Łasiczego Skowytu w klanie już nie było, co Róża przyjęła… obojętnie. Natomiast zostały jeszcze jej dzieci. Szczęście w nieszczęściu oba noszące kolor futra po kotach których szczerze nienawidziła, a jako iż same pochodziły z kotki która nie należała do klanu Burzy, dostały w bonusie po ostatnich wydarzeniach łatkę przyszłych morderców i zdrajców. Szczególnie Hiacyntowa Łapa, który nie dość, że był męskim przedstawicielem z jaskrawo-rudą barwą, to jeszcze dodatkowo uczył go pieprzony Czarnowron. I może ta myśl nie była na przedzie jej głowy i nie kierowała jej działaniami, jednak jeśli kocurek wpadł na kotkę po śmierci Zwęglonego Kamienia, mógł liczyć się z chłodnym traktowaniem lub wzdrygnięciem, kiedy postanowił podejść lub nagle coś ogłosić podczas patrolu. Być może korektorował jego osobę fakt, że po śmierci Czarnowrona trafił pod skrzydła jej dawnej uczennicy, ale wciąż-
Róża zgłosiła się do patrolu porannego, kiedy powietrze jeszcze nie było nagrzane i nie paliło niemiłosiernie w każdy skrawek skóry. Być może Lisi Ogon również miała podobne plany, gdyż dwie rude plamy zjawiły się w przy wyjściu z obozu, z czego jedna z nich nie wyglądała na jakąś wyspaną. Co się dziwić? W porze zielonych liści słońce szybciej wstaje jak na złość. Różana oglądała to wszystko z boku, kończąc ostatnie próby wypielęgnowania sierści. Pozostawało pytanie, czy się dogadają. Wbrew pozorom nie znała w końcu charakteru Hiacynta dokładniej, pomimo iż z pełną świadomością potrafiła ucznia ocenić i wrzucić na dno wora z najgorszym sortem kotów. Kiedy dwójka burzaków wyszła, calico powędrowała za nimi, by potem się nieco oddalić i skierować w stronę jedynego w miarę osłoniętego drzewami miejsca przy granicy z Wilczakami. Pierwsze chwile wydawały się spokojne. Poranna mgła co prawda ograniczała widoczność w oddali, jednak wciąż pozostawał węch, który zaprowadził kotkę do jednego z ptaków przycupniętego na ziemi i szukającego czegoś wśród traw. Całkiem łatwa zwierzyna, powinno pójść prosto. Zgiąć łapy, iść pod wiatr… niestety w tymże momencie najpierw rozległ się jakiś hałas, który spłoszył jej posiłek, a zaraz potem przed nos od moku wyskoczył jej zając za którym gnał rudy uczeń. Wojowniczka odskoczyła z syknięciem, które nie tyle oznaczało zaskoczenie, a wyraz niechęci w stosunku do Hiacynta, którego rozpoznała po dwóch uderzeniach serca.
<Hiacynt?>
Róża zgłosiła się do patrolu porannego, kiedy powietrze jeszcze nie było nagrzane i nie paliło niemiłosiernie w każdy skrawek skóry. Być może Lisi Ogon również miała podobne plany, gdyż dwie rude plamy zjawiły się w przy wyjściu z obozu, z czego jedna z nich nie wyglądała na jakąś wyspaną. Co się dziwić? W porze zielonych liści słońce szybciej wstaje jak na złość. Różana oglądała to wszystko z boku, kończąc ostatnie próby wypielęgnowania sierści. Pozostawało pytanie, czy się dogadają. Wbrew pozorom nie znała w końcu charakteru Hiacynta dokładniej, pomimo iż z pełną świadomością potrafiła ucznia ocenić i wrzucić na dno wora z najgorszym sortem kotów. Kiedy dwójka burzaków wyszła, calico powędrowała za nimi, by potem się nieco oddalić i skierować w stronę jedynego w miarę osłoniętego drzewami miejsca przy granicy z Wilczakami. Pierwsze chwile wydawały się spokojne. Poranna mgła co prawda ograniczała widoczność w oddali, jednak wciąż pozostawał węch, który zaprowadził kotkę do jednego z ptaków przycupniętego na ziemi i szukającego czegoś wśród traw. Całkiem łatwa zwierzyna, powinno pójść prosto. Zgiąć łapy, iść pod wiatr… niestety w tymże momencie najpierw rozległ się jakiś hałas, który spłoszył jej posiłek, a zaraz potem przed nos od moku wyskoczył jej zając za którym gnał rudy uczeń. Wojowniczka odskoczyła z syknięciem, które nie tyle oznaczało zaskoczenie, a wyraz niechęci w stosunku do Hiacynta, którego rozpoznała po dwóch uderzeniach serca.
<Hiacynt?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz