*Pora Opadających Liści*
Niestety tego zjawiska w pełnej krasie Zaranna Zjawa nie mogła obserwować ze swego miejsca bytowania, bo była w obozie. Siedziała w wejściu do legowiska medyka, obserwując zmiany kolorów w miejscach, gdzie konary, liście i igły nie zasłaniały nieba.
Powoli, z niewzruszoną miną śledziła wzrokiem leniwie pnące się do góry barwy. Wypuściła nosem powietrze, by następnie wrócić do środka. Miała zamiar posegregować zioła, zanim Mroczna Łapa obudzi się, bo dzisiaj wyjątkowo ta chyba ciutkę zaspała, przynajmniej jak na siebie. Zaranna nie narzekała na to, bo miała czas by zjeść śniadanie przed przybyciem czarnej.
Tak też zabrała się do pracy. Niedługo potem jednak, usłyszała kroki. Obróciła głowę, by zobaczyć w wejściu niedawno co mianowaną uczennicę – Lodową Łapę.
Otaksowała ją chłodnym spojrzeniem pistacjowych oczu.
Dość szybko dostrzegła, iż na boku kotki i w paru innych miejscach były widoczne rany, z których dalej skapywała powoli gęsta, szkarłatna krew.
— Witaj, Zaranna Zjawo — vanka odezwała się w jej stronę. zagaiła w stronę krzątającej się po legowisku medyczki. Wolała uniknąć odpowiadania na zbyt wiele pytań i choć kłamczynią była dobrą, liczyła na opatrzenie ran z oszczędnością w słowach. — Pilnie potrzebuję twojej pomocy. Samotnik, którego przeganiałam z terenów dość mocno poharatał mi ciało — prawnuczka Mrocznej Gwiazdy stęknęła, jakby z bólu. — Chciałam przyjść wczoraj, ale po treningu padałam z nóg. Musiałam przez noc drapać rany, bo nie zagoiły się tak szybko, jak myślałam. Mam nadzieję, że to nic poważnego.
Coś jej tu nie pasowało, ale musiała się upewnić. Bez słowa machnęła łapą, na znak, by czarno-biała zbliżyła się. Gdy tylko kotka znalazła się obok, bura zaczęła oglądać jej rany uważnie. Nie była głupia. Może i medyczne wykształcenie Zarannej Zjawy nie było takie, jak u normalnego przedstawiciela tej profesji, ale wystarczyło. Po oględzinach szybko mogła potwierdzić, iż jej podejrzenia się ziściły – tte rany były ewidentnie świeże. Nie było śladu po zasklepieniu, a gdy zerknęła na nogi uczennicy, niby szukając następnych ran, dostrzegła, że na pazurach młodej nie było śladów jej własnej krwi czy futra. Nie drapała ich więc w nocy. Nie wyglądała też jednocześnie na oporządzoną, bo jej futro nie byłoby częściowo posklejane płynami ciała.
Czyżby córka Koszmarnego Omenu wyszła w nocy z obozu? Musiałaby ominąć strażnika, lub go jakoś przekonać, że to tylko na chwilę, albo przekupić. Zaranna wiedziała, że to wykonalne, ale i tak było to dość dziwne, a zarazem nawet intrygujące, że tak młoda uczennica mogłaby się tego podjąć.
Kultystka wstała, po czym ruszyła do składzika. Dość szybko znalazła pajęczynę, szczaw i resztę potrzebnych medykamentów. Wróciła do prawnuczki Mrocznej Gwiazdy, kładąc wszystko przed sobą.
Co miała zamiar zrobić z faktem, że kotka okłamała ją w żywe oczy, ba, jeszcze była tak naiwna, by myśleć, że nie zauważy?
Szczerze?
Miała zamiar po prostu w milczeniu opatrzeć jej rany i obserwować, gdzie to się dalej potoczy. Co zrobi niebieskooka. Czy zacznie się tłumaczyć, czy z ulgą uzna, że starsza jej uwierzyła i nie będzie się odzywać. Była szczerze ciekawa, co robiła takiego młoda, by się nabawić tych obrażeń. Taka wiedza mogłaby okazać się przydatna. W końcu im więcej się wiedziało, o tym, co robili inni, co się działo w klanie czy też poza nim, tym lepiej.
Młodsza w ciszy obserwowała jej pracę.
Czasem najlepszym sposobem na dowiedzenie się więcej…
Było milczenie.
W końcu jeśli młoda była dość inteligentna, by często uchodzić z kłamstwami płazem, a zdawało się, iż pewną pewność siebie w tym temacie miała, lub była dobra w grze aktorskiej, ta cisza będzie ją męczyć. Niepokój o brak odzewu, o brak czegoś, z czego można było by wyciągnąć wioski mógł zżerać od środka. Medyczka znała to z własnego doświadczenia w rozmowach. Na przykład z Białą Śmiercią. On często milczał.
Nie myślała jednak teraz o nim konkretnie, bo gdyby to zrobiła, na pewno straciłaby to, co można było od braku laku nazwać ‘dobrym’ humorem. Jak często jej humor był dobry? Świetne pytanie. Odpowiedź brzmi trudno stwierdzić. Zaranna czasem miała się z czego cieszyć. Z tego, że była medyczką i miała tak ważną posadę, z odkupienia w oczach Błękitu, z postępów w treningu jej uczennicy, ale… zazwyczaj robiła to w milczeniu. Delektowała się tym, co ją cieszyło, co musiała mocno doceniać, bo często była nieszczęśliwa, czy to z własnych niedociągnięć, czy to z ciągłej presji i świadomości, że wszyscy patrzą jej pod łapy, czekają na błąd, czy to dlatego, że ktoś popsuł jej humor, sama. Była sama ze sobą, z własnymi myślami. Nie miała nikogo tak zaufanego w Klanie Wilka, z kim by się mogła tym dzielić.
— Samotnicy rzadko kiedy pałętają się tak blisko Wilczaków. Skutecznie ich odganiamy. Ale kiedy któryś się trafi, to jest na tyle silny, by wyrządzić komuś krzywdę. Tylko tacy byliby w stanie się ostać. W innej sytuacji nie podejmowałabym się ryzyka, ale musiałam chronić moją matkę. Pf, czasami zdarzali się słabi samotnicy, którzy przychodzili na te tereny. Na przykład… ten cały Szczypiorek, za którego uczenie Śnieżny Wicher dostał jakiś czas temu miano Naiwnej Łapy. Oczywiście, tego konkretnego przypadku uczennica mogła nie znać… ale Zaranna czuła, że pragnęła odzewu. Chciała ją wybadać.
Niedoczekanie.
Nie miała zamiaru tak wpływać na jej myśli, dawać jej tak prostych skrawków do przełknięcia, które łatwo zanalizuje. Mogła kłamać, to prawda, udawać, że jej wierzy; ale wtedy by nie miała się szansy niczego bezpośrednio dowiedzieć. Jeśli to był jednorazowy incydent, to uśpienie teraz niepokoju uczennicy sprawiłoby, że nigdy by nie dostała więcej wskazówek.
Po chwili jednak wpadł jej do głowy pomysł.
— Róże nie zawsze są delikatne — odparła enigmatycznie, biorąc liście w pysk i wyciskając sok ze szczawiu na rany uczennicy.
W większości biała kotka przekręciła głowę, jakby zainteresowana.
— A właściwie odczytany omen nie zawsze zwiastuje coś pozytywnego — odpowiedziała ostrożnie młodsza, wpatrując się przed siebie bez żadnych szczególnych emocji wymalowanych na pysku czy w ślipiach o rodowej barwie.
Cóż. Ciekawe, ciekawe… musiała przez chwilę pomyśleć, by na to odpowiedzieć tym metaforycznym sposobem, czego mogła oczekiwać rozmówczyni.
— Rzadkie są wizje, lecz i one skądś się biorą — stwierdziła, odkładając liście na bok, a następnie nakładając maść, by rany szybciej się goiły. W końcu młoda na pewno chciała jak najszybciej być w pełni sił. Noi… dawało im to więcej czasu na rozmowę.
— Pozytywny znak może prowadzić do sukcesu przez pozornie negatywne skutki — odparła powoli córka dawnej samotniczki — A negatywny do tragicznej porażki przez pozornie pozytywne.
Po nałożeniu maści, gdy słowa uczennicy wybrzmiały i dotarły do jej uszu, zatrzymała ją w połowie, analizując jej słowa.
To jej przypominało o tym, jak postrzegano jej rodzeństwo. Tacy wspaniali, wyjątkowi, a to ona najdalej z nich zaszła, bo trzy siostry leżały w piachu, a brat ledwie skończył szkolenie. To ją kuło. Czuła się, jakby uczennica celowo wbiła jej szpilę. Czy wiedziała? Czy zrobiła to umyślnie? Może nie. Nie powinna się tu tymi uczuciami kierować. Dalej grać. Czerpać z gry. Po krótkiej chwili takiego stania w bez ruchu, błyskawicznym ruchem, przy którym jej ciemna łapa przeleciała tuż przed niebieskimi ślipiami rozmówczyni, przeniosła swą ją na pajęczynę tuż obok. W pewnym sensie w ten sposób okazała swoje odczucia, tę frustrację na myśli o swej niechlubnej przeszłości, którą tak bardzo chciała pogrzebać, a chwasty z głowy wyplenić.
— Dlatego czasem, nie na wizje, a na kwiat zdać się trzeba — odparła, unosząc łapę całą w lśniących niciach.
Terminatorka zamilkła na dość długą chwilę. W milczeniu analizowała jej słowa, a starsza cierpliwie czekała, zajmując się swoją pracą, obserwując jednocześnie pysk kotki, by jak najwięcej z niego wyczytać. Młodsza cały czas była wyprostowana, lecz wzrokiem śledziła jej łapy, które stale opatrywały obrażenia.
— Kwiaty bywają zdradliwe — miauknęła. — Cieszą zmysły pięknym zapachem i ładnym wyglądem, a drugiego dnia więdną.
Ta rozmowa była ciekawa. Jak się nad tym zastanowić, każda z nich pewnie postrzegała wypowiedź swoją i drugiej na inny sposób. Przez skojarzenia, przez interpetacje sygnałów. Ale obie w to brnęły, i mogły brnąć mimo tego, iż miały co innego na myśli z prostego powodu – bo nie mówiły wprost. Używały metafor, które można było różnie rozumieć, ale które musiały zostać ułożone z myślą o poprzednich użytych. To było ciekawe doświadczenie. Przypominało jej się, jak wymyśliła wiadomość dla Szepta. Widziała, że młoda też miała dryg do takich rzeczy. Była przez to inna, ciekawsza. Ale mogła i być zagrożeniem. Musiała mieć to na przyszłość na uwadze.
— Są jednak kwiaty, które więdną powoli, a następnego roku odbijają. Są kwiaty, które mając dość deptania i zrywania, zaopatrzają się w kolce — stwierdziła — rozpoznać kwiat to sztuka. Znaleźć kwiat... jeszcze większa sztuka.
— Kto by się tego spodziewał... — miauknęła w odpowiedzi. Jej pysk był kamienny, nie zdradzający emocji, podobnie jak ten Zjawy. Przez to ta rozmowa była jeszcze bardziej intrygująca, kusząca, mimo tego, co mogła przynieść. W końcu, gdy ktoś wiedział, że jesteś na tyle inteligentny, by mu dorównać, bardziej na ciebie uważał. Ale mimo to Zaranna dalej w to brnęła. Może przez tę rutynę, połączoną jednocześnie z tym, że każe zadanie zawsze miało bezpośrednie, dobrze widoczne i tak dotkliwe konsekwencje? Może dlatego, że brakowało jej kogoś, z kim mogłaby tak pogadać na co dzień? — Kwiaty i wizje potrafią być równie zwodnicze i równie pomocne. Cały sęk jest w tym, w jaki sposób je traktujemy i odbieramy i jaka jest ich istota.
— Mmmm — zajęczo pręgowana wydała jakiś bezwyrazowy pomruk, następnie nakładając pajęczynę na rany Lód. Miała rację. Każda z nich inaczej traktowała wizję, którą przed sobą malowały tymi słowami, które wychodziły z ich pysków. Tak jak każdy kot, każda istota — zacznij zwracać większą uwagę na kwiaty wokół ciebie. Szukaj ich. — postanowiła wrócić do sedna, do którego dążyła od początku.
Młoda miała mentorkę, którą wielu uważało za słabą. Własną matkę, mającą imię od kwiatu, od którego zaczęły tą całą metaforyczną wymianę. A jednak nie potrafiła dostrzec, jakie kwiaty były potężne… niektóre mogły zabić, inne ukłuć, jeszcze inne uratować życie, a były też takie, które łączyły pierwszą i ostatnią opcję, ale i również te, które łączyły wszystkie. Każdy kwiat kusił zapachem, by pszczoły, które tak potrzebowały ich nektaru je zapylały – ale mimo to pszczoła będąca Lodową Łapą, zapominała o pewnej osobie, która tak bardzo kojarzyła się córce zmarłej liderki z różami. Ostrej Kostrzewie.
Sama się przekonała, że to była świetna mentorka. Miała do zaoferowania więcej, niż wiele innych kotów. To ona ją naprostowała, nauczyła, wyszkoliła. Zaranna wiele jej zawdzięczała. Była jednocześnie trofeum srebrnej. A jednak, własna wnuczka Ostrej Kostrzewy jej nie zauważała, że prosiła o pomoc, mimo tego, jak wielką wiedzę i doświadczenie miała jej babcia w sobie… powinna bardziej ją doceniać. Zaranna doceniała.
Lodowa Łapa mogła ją poprosić, babka na pewno zgodziłaby się pomóc wnuczce. Ale młoda tego nie robiła.
— Zapamiętam — odparła cicho terminatorka. — Niektóre wizje i znaki również są warte twojego spojrzenia.
Odsunęła się, by następnie wbić chłodny wzrok pistacjowych oczu w Lodową Łapę.
Czy sądziła, iż jest warta jej spojrzenia? Czy nawiązywała do siebie? W końcu omen, wizja, te słowa miały podobne znaczenie, podobnie ich używały w metaforze. A pochodziła z rodu kotów o tym członie. Czy chciała, by zwróciła na nią swą uwagę? Czy to była forma groźby? Chęć pokazania, że na nią nie patrzy, więc jest głupia? Czy młoda była pyszna?
Prawdopodobnie nie. Ale niekoniecznie. Wojowniczka nie mogła tego jeszcze wiedzieć i dość szybko sobie o tym przypomniała.
Może za bardzo przypominała jej o dumnej Mrocznej Łapie, bez szacunku, bo była związana z Mroczną Gwiazdą, tak samo jak córka Błękitnej Gwiazdy? Będzie musiała nad tym pomyśleć.
A to jej młoda dała do rozmyślania dużo…
Swoją drogą – niebieskooka wytrzymała spojrzenie starszej. Była ciekawa. Silna. Nie wiedziała, czy pod względem fizycznym, ale pod innymi… radziła sobie lepiej, niż większość. Z ukrywaniem, z myśleniem, z grą.
W końcu vanka podniosła się, co musiało wywołać w niej ból, gdyż ta skrzywiła się nieznacznie. Rany były już zatamowane i z pomocą burej zagoją się szybciej.
— Z każdej rozmowy da się wyciągnąć pewną naukę — podsumowała, gotowa, by odejść.
Czyżby to zamiast tego ona, bura wyszła na zbyt dumną? Była ciekawa, co siedziało w głowie młodej. Wiedziała jednak jedno.
— Omeny tak nowe... mogą być godne mojej uwagi. Niektóre — stwierdziła, nie spuszczając z młodej wzroku. Tak. Zdecydowanie niebieskooka była godna jej uwagi w taki sposób, jak niewielu — Muszę wrócić do swoich obowiązków. Ty też powinnaś — rzekła dziko pręgowana, następnie odchodząc do swych ziół, co było znakiem, iż uznała rozmowę za zakończoną.
Dostrzegła tylko przez ruch cienia, jak młoda kiwa głową. Zanim się jednak odwróciła, i opuściła siedzibę uzdrowicieli wilczaków, pochyliła lekko głowę przed kocicą w wyrazie szacunku. Oh. Miło. Młodzik miał do niej szacunek… ciekawe. Miła odmiana.
Po opuszczeniu przez młodą legowisko, starsza podeszła cicho, skryta w mroku do wyjścia, ustawiając się tak, by nie było jej widać. Dostrzegła iż Różany Step pojawiła się – córka podeszła do niej, a potem skierowały się do wyjścia z obozu.
Chwila moment…
Skoro Różany Step była obudzona…
Nosz cholera by to wzięła. Czarna uczennica siedziała przed legowiskiem terminatorów, gromiąc wejście do jej siedziby spojrzeniem, tak jakby wiedziała, że Zaranna tam stoi.
No trudno. Czyli nie posegreguje sobie już teraz ziół. Najwyżej Naparstnicowa Kołysanka to zrobi, jak już wróci, gdziekolwiek była, bo rano po obudzeniu się Zaranna jej nie zastała. Było jej jednak ciut wstyd, bo ostatnio lepiej jej wychodziło budzenie się wcześniej, by sprostać oczekiwaniom Mrocznej Łapy, jak dziwnie by to nie brzmiało, że to mentorka musiała się starać, by być w podobnym czasie na miejscu, a nie uczennica.
<Lodowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz