BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

23 marca 2024

Od Zarannej Zjawy CD. Lodowej Łapy

*Pora Opadających Liści*

Pierwsze promienie słońca powoli barwiły niebo na jasne kolory. Na początku było to coś w rodzaju rozjaśniającego się do jasnego koloru, przywołującego na myśl mgły lub pochmurny dzień, a potem niebo zaczęła pokrywać barwa będąca czymś w rodzaju jasnego różu z kapką ciepłego pomarańczu. Słońce powoli wspinało się wzwyż, by w końcu przebyć linię horyzontu, aby jego czubek stał się widoczny.
Niestety tego zjawiska w pełnej krasie Zaranna Zjawa nie mogła obserwować ze swego miejsca bytowania, bo była w obozie. Siedziała w wejściu do legowiska medyka, obserwując zmiany kolorów w miejscach, gdzie konary, liście i igły nie zasłaniały nieba.
Powoli, z niewzruszoną miną śledziła wzrokiem leniwie pnące się do góry barwy. Wypuściła nosem powietrze, by następnie wrócić do środka. Miała zamiar posegregować zioła, zanim Mroczna Łapa obudzi się, bo dzisiaj wyjątkowo ta chyba ciutkę zaspała, przynajmniej jak na siebie. Zaranna nie narzekała na to, bo miała czas by zjeść śniadanie przed przybyciem czarnej.
Tak też zabrała się do pracy. Niedługo potem jednak, usłyszała kroki. Obróciła głowę, by zobaczyć w wejściu niedawno co mianowaną uczennicę – Lodową Łapę.
Otaksowała ją chłodnym spojrzeniem pistacjowych oczu.
Dość szybko dostrzegła, iż na boku kotki i w paru innych miejscach były widoczne rany, z których dalej skapywała powoli gęsta, szkarłatna krew.
— Witaj, Zaranna Zjawo — vanka odezwała się w jej stronę. zagaiła w stronę krzątającej się po legowisku medyczki. Wolała uniknąć odpowiadania na zbyt wiele pytań i choć kłamczynią była dobrą, liczyła na opatrzenie ran z oszczędnością w słowach. — Pilnie potrzebuję twojej pomocy. Samotnik, którego przeganiałam z terenów dość mocno poharatał mi ciało — prawnuczka Mrocznej Gwiazdy stęknęła, jakby z bólu. — Chciałam przyjść wczoraj, ale po treningu padałam z nóg. Musiałam przez noc drapać rany, bo nie zagoiły się tak szybko, jak myślałam. Mam nadzieję, że to nic poważnego.
Coś jej tu nie pasowało, ale musiała się upewnić. Bez słowa machnęła łapą, na znak, by czarno-biała zbliżyła się. Gdy tylko kotka znalazła się obok, bura zaczęła oglądać jej rany uważnie. Nie była głupia. Może i medyczne wykształcenie Zarannej Zjawy nie było takie, jak u normalnego przedstawiciela tej profesji, ale wystarczyło. Po oględzinach szybko mogła potwierdzić, iż jej podejrzenia się ziściły – tte rany były ewidentnie świeże. Nie było śladu po zasklepieniu, a gdy zerknęła na nogi uczennicy, niby szukając następnych ran, dostrzegła, że na pazurach młodej nie było śladów jej własnej krwi czy futra. Nie drapała ich więc w nocy. Nie wyglądała też jednocześnie na oporządzoną, bo jej futro nie byłoby częściowo posklejane płynami ciała.
Czyżby córka Koszmarnego Omenu wyszła w nocy z obozu? Musiałaby ominąć strażnika, lub go jakoś przekonać, że to tylko na chwilę, albo przekupić. Zaranna wiedziała, że to wykonalne, ale i tak było to dość dziwne, a zarazem nawet intrygujące, że tak młoda uczennica mogłaby się tego podjąć.
Kultystka wstała, po czym ruszyła do składzika. Dość szybko znalazła pajęczynę, szczaw i resztę potrzebnych medykamentów. Wróciła do prawnuczki Mrocznej Gwiazdy, kładąc wszystko przed sobą.
Co miała zamiar zrobić z faktem, że kotka okłamała ją w żywe oczy, ba, jeszcze była tak naiwna, by myśleć, że nie zauważy?
Szczerze?
Miała zamiar po prostu w milczeniu opatrzeć jej rany i obserwować, gdzie to się dalej potoczy. Co zrobi niebieskooka. Czy zacznie się tłumaczyć, czy z ulgą uzna, że starsza jej uwierzyła i nie będzie się odzywać. Była szczerze ciekawa, co robiła takiego młoda, by się nabawić tych obrażeń. Taka wiedza mogłaby okazać się przydatna. W końcu im więcej się wiedziało, o tym, co robili inni, co się działo w klanie czy też poza nim, tym lepiej.
Młodsza w ciszy obserwowała jej pracę.
Czasem najlepszym sposobem na dowiedzenie się więcej…
Było milczenie.
W końcu jeśli młoda była dość inteligentna, by często uchodzić z kłamstwami płazem, a zdawało się, iż pewną pewność siebie w tym temacie miała, lub była dobra w grze aktorskiej, ta cisza będzie ją męczyć. Niepokój o brak odzewu, o brak czegoś, z czego można było by wyciągnąć wioski mógł zżerać od środka. Medyczka znała to z własnego doświadczenia w rozmowach. Na przykład z Białą Śmiercią. On często milczał.
Nie myślała jednak teraz o nim konkretnie, bo gdyby to zrobiła, na pewno straciłaby to, co można było od braku laku nazwać ‘dobrym’ humorem. Jak często jej humor był dobry? Świetne pytanie. Odpowiedź brzmi trudno stwierdzić. Zaranna czasem miała się z czego cieszyć. Z tego, że była medyczką i miała tak ważną posadę, z odkupienia w oczach Błękitu, z postępów w treningu jej uczennicy, ale… zazwyczaj robiła to w milczeniu. Delektowała się tym, co ją cieszyło, co musiała mocno doceniać, bo często była nieszczęśliwa, czy to z własnych niedociągnięć, czy to z ciągłej presji i świadomości, że wszyscy patrzą jej pod łapy, czekają na błąd, czy to dlatego, że ktoś popsuł jej humor, sama. Była sama ze sobą, z własnymi myślami. Nie miała nikogo tak zaufanego w Klanie Wilka, z kim by się mogła tym dzielić.
— Samotnicy rzadko kiedy pałętają się tak blisko Wilczaków. Skutecznie ich odganiamy. Ale kiedy któryś się trafi, to jest na tyle silny, by wyrządzić komuś krzywdę. Tylko tacy byliby w stanie się ostać. W innej sytuacji nie podejmowałabym się ryzyka, ale musiałam chronić moją matkę. Pf, czasami zdarzali się słabi samotnicy, którzy przychodzili na te tereny. Na przykład… ten cały Szczypiorek, za którego uczenie Śnieżny Wicher dostał jakiś czas temu miano Naiwnej Łapy. Oczywiście, tego konkretnego przypadku uczennica mogła nie znać… ale Zaranna czuła, że pragnęła odzewu. Chciała ją wybadać.
Niedoczekanie.
Nie miała zamiaru tak wpływać na jej myśli, dawać jej tak prostych skrawków do przełknięcia, które łatwo zanalizuje. Mogła kłamać, to prawda, udawać, że jej wierzy; ale wtedy by nie miała się szansy niczego bezpośrednio dowiedzieć. Jeśli to był jednorazowy incydent, to uśpienie teraz niepokoju uczennicy sprawiłoby, że nigdy by nie dostała więcej wskazówek.
Po chwili jednak wpadł jej do głowy pomysł.
— Róże nie zawsze są delikatne — odparła enigmatycznie, biorąc liście w pysk i wyciskając sok ze szczawiu na rany uczennicy.
W większości biała kotka przekręciła głowę, jakby zainteresowana.
— A właściwie odczytany omen nie zawsze zwiastuje coś pozytywnego — odpowiedziała ostrożnie młodsza, wpatrując się przed siebie bez żadnych szczególnych emocji wymalowanych na pysku czy w ślipiach o rodowej barwie.
Cóż. Ciekawe, ciekawe… musiała przez chwilę pomyśleć, by na to odpowiedzieć tym metaforycznym sposobem, czego mogła oczekiwać rozmówczyni.
— Rzadkie są wizje, lecz i one skądś się biorą — stwierdziła, odkładając liście na bok, a następnie nakładając maść, by rany szybciej się goiły. W końcu młoda na pewno chciała jak najszybciej być w pełni sił. Noi… dawało im to więcej czasu na rozmowę.
— Pozytywny znak może prowadzić do sukcesu przez pozornie negatywne skutki — odparła powoli córka dawnej samotniczki — A negatywny do tragicznej porażki przez pozornie pozytywne.
Po nałożeniu maści, gdy słowa uczennicy wybrzmiały i dotarły do jej uszu, zatrzymała ją w połowie, analizując jej słowa.
To jej przypominało o tym, jak postrzegano jej rodzeństwo. Tacy wspaniali, wyjątkowi, a to ona najdalej z nich zaszła, bo trzy siostry leżały w piachu, a brat ledwie skończył szkolenie. To ją kuło. Czuła się, jakby uczennica celowo wbiła jej szpilę. Czy wiedziała? Czy zrobiła to umyślnie? Może nie. Nie powinna się tu tymi uczuciami kierować. Dalej grać. Czerpać z gry. Po krótkiej chwili takiego stania w bez ruchu, błyskawicznym ruchem, przy którym jej ciemna łapa przeleciała tuż przed niebieskimi ślipiami rozmówczyni, przeniosła swą ją na pajęczynę tuż obok. W pewnym sensie w ten sposób okazała swoje odczucia, tę frustrację na myśli o swej niechlubnej przeszłości, którą tak bardzo chciała pogrzebać, a chwasty z głowy wyplenić.
— Dlatego czasem, nie na wizje, a na kwiat zdać się trzeba — odparła, unosząc łapę całą w lśniących niciach.
Terminatorka zamilkła na dość długą chwilę. W milczeniu analizowała jej słowa, a starsza cierpliwie czekała, zajmując się swoją pracą, obserwując jednocześnie pysk kotki, by jak najwięcej z niego wyczytać. Młodsza cały czas była wyprostowana, lecz wzrokiem śledziła jej łapy, które stale opatrywały obrażenia.
— Kwiaty bywają zdradliwe — miauknęła. — Cieszą zmysły pięknym zapachem i ładnym wyglądem, a drugiego dnia więdną.
Ta rozmowa była ciekawa. Jak się nad tym zastanowić, każda z nich pewnie postrzegała wypowiedź swoją i drugiej na inny sposób. Przez skojarzenia, przez interpetacje sygnałów. Ale obie w to brnęły, i mogły brnąć mimo tego, iż miały co innego na myśli z prostego powodu – bo nie mówiły wprost. Używały metafor, które można było różnie rozumieć, ale które musiały zostać ułożone z myślą o poprzednich użytych. To było ciekawe doświadczenie. Przypominało jej się, jak wymyśliła wiadomość dla Szepta. Widziała, że młoda też miała dryg do takich rzeczy. Była przez to inna, ciekawsza. Ale mogła i być zagrożeniem. Musiała mieć to na przyszłość na uwadze.
— Są jednak kwiaty, które więdną powoli, a następnego roku odbijają. Są kwiaty, które mając dość deptania i zrywania, zaopatrzają się w kolce — stwierdziła — rozpoznać kwiat to sztuka. Znaleźć kwiat... jeszcze większa sztuka.
— Kto by się tego spodziewał... — miauknęła w odpowiedzi. Jej pysk był kamienny, nie zdradzający emocji, podobnie jak ten Zjawy. Przez to ta rozmowa była jeszcze bardziej intrygująca, kusząca, mimo tego, co mogła przynieść. W końcu, gdy ktoś wiedział, że jesteś na tyle inteligentny, by mu dorównać, bardziej na ciebie uważał. Ale mimo to Zaranna dalej w to brnęła. Może przez tę rutynę, połączoną jednocześnie z tym, że każe zadanie zawsze miało bezpośrednie, dobrze widoczne i tak dotkliwe konsekwencje? Może dlatego, że brakowało jej kogoś, z kim mogłaby tak pogadać na co dzień? — Kwiaty i wizje potrafią być równie zwodnicze i równie pomocne. Cały sęk jest w tym, w jaki sposób je traktujemy i odbieramy i jaka jest ich istota.
— Mmmm — zajęczo pręgowana wydała jakiś bezwyrazowy pomruk, następnie nakładając pajęczynę na rany Lód. Miała rację. Każda z nich inaczej traktowała wizję, którą przed sobą malowały tymi słowami, które wychodziły z ich pysków. Tak jak każdy kot, każda istota — zacznij zwracać większą uwagę na kwiaty wokół ciebie. Szukaj ich. — postanowiła wrócić do sedna, do którego dążyła od początku.
Młoda miała mentorkę, którą wielu uważało za słabą. Własną matkę, mającą imię od kwiatu, od którego zaczęły tą całą metaforyczną wymianę. A jednak nie potrafiła dostrzec, jakie kwiaty były potężne… niektóre mogły zabić, inne ukłuć, jeszcze inne uratować życie, a były też takie, które łączyły pierwszą i ostatnią opcję, ale i również te, które łączyły wszystkie. Każdy kwiat kusił zapachem, by pszczoły, które tak potrzebowały ich nektaru je zapylały – ale mimo to pszczoła będąca Lodową Łapą, zapominała o pewnej osobie, która tak bardzo kojarzyła się córce zmarłej liderki z różami. Ostrej Kostrzewie.
Sama się przekonała, że to była świetna mentorka. Miała do zaoferowania więcej, niż wiele innych kotów. To ona ją naprostowała, nauczyła, wyszkoliła. Zaranna wiele jej zawdzięczała. Była jednocześnie trofeum srebrnej. A jednak, własna wnuczka Ostrej Kostrzewy jej nie zauważała, że prosiła o pomoc, mimo tego, jak wielką wiedzę i doświadczenie miała jej babcia w sobie… powinna bardziej ją doceniać. Zaranna doceniała.
Lodowa Łapa mogła ją poprosić, babka na pewno zgodziłaby się pomóc wnuczce. Ale młoda tego nie robiła.
— Zapamiętam — odparła cicho terminatorka. — Niektóre wizje i znaki również są warte twojego spojrzenia.
Odsunęła się, by następnie wbić chłodny wzrok pistacjowych oczu w Lodową Łapę.
Czy sądziła, iż jest warta jej spojrzenia? Czy nawiązywała do siebie? W końcu omen, wizja, te słowa miały podobne znaczenie, podobnie ich używały w metaforze. A pochodziła z rodu kotów o tym członie. Czy chciała, by zwróciła na nią swą uwagę? Czy to była forma groźby? Chęć pokazania, że na nią nie patrzy, więc jest głupia? Czy młoda była pyszna?
Prawdopodobnie nie. Ale niekoniecznie. Wojowniczka nie mogła tego jeszcze wiedzieć i dość szybko sobie o tym przypomniała.
Może za bardzo przypominała jej o dumnej Mrocznej Łapie, bez szacunku, bo była związana z Mroczną Gwiazdą, tak samo jak córka Błękitnej Gwiazdy? Będzie musiała nad tym pomyśleć.
A to jej młoda dała do rozmyślania dużo…
Swoją drogą – niebieskooka wytrzymała spojrzenie starszej. Była ciekawa. Silna. Nie wiedziała, czy pod względem fizycznym, ale pod innymi… radziła sobie lepiej, niż większość. Z ukrywaniem, z myśleniem, z grą.
W końcu vanka podniosła się, co musiało wywołać w niej ból, gdyż ta skrzywiła się nieznacznie. Rany były już zatamowane i z pomocą burej zagoją się szybciej.
— Z każdej rozmowy da się wyciągnąć pewną naukę — podsumowała, gotowa, by odejść.
Czyżby to zamiast tego ona, bura wyszła na zbyt dumną? Była ciekawa, co siedziało w głowie młodej. Wiedziała jednak jedno.
— Omeny tak nowe... mogą być godne mojej uwagi. Niektóre — stwierdziła, nie spuszczając z młodej wzroku. Tak. Zdecydowanie niebieskooka była godna jej uwagi w taki sposób, jak niewielu — Muszę wrócić do swoich obowiązków. Ty też powinnaś — rzekła dziko pręgowana, następnie odchodząc do swych ziół, co było znakiem, iż uznała rozmowę za zakończoną.
Dostrzegła tylko przez ruch cienia, jak młoda kiwa głową. Zanim się jednak odwróciła, i opuściła siedzibę uzdrowicieli wilczaków, pochyliła lekko głowę przed kocicą w wyrazie szacunku. Oh. Miło. Młodzik miał do niej szacunek… ciekawe. Miła odmiana.
Po opuszczeniu przez młodą legowisko, starsza podeszła cicho, skryta w mroku do wyjścia, ustawiając się tak, by nie było jej widać. Dostrzegła iż Różany Step pojawiła się – córka podeszła do niej, a potem skierowały się do wyjścia z obozu.
Chwila moment…
Skoro Różany Step była obudzona…
Nosz cholera by to wzięła. Czarna uczennica siedziała przed legowiskiem terminatorów, gromiąc wejście do jej siedziby spojrzeniem, tak jakby wiedziała, że Zaranna tam stoi.
No trudno. Czyli nie posegreguje sobie już teraz ziół. Najwyżej Naparstnicowa Kołysanka to zrobi, jak już wróci, gdziekolwiek była, bo rano po obudzeniu się Zaranna jej nie zastała. Było jej jednak ciut wstyd, bo ostatnio lepiej jej wychodziło budzenie się wcześniej, by sprostać oczekiwaniom Mrocznej Łapy, jak dziwnie by to nie brzmiało, że to mentorka musiała się starać, by być w podobnym czasie na miejscu, a nie uczennica.

<Lodowa Łapo?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz