Pazury wbite w ziemię, zwężone źrenice i ciężki, łapczywy oddech i dreszcze targające grzbiet składały się na obraz młodej kotki. Obserwowała, jak dzieci Zająca występują z tłumu. Jak lider nadaje im nowe imiona, jak przykłada nos do czoła i mianuje na wojowników. W niedowierzaniu owiniętym zgrozą patrzyła na to widowisko.
To… to niemożliwe. Nie mogła być mianowana jako druga. Nie mogła być gorsza od czarnego futra. Zagryzła zęby, zaciskając oczy. Brzuch próbował jej się wywracać, a stres powoli ogarniał całe ciało. Naprężone mięśnie drżały, a oddechy były coraz to krótsze. Strach zakwitł wyjątkowo szybko, splatając jej łapy, płuca i serce. Zawiodła. Zawiodła Rozżarzonego Płomienia. Znienawidzi ją. Porzuci, zostawi jak zwykłe truchło. Jak kości, które zostają po posiłku. Była tak samo bezużyteczna jak one. Miała przecież pokazać, że zasługuje na miano rudej. Na miano uczennicy najwspanialszego wojownika Klanu Burzy. Przełknęła ślinę gromadzącą się we wcześniej suchym pysku. On wiedział już. Wiedział, że nie dała rady. Wiedział, że była gorsza.
Położyła po sobie uszy, a jej ogon podrygiwał nerwowo.
To… to nie prawda! Była lepsza pod każdym względem od tej cholernej trójki! Była szybsza, silniejsza, sprytniejsza.
Nie zasługiwali na mianowanie przed nią! Zajęcza Gwiazda mianował ich tylko dlatego, że byli spokrewnieni! Lisie łajno! Faworyzował te szczury!
W tłumie skandującym imiona nowych wojowników napotkała spojrzenie jednego z nich. Zwęglony Kamień. Obrzydliwe imię. Widziała wyraz jego pyska. Chełpił się zwycięstwem. Rozpierała go duma, pycha. Nie potrafiła patrzeć na niego dłużej. Nie tak.
Ufała mu, a on wykorzystał swoją pozycję.
Kochała go, a on odwdzięczył się wywyższaniem.
Mimo wszystkiego, co powiedział im Zając, wciąż jeszcze miała nadzieję, że to kłamstwa. Plotki uwite przez chory umysł. Chciała, by się tym okazały. Do tego momentu.
Nie miała już brata.
Zniknęła w masie, jaką tworzyły koty Klanu Burzy. Pozwoliła, by pożarła jej twarz, sylwetkę i ukryła przed wzrokiem Zwęglonego Kamienia.
– Idziemy, Czajkowa Łapo – usłyszała za sobą. Ton głosu rudego kocura brzmiał jak wyrok. Mimo panicznego strachu, przez który łomotało jej serce, posłusznie udała się za płomiennym wojownikiem.
***
Otarła łzawe ślady z policzków, cicho podciągając nosem. Czuła ich słony zapach, wilgoć, która osadziła się na jej futrze. Chciała wyrzucić ten dzień z pamięci. Sama myśl o powrocie do obozu - do znienawidzonych oraz tych, których zawiodła - napawała ją strachem, niepokojem i niechęcią. Włóczące się łapy same prowadziły ją ku odległym kawałkom terenów Klanu Burzy.
W ciszy zachodzącego słońca pachnącej deszczem nie spodziewała się usłyszeć żadnego głosu. A jednak.
– Pomocy! Jest tam kto? – żałosne nawoływanie dobiegło do jej uszu. Nie potrafiła od tak rozpoznać głosu czy zapachu ofiary. Chciała to zignorować. Miała własne problemy i powody, by szukać pomocy u innych. Poza tym, co jeśli będzie chciał ją zaatakować? Co jeśli to pułapka?
Położyła po sobie uszy, mając nadzieję, że to chociaż trochę stłumi hałas. Głos jednak nie ucichł. Zaczął jej przeszkadzać. Wołania były coraz bardziej nachalne i nie dawały jej spokoju. Pozbywając się resztek smutku z pyska, zaczęła szukać źródła wrzasków płoszących zwierzynę w okolicy.
– Tutaj! – zakrzyknienie wydobyło się z dziury w ziemi, przed którą stanęła Czajka. – Tunel się pode mną zawalił i nie wiem jak wyjść! Nie widzę twojego pyska, ale proszę, pomóż! – załkał z dołu. Gdy Czajka wyjrzała do środka, zobaczyła zwijającego się Końskie Kopytko. Rudzielec był cały upaprany piachem, a na brzegach dołu były widoczne ślady pazurów po jego nieudolnych próbach wydostania się. Czajkowa Łapa skrzywiła się delikatnie. Syn Jałowego Pyłu - kocura, do którego Rozżarzony Płomień żywił niekoniecznie najprzyjemniejsze uczucia. A teraz? Miała syna niebieskiego na swojej łasce. Mogłaby go tu zostawić. Sprawić, że Żar będzie mógł się radować bólem Jałowego, tak jak bawił go ból Kamiennej Agonii. Jednak kocur w dziurze miał rude futro. Gdyby mu pomogła, mogłaby zyskać przysługę w zamian. Na przyszłość. Pionka, który pomoże jej stać się szanowaną wojowniczką. Mijały kolejne uderzenia serca, aż w końcu Czajka zdecydowała.
– Chodź, wyciągnę cię – miauknęła, podając uwięzionemu łapę. Chwycił ją, wybił się z tylnych łap i podciągnięty za luźną skórę na karku przez Czajkową Łapę, nareszcie udało mu się wydostać.
– Dziękuję… jesteś Czajkowa Łapa, prawda? – zamruczał z ulgą, otrzepując się z piachu. Kotka w odpowiedzi skinęła głową.
– Co robiłeś tu sam o tej porze?
– To samo mógłbym zapytać ciebie – zaśmiał się Koń, wyciągając zdrętwiałe łapy.
– Ja przynajmniej nie skończyłam w dole – prychnęła, wywracając oczami.
– Słuszna uwaga – odparł z uśmiechem kocur, by zaraz westchnąć cicho. – Polowałem. Matka mnie wysłała, bo zobaczyła, że znowu kręcę się w pobliżu leża medyków.
– To źle?
– Według niej tak. Chce, żebym był porządnym wojownikiem, a nie kotką w ziołach – pokiwał głową, biorąc głębsze wdechy. – Stresuję się przy polowaniach, skupiam nie na tym co trzeba i… wychodzi, jak widzisz. Chciałbym znać coś, dzięki czemu stres może od tak zniknąć.
– Nie ma na to ziół? – Czajka nie znała się na medycynie, jednak słyszała, że dają coś na uspokojenie kotom.
– Gdybym wiedział, to nie potrzebowałbym tych ziół – zaśmiał się nerwowo, drapiąc za uchem. Jego spojrzenie na moment uciekło w bok. Zobaczyła w nim pewien smutek, żal z wybranej ścieżki. Zaraz zniknął, a jego pysk przyozdobił ciepły uśmiech-maska. – A ty? Co tu robisz?
– Uciekam od pewnej… burzy – powiedziała w końcu, po chwili namysłu. Wolała nie dawać personalnych informacji synowi Jałowego Pyłu.
– Czyli wszyscy od czegoś uciekamy – rzucił ni to żartobliwie, ni to smutno Konik. Słońce zaszło, a noc opatuliła ciasno ich sylwetki. Jedynie ślepia błyszczały, przebijając się przez ciemny płaszcz. Drzewa grały cicho, a w oddali rozległ się huk sowy.
– Twoja matka się nie wkurzy, jak wrócisz po zmroku do obozu? – rzuciła Czajka. Widziała ich awantury od czasu do czasu. Marchew nie szczędziła języka nawet na własne dzieci.
– Będzie wściekła – westchnął głęboko rudy. – Ale jakoś nie śpieszy mi się samemu do obozu. A ty? Twój mentor nie będzie zły?
– Mój mentor… ma inne zmartwienia – burknęła, zniżając nieco łeb. Konik posłał jej pytające spojrzenie, jednak widząc niechęć kotki do ciągnięcie tego tematu, szybko zrezygnował. – Może… odprowadzę cię? Razem będzie raźniej. Może i mi się upiecze, jak powiem, że odprowadzałem uczennicą Rozżarzonego Płomienia do obozu.
Czajka uśmiechnęła się pod nosem. Oboje chcieli coś od siebie. Na tym polegały znajomości, prawda? Jedno wykorzystuje drugiego dla swoich korzyści. Tylko że Konik nawet się z tym nie krył, a ona… jeszcze nie wiedziała, jak ten może się jej do czegoś przydać. Jednak przystała na jego propozycję, widząc w przyszłości dla siebie okazję.
Wrócili więc razem do obozu, którego pilnował nie kto inny jak świeżo mianowani wojownicy. Zwęglony Kamień nawet się do niej nie odezwał, a Czajka nie uraczyła go spojrzeniem. Jego brązowe ślepia zalśniły smutno, jednak szylkreta nie zatrzymała się, by zamienić nawet słowo z kocurem. Czajkowa Łapa wciąż była wściekła. Wciąż mu zazdrościła i usilnie pragnęła tego, by cofnąć czas. To ona miała teraz stać na jego miejscu. Z nowym imieniem, nowym miejscem w nowym legowisku. Nie on!
Pożegnała się z Konikiem, po czym położyła w legowisku uczniów. Reszta była spowita już snem, który tej nocy nie przyszedł do rudo-czarnej kotki.
***
Wybrała coś na szybko ze stosu zwierzyny. Małego, mizernego, niewystarczającego, by wykarmić tak duży klan. Albo zaczną polować więcej, albo będą musieli się posunąć do innych środków. Chciała zjeść śniadanie w spokoju. Bez wzroku mentora, który przypominał jej jego rozczarowanie i co najważniejsze - bez Zwęglonego Kamienia. Los jednak chciał inaczej. Czarny akurat też wybierał się na jedzenie. Zauważywszy ją, przyspieszył kroku.
– Czajkowa Łapo! Poczekaj! – zawołał, widząc, jak kotka odwraca się prędko i próbuje odejść. Zatrzymała się, jednak nie spojrzała w jego stronę.
– Czego chcesz? Pochwalić się pozycją? Gratuluje, synku Zajęczej Gwiazdy. Ojczulek musi naprawdę was kochać, skoro mianował tylko swoje bachory na wojowników – fuknęła, jeżąc futro i bębniąc ogonem o ziemię.
< Zwęglony Kamieniu? >
[5% przyznane]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz