Oto nadszedł ten dzień. Jego mianowanie! Mamusia wylizała i wyczesała jego sierść tak, że aż lśnił. Był gotów, aby stanąć niczym ten wybrany przed całym klanem, gotów zacząć swój trening na lidera. Wierzył w końcu w to, że gdy tylko uda mu się posiąść wiedzę jak rządzić klanem, tak Różana Przełęcz ustąpi mu miejsca. W końcu... mamusia mówiła, że Klan Gwiazdy go wybrał. A on oczywiście wierzył jej na słowo.
Tego dnia nie zwracał uwagi na swoje rodzeństwo. Miał siostry w nosie. Liczyło się tylko to, aby nie przysłoniły jego boskości. Z drugiej strony wizja oczu pospólstwa wlepiona w jego osobę go obrzydzała. Wyznawał bowiem, że nie byli godni, by zawiesić nawet na chwilę na nim spojrzenia. Nawet podzielił się swoimi obawami z mamą, lecz ta go uspokoiła. Następnym razem wydrapie im oczy, gdy już stanie na szczycie jako przywódca. Teraz jednak niech wiedzieli kto będzie im przewodził.
Zadarł łeb i dumnym krokiem skierował się na swoją ceremonię. Wystąpił jako pierwszy, uśmiechając się zadziornie. O tak. Wierzył, że czekała go wielkość. Różana Przełęcz musiała też to dostrzec i dać mu odpowiedniego mentora, który podzieli się z nim wiedzą potrzebną do sprawowania rządów.
— Płomyczku, ukończyłeś sześć księżyców i nadszedł czas, abyś został uczniem. Od tego dnia, aż do otrzymania imienia wojownika będziesz się nazywać Płomienna Łapa. Twoim mentorem będzie Obserwująca Żmija. Mam nadzieję, że Obserwująca Żmija przekaże ci całą swoją wiedzę.
Zaraz... Kto? Rozejrzał się po kotach, próbując znaleźć rudą kotkę, która miała zaszczyt go szkolić. Ku jednak jego zdziwieniu z tłumu wystąpiło... to coś. To była chyba jakaś pomyłka. Nie słyszał aż słów, które liderka kierowała do kronikarki, która zbliżyła się do niego tak, że stała wręcz mu naprzeciw. I się gapiła! Ten mieszaniec!
Widząc jak ta zbliża swój nos, by się z nim zetknąć, z odrazą odwrócił łeb i się cofnął. O nie. Nie będzie się całował z czymś takim! Przecież się zarazi! Mamusiu, co on teraz miał począć?!
Różana Przełęcz widząc, że nie zrobił tego czego od niego oczekiwano, zmarszczyła groźnie brwi. Nie zadziałało to na niego z prostej przyczyny - nie patrzył w jej stronę.
Po prostu odszedł tak dumnie jak tylko mógł, nie kryjąc swego zdegustowania tym wyborem. Zresztą... aż go zemdliło. Przecież to było takie obrzydliwe! Brudne i na dodatek zmieszane! Rodzice musieli jej nie kochać, że pozwolili jej żyć!
Wrócił do swojej matki, wręcz siadając tak blisko niej, by to coś do niego nawet nie podeszło, by zetknąć się z nim tym nosem. Z tego co słyszał miała zasmarkanego syna. Mogła przenosić jakieś zarazki. A on nie zamierzał do końca życia żyć z glutami spływającymi mu z nosa!
***
Obudził się wcześniej niż zwykle. Być może spowodowane to było tym, że spał w innym miejscu, z dala od matki. Przez to czegoś mu brakowało. Czuł pustke, której nie dało się zapełnić zwykłym mchem. Kątem oka zerknął w kierunku śpiących sióstr. Nie zamierzał się do nich kleić, miał swoją godność. Zresztą... nie zasługiwały na jego ciepło.
Leżał więc pogrążony w myślach, wpatrując się w wyjście do legowiska uczniów. Już zaraz, za moment zjawi się jego mentorka. Przebrzydły mieszaniec lub zarażeniec. Jedno z tych dwóch, patrząc po jej czarnych plamach na ciele. Dlaczego Różana Przełęcz była tak niewdzięczna? Nie mogła dać mu takiego Ostowego Pędu? Ten to wyglądał na kogoś godnego przebywania z nim. Ugh! Mama miała rację. Ta liderka nie była zbyt mądra. Na szczęście niedługo ją zastąpi i pokaże jak to powinno wszystko wyglądać.
Jego rozmyślania przerwało pojawienie się czyjegoś łba. O nie. Zjawiła się... Ona.
— Dzień dobry, Płomienna Łapo — przywitała się z nim kulturalnie Obserwująca Żmija, stając w przejściu. — Gotowy na trening?
Dłuższą chwile milczał, jedynie wwiercając się spojrzeniem w oczy kocicy nim zabrał nonszalancko głos.
— Nie przepadam za... tym brudnym światem, po którym chadzają równie brudne istoty, takie jak ty. — Skrzywił się z odrazą na jej czarne plamy, jak gdyby nie były wytworem natury, a oznaką braku higieny. — To oczywiste, że nie jestem gotowy na akt takiej zbrodni, który sprawi, że me łapy zaśmierdną od wydzielin pomniejszych istot. Gdybyś nie miała aż tak czarnej sierści, kazałbym ci nieść mnie na grzbiecie, abym nie doznał skażenia ziemią, ale... niestety — westchnął niby zawiedziony. — Niestety obrzydzasz mnie bardziej niż się spodziewałem. Zmuszony więc będę splamić swoje opuszki, co oczywiste będzie twoją winą. Dlatego też po treningu przygotuj mi mech z wodą, bym mógł je obmyć. Czy to jasne?
Mentorka uniosła brwi. Zdawało mu się, czy miała ochotę się skrzywić? Być może było to jedynie złudzenie. W końcu... Kto nie chciałby mu służyć? Tylko głupiec.
— Jeśli twą wolą jest przynieść dumę rodzinie i stać się wojownikiem, chodź za mną na trening. Jeśli nie - zostań w legowisku — miauknęła przyjaznym, troskliwym tonem, po czym obróciła się i wyszła.
Co to miało znaczyć?! Nie odpowiedziała mu! I jak miał mieć pewność, że po wszystkim mech będzie na niego czekać?! Przecież nie dotknie językiem swych łap, które będą skażone przez "uroki" natury. Potrzebował do tego zamiennika!
Jego pysk przybrał bardziej niezadowolony wyraz. Kocica stawiała mu warunki! Mu! A tak nie powinno być. Najwidoczniej nie wiedziała z kim miała do czynienia. Nie spodziewał się, że ta nieruda istota okaże taki brak jakiegokolwiek szacunku do pełnokrwistego rudego z wielkim i najważniejszym rodem w całym Klanie Burzy. Liczył jednak na to, że przypomnienie jej, gdzie leży jej miejsce, naprostuje ją szybko.
Kiedy wyszedł z legowiska, powtarzał sobie, że mógł zawsze gorzej trafić. Mieszaniec czy też skażony był od prawdziwego nierudego mniejszym złem.
Kiedy światło opadło na jego pyszczek, skrzywił się i niespokojnie cofnął. Głupie słońce. Czemu musiało tak świecić? Rozumiał, że promienie padały na niego, aby nadać mu boski wygląd, godny prawdziwego wybrańca, ale bez przesady. Jeszcze oślepnie! Zaraz jednak po krótkiej chwili, gdy wzrok mu przywykł do otoczenia, wyprostował się dumnie i z gracją podszedł do Obserwującej Żmii, w swoim powolnym tempie. Nie śpieszyło mu się bowiem do poznawania "uroków" świata.
Kocica poczekała aż raczy się do niej zbliżyć, po czym ruszyła do wyjścia z obozu.
Co za niewychowany plebs! Szła przed siebie, nie racząc go nawet słowem. W zasadzie to nawet dobrze. Może czekała na pozwolenie, by zabrać głos. Jednakże jeśli się mylił i tak miał wyglądać cały ich trening, to szybko powie o tym matce. Kocica sama go wyszkoli bez problemu. Wierzył, że nawet lepiej niż to coś.
— Opowiedz o miejscu, które mijamy — łaskawie pozwolił jej do niego przemówić, co powinno być dla niej ogromnym zaszczytem. — Najlepiej krótko i zwięźle, abym się nie zanudził.
Niewidocznie z jego pespektywy kocica skrzywiła pysk.
— Jeszcze żadnego konkretnego nie mijamy, Płomienna Łapo. Musimy pójść dalej, by dotrzeć do lokacji o jakimkolwiek większym znaczeniu niż losowy skrawek terenów — wyjaśniła spokojnie i cierpliwie.
— Dalej? Dalej? — parsknął niedowierzająco. — Ty myślisz, że będę cały dzień chodził, bo to miejsce jest niczym? — W zasadzie spodziewał się, że ziemie, którymi włada liderka nie były zbyt ciekawe, ale teraz dostał tego potwierdzenie. Pusta ziemia, bez grama drzew... Jak... żałośnie. — Zacznij lepiej już trening, póki moja cierpliwość się nie skończyła. Chce mieć z głowy tą głupotę.
Obserwująca Żmija zignorowała jego słowa. Musieli odbębnić trening, jak bardzo którekolwiek z nich tego by nie chciało, a to na niej spoczywała odpowiedzialność, by zrobić to dobrze.
— Czy mnie słyszałaś? — rzekł bardziej rozkazującym tonem. — Już dość mi dotyku ziemi pod łapami, zatrzymaj się i wykładaj teorie czy co tam sobie zaplanowałaś na ten dzień.
Zwłaszcza, że coraz bardziej ta ziemia odmrażała jego biedne łapki! Czemu na zewnątrz panował taki ziąb? W legowisku uczniów zdawało mu się, że było znacznie cieplej. No i ten świat... był tak strasznie biały, że mógłby przysiąc, że nie był rzeczywisty, za to kroczył po samej Srebrnej Skórze w Klanie Gwiazdy. To tłumaczyłoby zimno, ale... Ale mieszańce? O nie, w niebiosach nie ma tych obrzydliwości. W końcu mamusia opowiadała, że tam trafiali tylko wspaniali rudzi.
— Na ten dzień zaplanowałam zwiedzanie terenu, jak każdy mentor. Trening zaczyna się właśnie od tego, by uczeń poznał ziemie swego klanu i wiedział, gdzie co jest. By się tu nie zgubił i by mógł czerpać korzyści z wiedzy, jaką jest poznanie rozkładu terenów. — powiedziała, obracając się przez ramię, by spojrzeć skośnym, żółtym ślepiem na Płomyczka.
— Obrzydlistwo! — pisnął z odrazy na tą informację. — Czyli będziemy chodzić. Ha! Haha! — parsknął wręcz niedowierzającym śmiechem. — Niczym pospólstwo. — Skrzywił nos. — Ta ziemia będzie mi wdzięczna, że po niej stąpam. Chociaż mogłaś o tym poinformować wcześniej. Wziąłbym sobie kota, który by mnie niósł na grzbiecie, a tak... Czy ty wiesz jak moje łapy na tym ucierpią? Myślisz ty chociaż? Wiesz w ogóle kim ja jestem?!
<Moja kochana mentorko?>
[1400 słów]
28%
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz