Kocica fuknęła, cofając głowę, gdy na grzbiecie jej nosa wylądował kolejny ciężki płatek śniegu. Usiadła przy samej krawędzi zadaszenia, jakie oferowała Upadła Gwiazda, wpatrując się w oddal, choć jej oczy nie rejestrowały za wiele poza wszechobecną bielą. Porywisty wiatr traktował śnieg jak zabawkę, ciskając raz w lewo, raz w prawo, po to, by zaraz uderzyć białym pyłem zastępczynię w oczy.
— Nie zapowiada się to najlepiej. — Daglezjowa Igła usłyszała niepewny szept Przypływu. Zastygła, wsłuchując się w niego. Jedynie głośno świszczący wiatr targał jej futrem. — Nie powinniśmy zawracać, zanim się to bardziej nie rozwinie?
Zanim mentor, do którego kierowała ciche słowa zdążył się odezwać, w ćwiartkę uderzenia serca łeb odwróciła ruda, mierząc dwójkę wilczym wzrokiem pobłyskujących w półmroku ślepi. Większość sierści kocica miała pokrytą trzymającym się jej uparcie śniegiem.
— Ta śnieżyca nie potrwa długo — margnęła z źrenicami zablokowanymi na młodej uczennicy, zanim nie wystawiła nosa z powrotem w stronę szczypiącego śniegu. — Wolałabym nie dokładać nam wszystkim do obowiązków poszukiwań porwanego przez zawieję kociaka — dodała, słysząc za sobą przygłuszony chichot Rokitnika; natomiast liliowa nie wyglądała, jakby miała już do powiedzenia cokolwiek więcej. Przybłęda, przemknęło Daglezji przez krótki moment przez głowę pogardliwie. Nie żeby ona sama niegdyś była czymś więcej. Westchnęła bezgłośnie, kręcąc łbem. Nie powinna pozwalać, by nerwy miały jakikolwiek wpływ na jej zachowanie.
— Zdaje mi się, że powiedziałaś to samo dziesięć minut temu. I dziesięć minut przed tym. I kolejne dziesięć przed — powiedział ze stoickim spokojem ten, przez którego samoistnie wysuwały jej się pazury. Jednak nie tym razem. Płynnym ruchem kotka przeszła się w głąb tajemniczej struktury, by usiąść tuż obok wojownika. Lśniąca Tęcza leżał na zimnym, skorodowanym metalu, trzymając pod ciałem łapy. Spojrzał się na zastępczynię charakterystycznym dla siebie, niewyrażającym emocji wzrokiem. Daglezjowa Igła walczyła ze samą sobą, by nie zmarszczyć brwi. Zwykle unikała umieszczania kocura ze sobą na patrolach, lecz nie mogła uciekać przed tym w nieskończoność. Z resztą, nie żeby zrobiła to z myślą, że utkną w środku Upadłej Gwiazdy na czas, który mógłby równie dobrze być księżycem czy całym sezonem, tak się dłużył. — Zaczynam powoli wątpić w twoje słowa, a szczerze nie marzę o spędzeniu tu nocy. I wiem, że nie jestem jedyny.
Kotka lekko obniżyła uszy.
— Odniosłam wrażenie, że widziałeś już niejedną zimę w czasie swojego życia, Lśniąca Tęczo i nie jesteś już tak wrażliwy na niskie temperatury.
— To wcale nie mój problem. Za to wracanie w całkowitych ciemnościach jest niebezpieczne same sobie, a jeszcze bardziej, gdy próbuje się przedrzeć przez sięgający pod brzuch śnieg. A niskie temperatury wtedy dopiero się pojawią. Ja się czuję prześwietnie. — odpowiedział. — Sierść być może i mam krótką, jednak pod nią noszę grubą skórę.
"Zauważyłam", chciała odpowiedzieć, ale zamiast tego obejrzała się za siebie, na szalejącą wichurę, która łagodniała im w oczach. Uśmiechnęła się delikatnie, spoglądając ponownie na wojownika.
— Gdyby zasypał nas śnieg w połowie drogi, zaginęlibyśmy, a odnaleźliby nas dopiero na roztopy. Jednak już w formie bryłek lodu. — Po raz kolejny zerknęła na resztki śnieżycy. — Nie musimy dalej kontynuować tej dyskusji. Zobacz, już słabnie. Lada chwila się skończy — miauknęła. Oczy wojowników powędrowały na zewnątrz, a kocica usłyszała ich pocieszone westchnienia wskazujące na ulgę. Ona sama nie czuła już palców i nosa, który czerwienił się jak płatek róży.
Lśniąca Tęcza wypuścił tylko z nosa powietrze, przekręcił lekko łeb i wymamrotał do siebie parę słów, które tylko on sam był w stanie usłyszeć. Bufoński wariat — mruknęła do siebie w myślach.
***
Wrócili, kiedy szare niebo pociemniało już prawie do czerni. Daglezjowa Igła wiele razy powtarzała, że nienawidzi zimy, również z tego względu. Słońce zachodziło tak wcześnie, że popołudniowe patrole były wyścigiem z czasem, w których startował on i zachód słońca – który zawita do obozu pierwszy? Na szczęście tym razem wygrali, choć o mały włos. Z pasją nienawidziła wszystkiego, co kiedykolwiek wychodziło spod języka Tęczy, jednak tym razem musiała przyznać mu rację. Pora nagich drzew nie szczędziła nikogo, szczególnie kiedy miejsce słońca na niebie zastępował księżyc i zbita masa chmur.
— Daglezjowa Igło! Wróciliście! — ktoś wrzasnął jej imię, a gdy obejrzała się w prawo, by zdemaskować niepoznanego po głosie wołacza ten już przy niej stał, delikatnie zdyszany. A bardziej ta. Kocica nie spodziewała się, że tą osobą będzie Brzoskwinka.
— Witaj, Brzoskwinko. — Odłożyła upolowanego przez nią wcześniej nornika na stertę. — Nie powinnaś szukać swojego brata? Również był na moim patrolu.
— No co ty! Rokitnik to taki mysi móżdżek... Nie no. Go już obskoczyłam. Poszedł spać — mruknęła, przewracając rozbawiona oczami. — Jak mogłabym nie sprawdzić, jak się trzyma nasza zastępczyni? Futro masz w końcu chyba jeszcze krótsze niż on! Nie zamarzliście?
— Zapewniam cię, że czuję się znakomicie — uśmiechnęła się, czując pieczenie w błagających o pomstę o nieba (czy też wytchnienie na ciepłym posłaniu) łapach. — Niejedną porę nagich drzew już przetrwałam.
Brzoskwinka wybałuszyła oczy.
— Mówisz, jakbyś miała nie przetrwać ich już za wielu! — przeraziła się. — Hej, potrzebujemy cię tutaj! Sadzawka zawsze powtarza, że jesteś odpowiednim kotem na odpowiednim stanowisku — Daglezja uśmiechnęła się bezwiednie na wspomnienie o przyjaciółce — zwłaszcza teraz, kiedy Fretka chyba się już szykuje do grobu!
Rdzawa zamrugała. Miała zaprzeczyć, ale... trudno było to ukryć. Starsza zastępczyni mogła utrzymywać, że nigdzie się nie wybiera, jednak jej wiek, chrobotliwe stawy i stale zwiększająca się ilość wizyt w legowisku medyka świadczyła o jednym.
— Cóż... Fretka nie jest pierwszej młodości. To bardzo doświadczona zwiadowczyni, która niejednego lidera przeżyła i niejednego ucznia wytrenowała.
— Nie będę za nią specjalnie tęsknić. Znaczy, jest dobrą zastępczynią, nie zrozum mnie źle! Ale mogłaby wyciągnąć czasami spod ogona tego gigantycznego kija — parsknęła Brzoskwinka, a Daglezjowa Igła razem z nią.
— Może i masz trochę racji... Ale Fretka wiele dobrego zrobiła dla Owocowego Lasu.
— Rozsiądź się, złapmy coś do jedzenia... — Młoda kotka zaczęła przyglądać się niezbyt bogatej stercie ze zwierzyną, która stała tuż obok nich. — Lubisz dzięcioły?
— Lubię.
— Świetnie — wojowniczka ściągnęła ze sterty jedną sztukę, którą postawiła pomiędzy nimi. — Nie musisz ukrywać, że za nią nie przepadasz. Na pewno masz jakieś historyjki! W końcu z nią pracujesz, czyż nie? Nikomu bym nie powiedziała, daję słowo! — zapewniła ją przyciszonym głosem, na co Daglezjowa Igła zaśmiała się.
— Och, ale to nie tak, że za nią nie przepadam. I Brzoskwinko, wierzę, że nawet gdybym cokolwiek powiedziała, to zostałoby to między nami, ale ja naprawdę nie mam co mówić. — Odparła, choć nie była z nią szczera. Miała co mówić. Mogłaby przywołać niejedną sytuację, gdy liliowa była w stosunku do niej zwykłym bucem, gdy ją lekceważyła, nie słuchała, nie doceniała... Nie było to jednak profesjonalne zachowanie. A zwłaszcza nie zamierzała dostarczać takich informacji osobie, która mogła stać się chodzącą maszyną plotkarską. Ona już wiedziała, jak szybko rozchodzą się takie pogłoski.
— Cały Owocowy Las o tym szepta, w każdym kącie! Przecież widać, że macie teraz na głowie więcej obowiązków! Nie uważasz, że powinna zrezygnować?
— To jej decyzja, nie moja. Nie wiem, co mogę więcej na ten temat powiedzieć. — Zaczęła oskubywać dzięcioła, ponieważ robiła się całkiem głodna. Brzoskwinka skrzywiła pysk. Najwyraźniej liczyła, że wyciągnie co nieco od zastępczyni. Jakby niewystarczająco ciekawie się już wśród nich robiło... Pamiętała nadal o tajemniczym zniknięciu Gracji, która do tej pory nie została odnaleziona. Córka Agresta też była na językach klanu. Może się już mu znudziła i czekali na jeszcze gorętszy kąsek? Kotka ugryzła zdobycz. Ptak rozpływał się na jej języku, a jego mięso smakowało wręcz niebiańsko. — Jeju, cudowny! Tylko spróbuj — podsunęła go wojowniczce, która również próbując go wyglądała, jakby sięgnęła gwiazd.
— Znakomite! — pochwaliła zwierzynę. — Od dawno nie jadłam tak dobrej zdobyczy, naprawdę. Ostatni raz to było chyba porą zielonych liści, taką wczesną, moją ulubioną do tego... Wiesz, kiedy jest tak przyjemnie ciepło, niebo jest bezchmurne, woda letnia, a słońca grzeje zamiast parzyć. Wtedy byłam na jednym patrolu łowieckim i...
Daglezjowa Igła wsłuchiwała się w jej opowieść, udając największe zainteresowanie i ciesząc się tym, jak prędko udało jej się zmienić temat. Brzoskwinka nie była najbardziej inteligentnym kotem z Owocowego Lasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz