Jak większość kocich mam, Bylica od razu pokochała trzy kulki futra noszące jej geny. Wyglądały na zdrowe, mimo, iż nie były największe. Przepychały się, chcąc znaleźć jak najlepszą pozycję do wysysania swego słodkiego pokarmu, wytworzonego przez organizm ich matki, co było dobrym znakiem. Błękitna czule liznęła każde z kociąt po kolei między uszami.
Kocia matka wyjrzała przez dziuplę. Było południe. Powinna już dawno zapolować. Siostra Dzikiego Gona wstała, sprawiając, że kulki zaczęły mocno piszczeć. Bylica pacnęła je delikatnie ogonem, co niestety sprawiło tylko, iż jej młode zaczęły wydawać jeszcze więcej dźwięków, które mogły przywabić do kryjówki potencjalne drapieżniki. Powalony pień drzewa, w którego dziupli osiedliła się Bylica, opierał się o drugie, stojące drzewo, co sprawiało, iż było w pewnej odległości od ziemi, ale nie na tyle dużej, aby spadając któreś z kociąt mogło sobie zrobić krzywdę, ani na tyle, by nie mogło wrócić do środka (oczywiście, kiedy już nauczy się chodzić, bo jak na razie dzieci Sada były w stanie co najwyżej czołgać się po mchu). Bylica wybrała więc mądrze miejsce w którym wychowywać będzie swe kocięta przez pierwsze księżyce ich życia. Kiedy będą wstanie już wspinać się na drzewa, ich matka znajdzie inne, stojące drzewo o obszernej dziupli, aby uniknąć części drapieżników. Teraz jednak musiała zrobić coś, aby kocięta przestały piszczeć, bo mimo iż naprawdę bardzo chciała z nimi zostać, to musiała iść na polowanie. Jak padnie z głodu, albo będzie jeść za mało, to i kocięta umrą.
Kocica przeniosła ostrożnie puszyste kulki dalej w głąb dziupli, ułożyła je jak najbliżej ściany. Następnie przesunęła legowisko tak, aby jego część zakrywała nieco maleństwa. Po chwili położyła między kociętami szyszkę od Pląsającej Sójki. Nim wyszła z dziupli obejrzała się jeszcze jeden raz, aby spojrzeć na swe kociaki. Potem ruszyła na polowanie.
***
Po zjedzeniu dorodnego okazu nornicy, Bylica skierowała swe kroki z powrotem do swych kociąt. Postanowiła iść skrótem, ponieważ każda kolejna chwila w której jej kocięta były same, była chwilą, w której mogło im się coś stać. Maluchy były bezbronne, nie byłyby wstanie nawet podjąć prób ucieczki, gdyby jakieś zwierzę weszło do ich kryjówki. Srebrna żwawym krokiem szła przed siebie. Wiatr muskał jej futro, chmury zakrywały słońce. Bylica wciągnęła nosem powietrze. Zanosiło się na deszcz. Dobrze, będzie ją jeszcze trudniej wyczuć potencjalnym drapieżnikom, które mogły by mieć chrapkę na jej kocięta.
Może i była nieco przewrażliwiona, że jeszcze do tego codziennie tarzała się w mięcie, ale hej, lepiej tak niż żeby jej kocięta skończyły w paszczy jakiejś kuny, czy innego groźnego zwierza.
Niespodziewanie do nozdrzy Bylicy dotarł znajomy jej zapach.
Krew.
I to kocia krew.
Zielonooka szybko ruszyła przez wysoką trawę, zbaczając z kursu.
Zapach stawał się coraz bardziej intensywny. Po chwili szybkiego truchtu oczom błękitnej ukazała się niewielka, rozpadająca się nieco norka. Biło od niej tym zapachem. Zapachem bólu, śmierci, ale także…
mleka?
Po chwili, kiedy podeszła bliżej, do jej uszu doszły piski. Bylica wsunęła głowę do środka.
To, co ukazało się jej oczom, nie było czymś, co spodziewała by się dzisiaj zobaczyć. Zszokowana kocica wstrzymała na moment oddech, aby potem głęboko wciągnąć przesiąknięte zapachem krwii powietrze.
W środku leżała martwa, dość młoda, przeraźliwie chuda kotka. Wokół niej była plama krwi. Krwi, która moczyła jej czekoladowo-rude-białe futro. Pysk miała wykrzywiony w agonii, brązowe oczy wbite w sklepienie nory.
Ale na tym smutnym, przerażającym obrazie znajdowało się także coś, co dawało nadzieję. Coś, co mimo otaczającej go śmierci, było żywe, i jak widać, chciało takie pozostać, bo ślepo nawoływało swą tragicznie zmarłą matkę piskami.
Dwie, małe kulki.
Obie chude, głodne, ale żywe, domagające się pokarmu i ciepła, którego ich rodzicielka nie mogła im już dać, nawet gdyby tego bardzo chciała.
Jedna z owych kulek była liliowa z białymi plamami, druga natomiast szylkretowa, bardzo podobna do matki, jednak mająca mniej bieli.
Bylica ostrożnym krokiem, pochylona, ponieważ nora była naprawdę mała, wślizgnęła się do środka, po czym delikatnie chwyciła dwie małe kulki za kark. Usłyszała piski protestu, jednak nie uległa im, bo wiedziała, co by się stało z tymi cudem ocalałymi istotkami, gdyby je tu zostawiła, u boku ich matki.
Nie znała jej imienia. W ogóle nigdy jej na oczy nie widziała. Ale mimo tego, iż potrafiła być mściwa i okrutna, mimo tego, że spokojnie można by ją było nazwać wariatką i potencjalną morderczynią, to jak miała by nie współczuć tej kotce i jej niewinnym, osieroconym kociętom?
Bylica wyszła z nory w której miało miejsce tyle cierpienia, trzymając dwie kulki w pysku. Jedyne, co pozostało po nieznajomej kotce.
Wychodząc Bylica zaczepiła swą nogą o próg nory. Już po chwili po wejściu do niej nie było ani śladu, gdyż ta zawaliła się, grzebiąc pod masą ziemi ciało matki dwójki osieroconych kociąt. Ta nora stała się i miejscem narodzin, jak i grobem.
Srebrna żwawym krokiem udała się do kryjówki, w której pozostawiła swe kocięta. Po drodze zaczął padać deszcz, łapy grzęzły jej przez to jeszcze bardziej w błocie, a małe zdezorientowane kocięta piszczały z powodu zimna i przerażenia. Kiedy oczom Bylicy ukazał się pień, ta przyspieszyła. Już prawie. Po kilku, kilkunastu ciągnących się jej jak i małym kulkom uderzeniach serca, Bylica w końcu weszła do dziupli powalonego drzewa, gdzie czekały na nią jeszcze trzy małe szkraby.
Kocica położyła swoje puchate kocięta obok siebie. Były niemal w tym samym wieku co znajdki, spokojnie mogła by w przyszłości wcisnąć im kit, że wszystkie są jej biologicznymi dziećmi, ale nie miała takiego zamiaru. Nie chciała ich oszukiwać odnośnie ich pochodzenia tak, jak to zrobiła Sikorkowy Śpiew. Błękitna położyła dwie nowe kulki obok swoich własnych, po czym wszystkie okryła ogonem.
Trzeba było je wszystkie teraz nazwać.
- No dobra, to jakie będziecie mieć imiona? – powiedziała Bylica, patrząc na wijące się przy jej boku parówki. – hmmmm… – spojrzała na młodą, liliową koteczkę. – To może…Gołąbek?
Kocię pisnęło, tak jakby imię mu się nie za bardzo spodobało.
- Dobrze, dobrze, to może… Kminek?
Nie usłyszała pisku protestu, więc uznała, że tak właśnie ostatecznie będzie się nazywać to chude maleństwo.
- A ty, maluchu? – spojrzała na własnego potomka. – Hm… a może… Orzechówka…? Nie, jednak nie, to do ciebie nie pasuje… muszę wybierać mądrze, bo będą to w końcu wasze imiona, możliwe, że na całe życie, chyba że je zmienicie…hmm… to może… Krokus?
Jedno z kociąt zaczęło mocniej ugniatać jej brzuch, pragnąc otrzymać więcej mleka.
-Ale głodny jesteś! – powiedziała do jedynego kocurka w całej gromadce. – Nazwę cię Fiołek, co ty na to?
Kocię pisnęło buntowniczo.
- Żonkil? Narcyz? – zaczęła wymieniać, patrząc na kocię wyglądające niemal identycznie jak ona.
Znowu pisk.
- Niech będzie już Fiołek. – powiedziała kocica, przenosząc wzrok na kolejne kocię. Mała jednolita kulka spożywała swój posiłek, delikatnie ugniatając ją łapkami. Bylica spojrzała w stronę wyjścia z dziupli. Deszcz nie przestawał padać, krople uderzały o korę, przy czym towarzyszył im dźwięk. Chlup, Chlup, Chlup… właśnie! - Deszczyk, będziesz się nazywać Deszczyk. – powiedziała czule Bylica, patrząc na niewielkie niebieskie kociątko. – A ty, młoda? – zwróciła się do drugiej ze znajdek, tej bardzo podobnej do swej martwej już matki. – może Skowronek?
Kocię pisnęło, jednak tym razem Bylica uznała, iż był to pisk zadowolenia, więc właśnie na tym imieniu skończyła.
Bylica zmieniła pozycję. Położyła się bardziej na boku, jej głowa dotknęła mchu. Ogon córki Bąbla zakrył jej nos, ale również i kocięta zostały nim okryte.
- Jest was całkiem sporo… oby udało mi się was wykarmić… - powiedziała bardziej do siebie niż do kociąt błękitna, po czym z uśmiechem wsłuchała się w odgłosy deszczu, zapadając po chwili w sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz