowach?
Komunikacja z niektórymi była trudniejsza, niż przypuszczał.
— Nie musisz taki być.
— Jaki?
Albinos nawet nie zdążył odpowiedzieć, bo oboje musieli przyspieszyć, by nadążyć za mentorkami. Żadne słowo nawet nie przeszłoby mu przez gardło. Sam nie wiedział, co powiedzieć.
* * *
Wieść o śmierci Jaśminowej Gwiazdy obiegła cały klan jak błyskawica. Na początku nie mógł uwierzyć, w sercu zapaliła się płonna nadzieja, że to głupi żart - w końcu jeszcze przed chwilą rozmawiał z "tatą" o Rysim Puchu i jej występku i nie było żadnego znaku, że liderowi coś dolega. A jednak...
Czuł, że jego łapy miękly jak garaletka. Nie potrafił się na nich utrzymać, cały obraz rozmazywał mu się od łez, gdy widział, jak ciało tak ważnego dla niego kota jest wynoszone z legowiska, by odprawić godny pogrzeb.
Strumień łez wylewał się z jego oczu, a on powstrzymywał się od wrzasku histerii. Jego całe futro się zjeżyło, a wszystko ogarnęła tylko panika. Jak to mogło się stać? Jak?
Sam nie wiedział, czy potrafił wytargać się z legowiska uczniów. Czy potrafił spojrzeć w martwe, pozbawione blasku życia oczy, które jeszcze tak niedawno patrzyły się na niego, wodząc czule wzrokiem swoje dziecko.
Wysunął pazury i wbił je w posłanie z mchu, chowając w nim pysk, z którego wylewały się gorzkie łzy. Był tak wściekły na siebie. Nawet nie zdążył powiedzieć Jaśminowej Gwieździe czegoś miłego. Nie zdążył udowodnić tacie, że będzie silnym wojownikiem, który poświęci wszystko dla dobra swojego klanu i swojej rodziny.
Bał się podchodzić do Zimorodek. Bał się zobaczyć jej twarzy. Bał się zobaczyć jej smutku.
Czuł, że źrenice zmniejszyły mu się do wielkości ziarnka maku. Serce biło mu jak oszalałe i za nic w świecie nie wyobrażał sobie, że prędzej czy później musi spojrzeć. Powiódł wzrokiem po pustym legowisku. Prawie pustym.
Tylko jeden kot dopiero rozciągał się, jak gdyby nigdy nic, najwidoczniej pierwszy raz tego dnia stając na nogi.
— Co ci? — spytał zdziwiony Krucza Łapa. — Wyglądasz co najmniej, jakby ktoś ci umarł.
— Bo ktoś umarł! — warknął Lśniąca Łapa, ku zdziwieniu towarzysza. Odwrócił się, próbując strzepać łzy z oczu. Dołączył do klanu. Z trudem.
Wpatrywał się wciąż w szoku w puste oczy "taty". Jak mogło do tego dojść? Przecież jeszcze przed chwilą Jaśminowa Gwiazda było żywe. To głupie nieporozumienie.
Ale im dłużej próbował siebie okłamywać, tym bardziej zaczynał wątpić w swoje własne słowa.
Dołączył do kotów czuwających przy zmarłym liderze. Mógłby przysiąc, że byłby w stanie tkwić w tej pozycji przez kolejnych miliard księżyców. Wtulił nos w znajome futro, wchłaniał znajomą woń, patrzył w znajome, ale tak inne oczy. Nawet, gdy trzeba było już odchodzić, robił wszystko, żeby zostać przy "ojcu" jeszcze chociaż uderzenie serca dłużej.
Wciąż nie mógł uwierzyć w te martwe oczy. Odwrócił wzrok i spuścił głowę, gdy ceremonia dobiegała końca, a koty wynosiły ciało, by je pogrzebać. Tak bardzo chciał, by Jaśminkowi nic nie było. By było szczęśliwe, gdziekolwiek znajdzie się po śmierci.
Tak bardzo tęsknił, a to był tylko moment. Westchnął, odetchnął, próbując uspokoić bijące serduszko. Próbując uspokoić nerwy.
[5% przyznane]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz