Zdumiał się, gdy usłyszał głos syna. Sądził, że wszyscy byli uwięzieni, a Białozór nie pozwalał im tu schodzić, nie mówiąc już o odwiedzinach. W pierwszej chwili nie zareagował. Nie chciał pokazać w jak żałosnym był stanie. W końcu od zawsze był kreowany na tego silnego, strasznego przywódcę gangu oraz surowego ojca, który nie wybacza błędów dzieciom. A teraz? Teraz kim był? Workiem do bicia dla tutejszych samotników. Na dodatek nie dostawał profesjonalnej opieki zdrowotnej. Jedynie opatrywano mu rany, co nie uśmierzało jego bólu.
Czuł także... wstyd. Wstyd, że dał się oszukać, że skazał swe potomstwo na obserwowanie jego niedoli. Jeszcze tego mu brakowało, aby poryczał się przed Bluszczem, ukazując coś, czego się brzydził. Ale nocami, gdy wszyscy spali, dość często oddawał się rozpaczy. Nie potrafił wytrzymać tego stresu, który go pożerał każdego dnia.
Jednakże... kolejne słowa kocura sprawiły, że jego łeb się uniósł, ukazując jego zaschnięte od krwi oblicze. Co zrobił? Nic przecież nie zrobił! Dalej tu siedział! Dalej tu tkwił! A on?! Był poza kratami. Dziwił się, że jeszcze nie dał nogi. Czegoś ich matka musiała nauczyć. Na dodatek się rozryczał, nic więcej nie tłumacząc. Przecież się nie domyśli o czym mówił! Gapił się na niego w konsternacji.
— O czym ty mówisz? — wydał z siebie ochrypły dźwięk, który miał być słowami.
— Ja... Ja... — Bluszcz zaczął przez łzy, jednak nie był zdolny do wypowiedzenia tego co cisnęło mu się na język. — Zmusił mnie... Mówił, że z-zabije was wszystkich! — Zjeżył sierść, przypominając sobie tamten dzień. — Ale t-teraz nie mogę powiedzieć... Tu jest ich za dużo... Jak któryś się d-dowie... — mruknął ciszej. — Ten jednooki chyba nie z-zna się na ziołach... — powiedział bardziej do siebie, ale że był blisko klatki z ojcem, ten jako jedyny, zdołał usłyszeć słowa arlekina.
Zamarł, a sierść mu się aż uniosła. Zioła... Grożenie... Powoli wszystko układało się w klarowną całość. Oczywiście nie mógł być pewien, że do tego doszło, póki Bluszcz mu nie potwierdzi, ale łapy aż go świerzbiły, by złapać syna za ramiona i dać mu po pysku. Zamiast tego, westchnął głęboko. Nie był w stanie się ruszyć, aby podejść bliżej, pozostało mu więc doczołganie się do prętów z bólem wymalowanym na pysku.
— Zdradziłeś receptury? — syknął cicho z pobrzmiewającym gniewem w głosie. — Jeśli tak to ciesz się, że siedzę w tej klatce i nie doświadczysz mego gniewu — rozkaszlał się zaraz od zdartego gardła. — Mógłbyś ten jeden raz na coś się przydać i zamiast tu siedzieć i ryczeć, przyniósłbyś mi coś co uśmierzy mi ból. I uważaj... — dodał już nieco łagodniej. — Mogą ci coś zrobić za rozmowę ze mną. Chociaż prawdopodobnie już powiadomili Białozora, że tu jesteś. Idź już. A jeśli cię zacznie pytać... — Co jego syn mógł niby powiedzieć samotnikowi? To jasne, że nie uwierzy w nic co powie. Nie był tak sprytny jak jego siostra. Był zbyt delikatny i szczery, by łatwo cokolwiek przed nim ukrył. — Przysięgnij mu lojalność lub ucieknij. Ocal przynajmniej swoje życie. Bo moje... jest już skończone — westchnął ciężko.
<Bluszcz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz