Szło dobrze. Oprócz tej całej otoczki niepewności wokół tego, czy znów się przypadkowo nie powybijają nawzajem z innymi kotami w imię czegoś najpewniej niezwykle płytkiego, Róży żyło się całkiem spokojnie. Nic nie zapowiadało kolejnych zaginięć, porwań, nagłych śmierci czy opętań od strony którejkolwiek ze stron martwych kotów, a pozorne napięcie przez swoje ciągłe, stałe natężenie zdawało się powoli po prostu wcierać w codzienność, a tym samym przestawało być czymś niezwykłym. Ale przecież nic nie mogło trwać w tym stanie przez wieczność, prawda? Głupie złudzenie i mgliste nadzieje starały się utrzymać calico w dobrym nastroju i przekonaniu, że żadna kolejna tragedia jej nie dosięgnie. Ale mimo wszystko wiedziała. Wyraźnie z tyłu głowy tkwiła jej myśl mówiąca o niebezpieczeństwie, niczym zmora z dawnych czasów. Dlaczego jej więc nie usłuchała?
Czarne źrenice zwężyły się w reakcji na zbyt bliski kontakt ze słońcem, kiedy Różana Przełęcz opuściła obóz by jak zwykle: wykonać swoje rutynowe obejście terenów z polowaniem w bonusie. Chodzenie w grupach uważała za przytłaczające i zbyteczne, a w dodatku zazwyczaj koty w klanie miały tendencję do rozmów i zagłuszania otoczenia. Jeśli chodzi o uczniów, to jasne, bezpieczniej chodzić w grupach, jednak ona nie była małym kociakiem, którego trzeba prowadzić za rączkę, podobnie jak jej rodzeństwo, o które i tak potrafiła się zamartwiać.
Tak naprawdę w chwili obecnej najmniejszym zmartwieniem była Czajka. Zdawała się znaleźć swoje miejsce i jeśli można to tak nazwać, to Róża uznała siostrę za tą w chwili obecnej najbardziej ustatkowaną. Z Pasikonik trzeba było popracować, podobnie jak z Węgielkiem, z którym przecież szło, zdawałoby się, że coraz lepiej. Więc czemu musiało się to potoczyć w taki sposób? Dlaczego w tym cholernym klanie, pod którego powierzchnią od tak dawna nie słyszała szmeru robactwa, musiało w końcu się coś odwalić od środka? I czemu to zawsze są cholerni rudzi. Przecież mogła coś z tym zrobić, postarać się bardziej. Tyle czasu poświęciła na próbie utrzymania wszystkiego wewnętrznie, jak i koło siebie w jednej, stabilnej formie, więc czemu teraz siedzi nad ciałem swojego brata, z którego siłą zostało wydarte życie? Czemu zawsze kiedy zaczyna się coś układać pojawia się osoba, która udowadnia, że każde staranie i decyzje jakie podejmujesz prowadzą tylko do bólu i zawodu? Nie było innej drogi, innego rozwiązania, każda decyzja niosła za sobą konsekwencje, których często nie dało się przewidzieć i kiedy historia zatacza koło zadajesz sobie pytanie, czy nie można było zrobić czegoś inaczej? Calico już dłuższą chwilę siedziała przy Węgielku, ignorując wiatr smagający przestrzenią który wezbrał jakiś czas temu, odgrywając od czasu do czasu swój smętny lament w akompaniamencie suchych traw. Próbowała wyczyścić czarne futro i pozbyć się chodźby grama smrodu rudej gnidy, która postanowiła wryć się z łapskami do życia jej rodziny. Czy jej się to udało? Trudno stwierdzić patrząc na fakt, że drugie martwe ciało leżało kawałek dalej, bezczelnie cuchnąc w powietrzu, a którego szylkretowa ignorowała od dłuższego czasu. Chciała, by tam leżał i gnił. By był pożerany przez robactwo jeszcze podczas bycia przytomnym. Umarł zdecydowanie za szybko i teraz cała powracająca frustracja nie miała miejsca na upust, a całe to parszywe uczucie potęgowała jedna, konkretna myśl: czemu to nie mógł być ktoś inny? Czemu nie jej godna pożałowania matka, czemu nie Kamień, czemu nawet nie Pasikonik i jakim cudem w ogóle mogła myśleć w taki sposób. Już wyschnięte oczy wreszcie znad czarnego ciała powędrowały na obecny punkt jej żalu i nienawiści.
- Wrócę po ciebie - szepnęła do brata, przytykając na chwilę czoło do czoła Węgielka, by potem prowizorycznie przykryć ciało trawami i skierować się do Czarnowrona. Stanęła nad zakrwawionym futrem, patrząc z góry z obrzydzeniem i czystą nienawiścią na pozbawione duszy ciało, wciąż odczuwając chęć wymiotów na wspomnienie smaku gęstej krwi na języku. Wszystko zepsuł. Wszystko, a teraz leżał martwy. Jak żałośnie to wszystko wyglądało, a jak pusto za razem się teraz czuła, pozbawiona swojego punktu na wyładowanie emocji. Po chwili mocowania się z myślami, bezceremonialnie chwyciła kocura za futro, by skierować swe kroki w stronę rzeki. Był to kawałek drogi, jednak pomimo pokusy zostawienia zwłok by zmieniły się w strawę dla wron, resztki rozsądku nakazywały nie zostawiać możliwej przynęty dla drapieżników. Jednak pochówek na ich terenach? Na samą myśl w gardle Róży zabulgotał stłumiony warkot. Zmęczona kotka zatrzymała się dopiero na brzegu rzeki, wrzucając ciało w zimną toń chcąc pozbyć się go z terenów Burzy. Niech prąd sprawi, że to nic nie warte truchło popłynie gdzieś daleko i zmieni się w karmę dla rybek. Stała jeszcze chwilę z wodą muskającą futro na szylkretowym brzuchu, chcąc upewnić się, że zaraza została na dobre wyniesiona z terenów i nigdy nie zdoła wrócić. Dopiero, gdy ruda plama zniknęła z jej oczu wojowniczka wyszła na brzeg, by jak najszybciej znaleźć się przy Węgielku. Nie obchodził ją teraz chłód i dyskomfort spowodowany resztą wody, przecież nim dojdzie do obozu wszystko wyschnie.
Pytanie tylko, czy chciała, by inni klanowicze zobaczyli brata w takim stanie. Czy brać pod uwagę fakt, że rodzeństwu należy się szansa ostatniego pożegnania z jedynym bratem, czy iść za samolubną myślą, zostawić widok czarnego futerka tylko dla siebie i jedynie przekazać reszcie, gdzie kocur spoczywa. Resztkę jednak niechęci i frustracji zakopała z tyłu głowy, pomimo iż rosły z każdym krokiem z którym zbliżała się do obozu, trzymając w pysku jak najdelikatniej mogła czarne futro, choć ciężko było, patrząc na wagę dorosłego kota. Każde możliwe wyobrażenie ciekawskiego wzroku sprawiało wywroty w Różanym żołądku, jednak mimo wszystko po czasie, smukłe łapy przekroczyły granicę obozu, z wolna kierując się ku środkowi, by tam ułożyć ciało. Koty zaczęły wyłaniać ciekawskie głowy, jeśli akurat były w obozie lub nie spały. Zaczęły pojawiać się szepty. Najpierw niepozorne, po czasie zmieniające się we wściekły rój pszczół, który zagłuszał myśli Róży, od czas do czasu przecinany jakimś zduszonym wyrazem zaskoczenia i szoku od kolejnego kota. Różana wzięła urywany oddech, jakby próbując uspokoić poszarpane nerwy i zachować spokój. Nie próbowała jednak powstrzymać płakania. Nie, to jej w tej chwili nie groziło, natomiast blisko była czynności rzucenia się na każdy ruch rudego futra istniejącego w tej chwili w obozie i pozbawienie życia każdego posiadacza większej ilości tego przeklętego koloru w sierści.
- Koty Klanu Burzy - zawołała próbując brzmieć donośnie, ochrypniętym lekko głosem. Niektórzy jeśli zwrócili na nią uwagę mogli dosłyszeć załamanie w środku wypowiadanych słów - Zwęglony Kamień został zamordowany przez Czarnowrona. - Wzrok pełen goryczy powędrował w stronę Kamiennej Gwiazdy, która właśnie wyłoniła się z legowiska. Trudno stwierdzić czemu, jednak w pewnym stopniu Różana obwiniała o to wszystko również przywódczynię. Być może dlatego, że po prostu potrzebowała jakiegoś kozła ofiarnego, kogoś, na kim mogła ulokować swoje niezadowolenie, skoro i tak już w jej oczach zawinił wcześniej.
- Wszyscy mogą zobaczyć, jak się kończy przyjmowanie do klanu kotów z zewnątrz - Cichszy, już normalny ton, lecz na tyle głośny by stojące bliżej koty mogły dosłyszeć jej słowa kontynuował pierwszą część przemówienia. Wypowiedziane przez nią zdanie jednak nie było do końca tym, co miała na myśli. Jej niechęć kierowana była do wszystkich przyjętych z zewnątrz, którzy byli spowici tym jaskrawym kolorem. Do wszystkich, którzy z tego klanu nie zostali wygnani pomimo swoich zbrodni i posiadania rdzawego odcienia. Kamień być może mogła to dostrzec. Każdą wiadomość, którą przekazywały nieme, brązowe oczy.
- Czarnowron nie będzie już dla nas problemem - Dodała niemrawo, kierując te słowa już wprost do przywódczyni. Ciekawa była, jak zareaguje na śmierć jednego ze swoich znienawidzonych kociąt Wilcza Zamieć. Chociaż, czy Różę to w tym momencie obchodzi? Do momentu, w którym osoba która uważana jest za ich rodzicielkę nie będzie próbowała podejść i grać skrzywdzonej, calico nie miała zamiaru zwracać na nią żadnej uwagi. Po tym ogłoszeniu, nie patrząc na jakiekolwiek zewnętrzne reakcje, szylkretowa przykucnęła przy przyniesionym ciele i wetknęła nos w czarne futro, szeptając ostatnie pożegnanie.
Czarne źrenice zwężyły się w reakcji na zbyt bliski kontakt ze słońcem, kiedy Różana Przełęcz opuściła obóz by jak zwykle: wykonać swoje rutynowe obejście terenów z polowaniem w bonusie. Chodzenie w grupach uważała za przytłaczające i zbyteczne, a w dodatku zazwyczaj koty w klanie miały tendencję do rozmów i zagłuszania otoczenia. Jeśli chodzi o uczniów, to jasne, bezpieczniej chodzić w grupach, jednak ona nie była małym kociakiem, którego trzeba prowadzić za rączkę, podobnie jak jej rodzeństwo, o które i tak potrafiła się zamartwiać.
Tak naprawdę w chwili obecnej najmniejszym zmartwieniem była Czajka. Zdawała się znaleźć swoje miejsce i jeśli można to tak nazwać, to Róża uznała siostrę za tą w chwili obecnej najbardziej ustatkowaną. Z Pasikonik trzeba było popracować, podobnie jak z Węgielkiem, z którym przecież szło, zdawałoby się, że coraz lepiej. Więc czemu musiało się to potoczyć w taki sposób? Dlaczego w tym cholernym klanie, pod którego powierzchnią od tak dawna nie słyszała szmeru robactwa, musiało w końcu się coś odwalić od środka? I czemu to zawsze są cholerni rudzi. Przecież mogła coś z tym zrobić, postarać się bardziej. Tyle czasu poświęciła na próbie utrzymania wszystkiego wewnętrznie, jak i koło siebie w jednej, stabilnej formie, więc czemu teraz siedzi nad ciałem swojego brata, z którego siłą zostało wydarte życie? Czemu zawsze kiedy zaczyna się coś układać pojawia się osoba, która udowadnia, że każde staranie i decyzje jakie podejmujesz prowadzą tylko do bólu i zawodu? Nie było innej drogi, innego rozwiązania, każda decyzja niosła za sobą konsekwencje, których często nie dało się przewidzieć i kiedy historia zatacza koło zadajesz sobie pytanie, czy nie można było zrobić czegoś inaczej? Calico już dłuższą chwilę siedziała przy Węgielku, ignorując wiatr smagający przestrzenią który wezbrał jakiś czas temu, odgrywając od czasu do czasu swój smętny lament w akompaniamencie suchych traw. Próbowała wyczyścić czarne futro i pozbyć się chodźby grama smrodu rudej gnidy, która postanowiła wryć się z łapskami do życia jej rodziny. Czy jej się to udało? Trudno stwierdzić patrząc na fakt, że drugie martwe ciało leżało kawałek dalej, bezczelnie cuchnąc w powietrzu, a którego szylkretowa ignorowała od dłuższego czasu. Chciała, by tam leżał i gnił. By był pożerany przez robactwo jeszcze podczas bycia przytomnym. Umarł zdecydowanie za szybko i teraz cała powracająca frustracja nie miała miejsca na upust, a całe to parszywe uczucie potęgowała jedna, konkretna myśl: czemu to nie mógł być ktoś inny? Czemu nie jej godna pożałowania matka, czemu nie Kamień, czemu nawet nie Pasikonik i jakim cudem w ogóle mogła myśleć w taki sposób. Już wyschnięte oczy wreszcie znad czarnego ciała powędrowały na obecny punkt jej żalu i nienawiści.
- Wrócę po ciebie - szepnęła do brata, przytykając na chwilę czoło do czoła Węgielka, by potem prowizorycznie przykryć ciało trawami i skierować się do Czarnowrona. Stanęła nad zakrwawionym futrem, patrząc z góry z obrzydzeniem i czystą nienawiścią na pozbawione duszy ciało, wciąż odczuwając chęć wymiotów na wspomnienie smaku gęstej krwi na języku. Wszystko zepsuł. Wszystko, a teraz leżał martwy. Jak żałośnie to wszystko wyglądało, a jak pusto za razem się teraz czuła, pozbawiona swojego punktu na wyładowanie emocji. Po chwili mocowania się z myślami, bezceremonialnie chwyciła kocura za futro, by skierować swe kroki w stronę rzeki. Był to kawałek drogi, jednak pomimo pokusy zostawienia zwłok by zmieniły się w strawę dla wron, resztki rozsądku nakazywały nie zostawiać możliwej przynęty dla drapieżników. Jednak pochówek na ich terenach? Na samą myśl w gardle Róży zabulgotał stłumiony warkot. Zmęczona kotka zatrzymała się dopiero na brzegu rzeki, wrzucając ciało w zimną toń chcąc pozbyć się go z terenów Burzy. Niech prąd sprawi, że to nic nie warte truchło popłynie gdzieś daleko i zmieni się w karmę dla rybek. Stała jeszcze chwilę z wodą muskającą futro na szylkretowym brzuchu, chcąc upewnić się, że zaraza została na dobre wyniesiona z terenów i nigdy nie zdoła wrócić. Dopiero, gdy ruda plama zniknęła z jej oczu wojowniczka wyszła na brzeg, by jak najszybciej znaleźć się przy Węgielku. Nie obchodził ją teraz chłód i dyskomfort spowodowany resztą wody, przecież nim dojdzie do obozu wszystko wyschnie.
Pytanie tylko, czy chciała, by inni klanowicze zobaczyli brata w takim stanie. Czy brać pod uwagę fakt, że rodzeństwu należy się szansa ostatniego pożegnania z jedynym bratem, czy iść za samolubną myślą, zostawić widok czarnego futerka tylko dla siebie i jedynie przekazać reszcie, gdzie kocur spoczywa. Resztkę jednak niechęci i frustracji zakopała z tyłu głowy, pomimo iż rosły z każdym krokiem z którym zbliżała się do obozu, trzymając w pysku jak najdelikatniej mogła czarne futro, choć ciężko było, patrząc na wagę dorosłego kota. Każde możliwe wyobrażenie ciekawskiego wzroku sprawiało wywroty w Różanym żołądku, jednak mimo wszystko po czasie, smukłe łapy przekroczyły granicę obozu, z wolna kierując się ku środkowi, by tam ułożyć ciało. Koty zaczęły wyłaniać ciekawskie głowy, jeśli akurat były w obozie lub nie spały. Zaczęły pojawiać się szepty. Najpierw niepozorne, po czasie zmieniające się we wściekły rój pszczół, który zagłuszał myśli Róży, od czas do czasu przecinany jakimś zduszonym wyrazem zaskoczenia i szoku od kolejnego kota. Różana wzięła urywany oddech, jakby próbując uspokoić poszarpane nerwy i zachować spokój. Nie próbowała jednak powstrzymać płakania. Nie, to jej w tej chwili nie groziło, natomiast blisko była czynności rzucenia się na każdy ruch rudego futra istniejącego w tej chwili w obozie i pozbawienie życia każdego posiadacza większej ilości tego przeklętego koloru w sierści.
- Koty Klanu Burzy - zawołała próbując brzmieć donośnie, ochrypniętym lekko głosem. Niektórzy jeśli zwrócili na nią uwagę mogli dosłyszeć załamanie w środku wypowiadanych słów - Zwęglony Kamień został zamordowany przez Czarnowrona. - Wzrok pełen goryczy powędrował w stronę Kamiennej Gwiazdy, która właśnie wyłoniła się z legowiska. Trudno stwierdzić czemu, jednak w pewnym stopniu Różana obwiniała o to wszystko również przywódczynię. Być może dlatego, że po prostu potrzebowała jakiegoś kozła ofiarnego, kogoś, na kim mogła ulokować swoje niezadowolenie, skoro i tak już w jej oczach zawinił wcześniej.
- Wszyscy mogą zobaczyć, jak się kończy przyjmowanie do klanu kotów z zewnątrz - Cichszy, już normalny ton, lecz na tyle głośny by stojące bliżej koty mogły dosłyszeć jej słowa kontynuował pierwszą część przemówienia. Wypowiedziane przez nią zdanie jednak nie było do końca tym, co miała na myśli. Jej niechęć kierowana była do wszystkich przyjętych z zewnątrz, którzy byli spowici tym jaskrawym kolorem. Do wszystkich, którzy z tego klanu nie zostali wygnani pomimo swoich zbrodni i posiadania rdzawego odcienia. Kamień być może mogła to dostrzec. Każdą wiadomość, którą przekazywały nieme, brązowe oczy.
- Czarnowron nie będzie już dla nas problemem - Dodała niemrawo, kierując te słowa już wprost do przywódczyni. Ciekawa była, jak zareaguje na śmierć jednego ze swoich znienawidzonych kociąt Wilcza Zamieć. Chociaż, czy Różę to w tym momencie obchodzi? Do momentu, w którym osoba która uważana jest za ich rodzicielkę nie będzie próbowała podejść i grać skrzywdzonej, calico nie miała zamiaru zwracać na nią żadnej uwagi. Po tym ogłoszeniu, nie patrząc na jakiekolwiek zewnętrzne reakcje, szylkretowa przykucnęła przy przyniesionym ciele i wetknęła nos w czarne futro, szeptając ostatnie pożegnanie.
Dobranoc, Węgielku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz