Bycie uczennicą i trenowanie było dla Karaś jednocześnie strasznie ekscytujące jak i męczące. Pierwszego dnia, gdy wraz ze swoim mentorem, bratem i tatą wybrali się na obchód terytoriów jej pyszczek nie mógł się zamknąć. Pochwaliła się Piórolotkowemu Trzepotowi po cichu, że w kilku miejscach w pobliżu obozu była już wcześniej i je rozpoznaje, ale nie wspominała nic o wyprawach z ojcem, więc nikt jej nie mógł zarzucić nie dotrzymania tajemnicy! Zresztą, Piórolotkowy Trzepot zawsze wydawał się spokojno-opiekuńczy i była pewna, że może mu zaufać. Wojownik po prawdzie nie wydawał się zbyt zadowolony z jej wcześniejszego nabywania wiedzy, ale była tak podekscytowana, że nawet nie przywiązała do tego większej wagi. Będzie się uczyć polować! I walczyć! I wspinać na drzewa! I pływać, i robić mnóstwo rzeczy, o których pewnie jeszcze nawet nie wie, że będzie się ich uczyć! Z nauką pływania zetknęła się zresztą szybciej niż myślała, bo to od tej umiejętności Piórolotkowa Łapa postanowił rozpocząć jej szkolenie.
Kiedy szli w stronę rzeki nie była zbyt przekonana co do samej czynności.
– Kiedy pada jest tak nieprzyjemnie… Chyba nie lubię wody, wiesz? – Narzekała mentorowi, skacząc dookoła niego pełna energii. – Wiem, że to nie deszcz ukradł mi wtedy moje skarby, tylko żłobiaczki… Nawiasem mówiąc zaniosłam im taki jeden patyczek, żeby nie czuły się samotnie teraz, jak naszej trójki już nie ma w żłobku i została tylko Nenufara, myślę że im się spodoba. I co chciałam powiedzieć… A, no że deszcz i tak mi się źle kojarzy. Miałam wtedy przez niego całe futerko mokre, a to było bardzo niemiłe! No przecież wiem, że sama na niego wylazłam, już jestem duża – dodała szybko, przewracając oczami zanim Piórolotek mógłby jej zwrócić na to uwagę.
W końcu jednak musiała przerwać swój monolog, gdy upał zaczął jej się dawać we znaki. Już sam sposób bycia Karaś: ciągłego mówienia i skakania w miejscu zużywał dużo energii, a w tak ciepły dzień wędrówka nie należała do najprzyjemniejszych.
– Przy tej duchocie nie da się oddychać – miauknął Piórolotkowy Trzepot, gdy wreszcie dotarli do pomostu.
Karaś zdecydowanie się z nim zgadzała. Niestety musieli jednak iść jeszcze kawałek dalej, ponieważ tutaj nurt był zbyt rwący. Czyli za szybki… Chyba. W końcu jednak dotarli do kolorowej łąki.
– Jak tu pięknie! – pisnęła Karaś, wypadając spomiędzy drzew na porośniętą kwiatami odkrytą przestrzeń. – I tak kolorowo i w ogóle i o‐ –urwała, ponieważ przelatujący motylek pojawił się tak blisko jej nosa, że aż musiała na niego zezować.
Piórolotkowy Trzepot dotarł do niej w trochę wolniejszym tempie.
– Jeśli skupisz się teraz ładnie na nauce pływania, to potem mogę cię nauczyć robić wianki z tych kwiatków – rzucił, wskazując ogonem w stronę wody.
Podeszła do tafli trochę niepewnie. Wydawała się spokojna… Wbrew jej wcześniejszym obawom, okazało się, że woda była chłodna i zanurzenie w niej łapek było całkiem przyjemnym doświadczeniem. Spojrzała pytająco na mentora, który kiwnął zachęcająco głową, wchodząc obok niej.
– Musisz trzymać głowę nad taflą wody – poinstruował poważnie. – W ten sposób woda nie wleci ci do pyszczka. Pływanie przypomina trochę bieganie, tylko w wodzie, musisz machać łapami w równym tempie… Spróbuj sobie tutaj gdzie stoję, jest jeszcze płytko.
Podeszła do starszego, czując opór, który woda stawiała gdy próbowała w niej przebierać łapami. Powtarzała sobie w myślach instrukcje, jednak mimo to za pierwszym razem odrobinę wody wleciało do jej pyszczka. Wykaszlała ją od razu, jednak nieprzyjemne uczucie pozostało.
– Gdy podniesiesz łapy musisz od razu zacząć nimi machać, nie czekaj aż zaczniesz lecieć w dół – wytłumaczył spokojnie mentor, gdy już ucichła.
– Ja… Trochę się chyba boję – wyjąkała zawstydzona.
– Na spokojnie, dasz sobie radę. Na początku zawsze jest trochę nieprzyjemnie, ale zobaczysz i raz dwa już będziesz jak ryba w wodzie!
Nie chciała sprawiać zawodu, więc zamknęła oczy, zebrała się w sobie i znowu podniosła łapki, próbując zawisnąć w wodzie. Tym razem poszło jej trochę lepiej, jednak chaotyczne machanie w wodzie okazało się dość męczące. Piórolotkowy Trzepot powoli tłumaczył jej w jakim tempie powinna się poruszać i spędzili w zatoczce sporą część przedpołudnia. Wciąż pływanie wychodziło jej dość niezdarnie, a do tego jeszcze z dwa razy poczuła, że jej pyszczek zostaje zaatakowany napływającą do gardła wodą, jednak gdy w końcu poczuła, że może się przemieszczać nie dotykając dna jej entuzjazm wrócił. To było nowe uczucie, i trochę męczące, jednak mimo wszystko przyjemne.
– Jednak zmieniłam zdanie i lubię wodę – oświadczyła, gdy odpoczywali już po wyjściu z zatoki. – To co z tymi wiankami? – przewróciła się na grzbiet w dziwną pozycję, żeby spojrzeć na mentora swoimi wielkimi oczkami. – Nauczysz mnie? Proszę, proszę, prooszę?
– No więc dobrze, nastaw uważnie uszu i chłoń mistyczną wiedzę - miauknął, wskazując na jedną z roślinek. - Pierwszy i najważniejszy krok! Trzeba zerwać jaaaak najdłuższą łodygę, najlepiej przy samiutkiej ziemi, dobra?
Z zapałem rozejrzała się dookoła. Przetruchtała kilka króliczych susów, gotowa znaleźć najdłuższą łodygę na całej łące, jednak w jej oczy rzuciła się idealna, zakończona ślicznym, pstrokatym kwiatkiem. Złapała ją w zęby przy ziemi i przyniosła do mentora. – Czy ta będzie w porządku? – spytała trochę niewyraźnie.
Kocur pokiwał głową.
– Tak! Tak, dokładnie! I teraz musisz znaleźć takich baardzo dużo, by zmieściły się na twoją głowę. Mogą być różne, byle tylko nie były wielkimi gałęziami... rozumiesz?
Upuściła kwiatek i ruszyła polować na kolejne kolorowe roślinki. Jeden niebieski, jeden większy biały, jeszcze jeden niebieski, bo ten gatunek bardzo jej się podobał… Zerwała też dużo mniejszy, biały kwiatek, bo stwierdziła, że jest tak ładny, że nawet jeśli nie trafi do wianka, będzie chciała go wziąć ze sobą. W końcu po kilku rundach z pełnym pyskiem obok Piórolotkowego Trzepotu zebrał się pokaźny stosik wszelkich kwiatów i roślin.
– Ten jest najładniejszy – wskazywała. – Ale ten też mi się podoba i ten też, więc tak naprawdę nie bardzo mogę się zdecydować… To co teraz mam robić?
Kocur sam się rozmarzył, patrząc na trawę, kwiatki, przechodzące mrówki... a gdy już zerwał kwiatka, to zwyczajnie wczepiał go sobie w ogon. Dopiero gdy Karaś się odezwała, ten wrócił do teraźniejszości.
–Hm? – zerknął na kwiatki. – A! Tak, to teraz... teraz wybieramy tego z najdłuższą łodygą... o, na przykład ten – wskazał na jednego, zaraz rozglądając się za czymś na przykład - Tak, czekaj, gdzie ja to, o - wyciągnął kilka kwiatków z ogona, które miały robić za demonstrację - teraz bierzesz jakiś drugi też i tak... przekładasz, dookoła tej głównej łodygi.
Kotka z determinacją powtarzała ruch, choć początkowo zostawiała za dużo luzu i nie wychodziło jej to idealnie. – Widzisz, widzisz, udaje mi się! – rozpromieniła się gdy już w pełni załapała o co chodzi i połączyła kilka łodyg. – To dużo prostsze niż pływanie… Przepraszam, że tak słabo mi szło…
– Hej, dobrze ci idzie – szturchnął kotkę lekko, biorąc kolejnego kwiatka. ‐ I teraz bierzesz tego kolejnego i... robisz podobnie. Ale musisz tak ciasno przy nim.... inaczej nie będzie się trzymać i wszystko się rozpadnie!
– Aj, no tak… – Przyjrzała się jeszcze raz i poprawiła swoją pracę. – I teraz tak już cały czas?
– Mhm – potwierdził kiwnięciem. –Dobieraj kolory jak ci się tylko podoba.
– Biały, niebieski, różowy, biały… – miauczała tak właściwie sama do siebie, jednak póki jej mentor nie zgłaszał jawnych obiekcji, ciężko było jej wytrzymać dłużej z zamkniętym pyszczkiem.
Łańcuch kwiatów powoli się wydłużał, aż wreszcie Piórolotkowy Trzepot uznał, że jest dość duży i pokazał uczennicy jak połączyć oba końce w wianek. Poprosiła o pomoc w założeniu i kiedy wojownik wypuścił wianek z jej zębów na jej łebku, zakręciła się w kółko.
– Jak wyglądam, jak wyglądam? – spytała podekscytowana machając ogonem.
Kocur przekręcił głowę, oceniając kotkę i jej kreację, opierając brodę na łapie w zamyśleniu.
– Hmm, hmm... tak.... Jak prawdziwa dama kwiatów - rzekł w końcu, głosem znawcy.
Kotka uśmiechnęła się szczerze, roztaczając wokół siebie aurę, która rozweseliłaby każdego. Weszli jeszcze na chwilę do wody, żeby upewnić się, że Karaś pamięta wszystko to, co miała wynieść z dzisiejszej lekcji, a następnie ruszyli z powrotem w stronę obozu. Piórolotkowy Trzepot tłumaczył po drodze kotce różne zapachy, a ona słuchała uważnie, jednocześnie starając się iść spokojniej z obawy o zniszczenie wianka. W końcu jednak doszła do wniosku, że jej wewnętrzne pokłady energii nie wytrzymują, dlatego wpadła na inny pomysł. Zdjęła z siebie delikatnie wianek i założyła swojemu mentorowi.
– To dla ciebie, prezent! – uśmiechnęła się słodko, a następnie dodała: – Ty też wyglądasz teraz bardzo dobrze!
I wróciła do podskakiwania wszędzie dookoła.
Gdy wreszcie przekroczyła próg legowiska uczniów była naprawdę zmęczona. Ułożyła się obok Krabik, która najwidoczniej wróciła pierwsza.
– Było cudownie, wiesz? – miauknęła cicho, ziewając. – Uczyłam się pływać, i byliśmy na takiej pięknej łące z kwiatkami i tak bardzo lubię być uczennicą, a Piórolotkowy Trzepot to jest najlepszym mentorem na świecie! Jestem tak zmęczona, ojejku, chyba zaraz już zasnę… U ciebie wszystko w porządku?
Krabik tylko mruknęła coś cicho, najwidoczniej chcąc już spać. Karaś zmrużyła ślepia i chwilę później również ogarnął ją sen.
Kiedy szli w stronę rzeki nie była zbyt przekonana co do samej czynności.
– Kiedy pada jest tak nieprzyjemnie… Chyba nie lubię wody, wiesz? – Narzekała mentorowi, skacząc dookoła niego pełna energii. – Wiem, że to nie deszcz ukradł mi wtedy moje skarby, tylko żłobiaczki… Nawiasem mówiąc zaniosłam im taki jeden patyczek, żeby nie czuły się samotnie teraz, jak naszej trójki już nie ma w żłobku i została tylko Nenufara, myślę że im się spodoba. I co chciałam powiedzieć… A, no że deszcz i tak mi się źle kojarzy. Miałam wtedy przez niego całe futerko mokre, a to było bardzo niemiłe! No przecież wiem, że sama na niego wylazłam, już jestem duża – dodała szybko, przewracając oczami zanim Piórolotek mógłby jej zwrócić na to uwagę.
W końcu jednak musiała przerwać swój monolog, gdy upał zaczął jej się dawać we znaki. Już sam sposób bycia Karaś: ciągłego mówienia i skakania w miejscu zużywał dużo energii, a w tak ciepły dzień wędrówka nie należała do najprzyjemniejszych.
– Przy tej duchocie nie da się oddychać – miauknął Piórolotkowy Trzepot, gdy wreszcie dotarli do pomostu.
Karaś zdecydowanie się z nim zgadzała. Niestety musieli jednak iść jeszcze kawałek dalej, ponieważ tutaj nurt był zbyt rwący. Czyli za szybki… Chyba. W końcu jednak dotarli do kolorowej łąki.
– Jak tu pięknie! – pisnęła Karaś, wypadając spomiędzy drzew na porośniętą kwiatami odkrytą przestrzeń. – I tak kolorowo i w ogóle i o‐ –urwała, ponieważ przelatujący motylek pojawił się tak blisko jej nosa, że aż musiała na niego zezować.
Piórolotkowy Trzepot dotarł do niej w trochę wolniejszym tempie.
– Jeśli skupisz się teraz ładnie na nauce pływania, to potem mogę cię nauczyć robić wianki z tych kwiatków – rzucił, wskazując ogonem w stronę wody.
Podeszła do tafli trochę niepewnie. Wydawała się spokojna… Wbrew jej wcześniejszym obawom, okazało się, że woda była chłodna i zanurzenie w niej łapek było całkiem przyjemnym doświadczeniem. Spojrzała pytająco na mentora, który kiwnął zachęcająco głową, wchodząc obok niej.
– Musisz trzymać głowę nad taflą wody – poinstruował poważnie. – W ten sposób woda nie wleci ci do pyszczka. Pływanie przypomina trochę bieganie, tylko w wodzie, musisz machać łapami w równym tempie… Spróbuj sobie tutaj gdzie stoję, jest jeszcze płytko.
Podeszła do starszego, czując opór, który woda stawiała gdy próbowała w niej przebierać łapami. Powtarzała sobie w myślach instrukcje, jednak mimo to za pierwszym razem odrobinę wody wleciało do jej pyszczka. Wykaszlała ją od razu, jednak nieprzyjemne uczucie pozostało.
– Gdy podniesiesz łapy musisz od razu zacząć nimi machać, nie czekaj aż zaczniesz lecieć w dół – wytłumaczył spokojnie mentor, gdy już ucichła.
– Ja… Trochę się chyba boję – wyjąkała zawstydzona.
– Na spokojnie, dasz sobie radę. Na początku zawsze jest trochę nieprzyjemnie, ale zobaczysz i raz dwa już będziesz jak ryba w wodzie!
Nie chciała sprawiać zawodu, więc zamknęła oczy, zebrała się w sobie i znowu podniosła łapki, próbując zawisnąć w wodzie. Tym razem poszło jej trochę lepiej, jednak chaotyczne machanie w wodzie okazało się dość męczące. Piórolotkowy Trzepot powoli tłumaczył jej w jakim tempie powinna się poruszać i spędzili w zatoczce sporą część przedpołudnia. Wciąż pływanie wychodziło jej dość niezdarnie, a do tego jeszcze z dwa razy poczuła, że jej pyszczek zostaje zaatakowany napływającą do gardła wodą, jednak gdy w końcu poczuła, że może się przemieszczać nie dotykając dna jej entuzjazm wrócił. To było nowe uczucie, i trochę męczące, jednak mimo wszystko przyjemne.
– Jednak zmieniłam zdanie i lubię wodę – oświadczyła, gdy odpoczywali już po wyjściu z zatoki. – To co z tymi wiankami? – przewróciła się na grzbiet w dziwną pozycję, żeby spojrzeć na mentora swoimi wielkimi oczkami. – Nauczysz mnie? Proszę, proszę, prooszę?
– No więc dobrze, nastaw uważnie uszu i chłoń mistyczną wiedzę - miauknął, wskazując na jedną z roślinek. - Pierwszy i najważniejszy krok! Trzeba zerwać jaaaak najdłuższą łodygę, najlepiej przy samiutkiej ziemi, dobra?
Z zapałem rozejrzała się dookoła. Przetruchtała kilka króliczych susów, gotowa znaleźć najdłuższą łodygę na całej łące, jednak w jej oczy rzuciła się idealna, zakończona ślicznym, pstrokatym kwiatkiem. Złapała ją w zęby przy ziemi i przyniosła do mentora. – Czy ta będzie w porządku? – spytała trochę niewyraźnie.
Kocur pokiwał głową.
– Tak! Tak, dokładnie! I teraz musisz znaleźć takich baardzo dużo, by zmieściły się na twoją głowę. Mogą być różne, byle tylko nie były wielkimi gałęziami... rozumiesz?
Upuściła kwiatek i ruszyła polować na kolejne kolorowe roślinki. Jeden niebieski, jeden większy biały, jeszcze jeden niebieski, bo ten gatunek bardzo jej się podobał… Zerwała też dużo mniejszy, biały kwiatek, bo stwierdziła, że jest tak ładny, że nawet jeśli nie trafi do wianka, będzie chciała go wziąć ze sobą. W końcu po kilku rundach z pełnym pyskiem obok Piórolotkowego Trzepotu zebrał się pokaźny stosik wszelkich kwiatów i roślin.
– Ten jest najładniejszy – wskazywała. – Ale ten też mi się podoba i ten też, więc tak naprawdę nie bardzo mogę się zdecydować… To co teraz mam robić?
Kocur sam się rozmarzył, patrząc na trawę, kwiatki, przechodzące mrówki... a gdy już zerwał kwiatka, to zwyczajnie wczepiał go sobie w ogon. Dopiero gdy Karaś się odezwała, ten wrócił do teraźniejszości.
–Hm? – zerknął na kwiatki. – A! Tak, to teraz... teraz wybieramy tego z najdłuższą łodygą... o, na przykład ten – wskazał na jednego, zaraz rozglądając się za czymś na przykład - Tak, czekaj, gdzie ja to, o - wyciągnął kilka kwiatków z ogona, które miały robić za demonstrację - teraz bierzesz jakiś drugi też i tak... przekładasz, dookoła tej głównej łodygi.
Kotka z determinacją powtarzała ruch, choć początkowo zostawiała za dużo luzu i nie wychodziło jej to idealnie. – Widzisz, widzisz, udaje mi się! – rozpromieniła się gdy już w pełni załapała o co chodzi i połączyła kilka łodyg. – To dużo prostsze niż pływanie… Przepraszam, że tak słabo mi szło…
– Hej, dobrze ci idzie – szturchnął kotkę lekko, biorąc kolejnego kwiatka. ‐ I teraz bierzesz tego kolejnego i... robisz podobnie. Ale musisz tak ciasno przy nim.... inaczej nie będzie się trzymać i wszystko się rozpadnie!
– Aj, no tak… – Przyjrzała się jeszcze raz i poprawiła swoją pracę. – I teraz tak już cały czas?
– Mhm – potwierdził kiwnięciem. –Dobieraj kolory jak ci się tylko podoba.
– Biały, niebieski, różowy, biały… – miauczała tak właściwie sama do siebie, jednak póki jej mentor nie zgłaszał jawnych obiekcji, ciężko było jej wytrzymać dłużej z zamkniętym pyszczkiem.
Łańcuch kwiatów powoli się wydłużał, aż wreszcie Piórolotkowy Trzepot uznał, że jest dość duży i pokazał uczennicy jak połączyć oba końce w wianek. Poprosiła o pomoc w założeniu i kiedy wojownik wypuścił wianek z jej zębów na jej łebku, zakręciła się w kółko.
– Jak wyglądam, jak wyglądam? – spytała podekscytowana machając ogonem.
Kocur przekręcił głowę, oceniając kotkę i jej kreację, opierając brodę na łapie w zamyśleniu.
– Hmm, hmm... tak.... Jak prawdziwa dama kwiatów - rzekł w końcu, głosem znawcy.
Kotka uśmiechnęła się szczerze, roztaczając wokół siebie aurę, która rozweseliłaby każdego. Weszli jeszcze na chwilę do wody, żeby upewnić się, że Karaś pamięta wszystko to, co miała wynieść z dzisiejszej lekcji, a następnie ruszyli z powrotem w stronę obozu. Piórolotkowy Trzepot tłumaczył po drodze kotce różne zapachy, a ona słuchała uważnie, jednocześnie starając się iść spokojniej z obawy o zniszczenie wianka. W końcu jednak doszła do wniosku, że jej wewnętrzne pokłady energii nie wytrzymują, dlatego wpadła na inny pomysł. Zdjęła z siebie delikatnie wianek i założyła swojemu mentorowi.
– To dla ciebie, prezent! – uśmiechnęła się słodko, a następnie dodała: – Ty też wyglądasz teraz bardzo dobrze!
I wróciła do podskakiwania wszędzie dookoła.
Gdy wreszcie przekroczyła próg legowiska uczniów była naprawdę zmęczona. Ułożyła się obok Krabik, która najwidoczniej wróciła pierwsza.
– Było cudownie, wiesz? – miauknęła cicho, ziewając. – Uczyłam się pływać, i byliśmy na takiej pięknej łące z kwiatkami i tak bardzo lubię być uczennicą, a Piórolotkowy Trzepot to jest najlepszym mentorem na świecie! Jestem tak zmęczona, ojejku, chyba zaraz już zasnę… U ciebie wszystko w porządku?
Krabik tylko mruknęła coś cicho, najwidoczniej chcąc już spać. Karaś zmrużyła ślepia i chwilę później również ogarnął ją sen.
***
Dni mijały dużo szybciej, niż w kocięcych księżycach, wraz z wydarzeniami, które budziły w Karaś różne emocje. Trening oczywiście wciąż jej się podobał, choć dużo częściej zdarzało jej się marudzić mentorowi, szczególnie gdy mieli się uczyć walki, która nie szła kotce najlepiej. Chodzili co jakiś czas na treningi z Krzyczącą Makrelą i Skrzelikiem i Karaś uwielbiała ten dodatkowy czas spędzany z ojcem, który zawsze znajdował czas na odrobinę wygłupów pomiędzy nauką. Miała nawet wrażenie, że zaczyna lepiej rozumieć brata, który zawsze wydawał jej się dziwny, uległy i nudny. Wciąż szybko odpuszczał i nie zabierał głosu bez powodu, jednak widziała, że na przykład podchodzenie zwierzyny w pewien sposób sprawia mu przyjemność. Zaczęła cenić to całkowicie ciche i bezstronne towarzystwo.
Zupełnie inaczej było z Krabik, z którą na wspólnym treningu nie była ani razu. Kilka razy napomknęła coś o tym Piórolotkowi, jednak ten wydawał się naprawdę niechętnie nastawiony do takiego pomysłu. Zwykle raczej ustępował Karaś i nie robił niczego wyraźnie wbrew jej chęciom, więc starała się to rozumieć. Sama zresztą trochę bała się mentorki siostry… Miała jednak wrażenie, że przez to, że spędzają z Krabik mniej czasu, powoli się od siebie oddalają. Oczywiście, były takie wieczory, kiedy jak dawniej mogły się przekomarzać i spędzać razem czas, czasem Krabik wracała jednak cicha i wycofana, niechętna do zabaw czy opowiadania o spędzonym dniu. Martwiło to Karaś wtedy strasznie, ale gdy następnego dnia siostra wstawała uśmiechnięta i starsza mogła się skupiać jedynie na treningu, który ją czekał.
Zaginęły dwie uczennice. Nie zawiązała z żadną ze starszych kotek bliższej relacji, jednak była to chyba pierwsza strata, którą odczuła i bardzo ją to przeraziło. W klanie panował smutny nastrój. Wyprosiła u mentora, żeby za żadne skarby, nie chodzili na treningi w miejsce gdzie podobno urywał się zapach kotek; nie było to zresztą trudne zadanie, ponieważ on sam wyglądał jakby to wydarzenie w pewien sposób na niego wpłynęło. Mimo to, kolejne dni mijały w zwykłym porządku, Karaś uczyła się polować i stawała coraz zwinniejsza.
Srocza Gwiazda ogłosiła sojusz z klanem Wilka i ciążę Tuptającej Gęsi. Karaś uświadomiła sobie, że nowe kocięta w klanie oznaczają, że powoli ona i jej rodzeństwo nie są już najmłodszymi członkami. To odkrycie wywołało w niej silne uczucie podziwu dla istniejącego życia i dumę, że może być jego częścią. Krabowa Łapa nie bardzo jednak rozumiała jej poważne wywody na temat zaszczytu jaki ich spotkał. Skrzelikowa Łapa milczał, patrząc zdezorientowanym wzrokiem, ojciec chyba próbował być uprzejmy, ale nie wyglądał na przekonanego, Ryjówkowego Uroku nawet nie próbowała pytać.
– Mam wrażenie, że nikt mnie nie rozumie! – zwierzyła się w końcu mentorowi, gdy wracali z patrolu. – Tłumaczyłam Krabik trzy razy, że powinnyśmy dziękować zwierzynie za to, że możemy ją zjeść. A ona twierdzi tylko, że ryba i tak nie zrozumie! Przecież Klan Gwiazdy zrozumie i na pewno przekaże duchowi tej rybki… To dzięki jedzeniu mamy siłę do tego, żeby skakać i biegać, Ryjówkowy Urok zawsze nam tłumaczyła, że jedzenie jest najważniejsze! A gdyby ta ryba się wcześniej nie urodziła, tak jak urodziły się kociaki Tuptającej Gęsi, to nie moglibyśmy jej zjeść! Tak właściwie… Jak się rodzą kociaki?
Kocur milczał przez cały wykład, w połowie rozumiejąc, w połowie nie mając pojęcia co powiedzieć. Gdy natomiast doszło do ostatniego pytania, zacisnął wargi.
– Myślę, że jest maaała różnica między jedzeniem kociąt a ryb – przyznał najpierw, odciągając odpowiedź – A kociaki... – zamyślił się. – Ahahah.... Może lepiej by to Topikowa Głębina wytłumaczył... – uśmiechnął się niezręcznie. Sama wizja porodu go przerażała. – Ale... ale mogę powiedzieć, że kociaki siedzą w brzuchu takiej kociej mamy... a potem z niego wychodzą. Ale moja wiedza nie jest chyba na tyle rozbudowana, żeby się nią podzielić! – dodał.
Karaś milczała dłużej niż zwykle, rozważając faktyczne udanie się do medyka z tym pytaniem. Kiedy znów się odezwali, zmienili całkowicie temat, postanawiając jeszcze zapolować, korzystając z ostatnich ciepłych dni tego roku.
Była jeszcze jedna rzecz, która osiadła na małym serduszku uczennicy i chociaż na zewnątrz kotka wciąż się uśmiechała i dawała z siebie wszystko na treningach, nic nie wskazywało na to, żeby miała się szybko pozbyć tego zmartwienia. Ryjówkowy Urok, po śmierci Drozdowego Futra przestała jeść. Karaś nie potrafiła polepszyć mamie nastroju i nawet gdy z dumą przynosiła swoje własne zdobycze, musiała je kończyć, bo wojowniczka potrafiła się zmusić jedynie do spróbowania. Czuła się winna, nawet mimo tego, że nie mogła mieć na nic, co się stało, wpływu.
– Nienawidzę, gdy ktoś z moich bliskich się źle czuje – mruknęła sama do siebie, patrząc na niewielkiego wróbla, którego udało jej się złapać, gdy do jej umysłu znów napłynęły myśli o mamie. Może gdyby potrafiła złapać coś lepszego, może gdyby ten wróbel był większy, Ryjówkowemu Urokowi wróciłby w końcu dawny apetyt?
Piórolotkowy Trzepot przystanął, spoglądając w jej stronę zmartwiony. Karaś zawstydziła się, uświadamiając sobie, że usłyszał co mówiła, a co za tym idzie, dała się przyłapać na słabszym humorze.
<Piórolotkowy Trzepocie? :3 >
[2217 słów + nauka pływania]
[przyznano 44% +5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz