BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

26 marca 2024

Od Wypłosza

Kolejny dzień w tym miejscu przyniósł mu zwiedzanie terenu. Spotkanie z magicznym oknem pobudziło jego ciekawość. Chciał wiedzieć co jeszcze skrywało Gniazdo Wyprostowanych. Blanka była w tym specem. Po śniadaniu zaprowadziła go tam, gdzie należało załatwiać swoje potrzeby i wskazała na otwartą rzecz, zwącą się podobno pralką. Dziwna nazwa. Z niczym znajomym mu się nie kojarzyła. Przyjrzał się jej uważnie. Miała okno, ale jej wnętrze było... jakieś dziwne. Śmierdziało też tak... inaczej. 
— Co to takiego? Można tam wejść? — zapytał, obwąchując uważnie pustą przestrzeń. 
— Dwunogi wrzucają tam swoje futro — wytłumaczyła mu bengalka. — I można. Kręci się śmiesznie w środku. — Wsadziła do środka łeb i zakręciła środek łapką, prezentując mu, że rzeczywiście tak się dało. — Patrz. 
Przyglądał się temu z zainteresowaniem. Rzeczywiście się kręciło. Niesamowite. I naprawdę to miejsce służyło za przechowywanie futer? To czemu teraz było puste? Nie za bardzo pojmował logikę tych tępych istot, ale musiał przyznać, że zabawki to mieli niezłe. 
— Można w tym biegać w miejscu? — zapytał, zaraz pojmując coś straszliwego. A co jeśli to jakiś rodzaj tortur? Wsadzali tam Blanke i kazali jej biegać? To mogłoby być prawdopodobne. Skarbie wyglądała mu na taką, która wykorzystuje koty do ciężkiej i niewolniczej pracy. W końcu... Ciągle fuczała na niego za ten podlany dywan, co mu się nie podobało. — Wsadzali cię tam kiedyś i zamykali? Czemu tam dają swoją skórę? — zalał ją pytaniami licząc, że kocica zna odpowiedzi. 
— Można, ale bardziej chodzić, a nie biegać. Siedzi też się całkiem fajnie. A dają tam swoje futro... chyba żeby deszcz na nie napadał? Robi się potem mokre, jak je wyjmują. Ale wcześniej klikają guzik, żeby się włączyło — opowiedziała.
Wpadł w lekką konsternacje. Doprawdy? Musiał spróbować. Mogło to okazać się całkiem ciekawym doświadczeniem. 
— Chcę tam wejść. Sprawdzę to — zdecydował, stając na tylnej łapie i przerzucając kończynę w bandażach do środka, to samo czyniąc z drugą. Już po chwili siedział w środku, bujając się w przód i w tył. Co za śmieszne uczucie! Nie przypominało mu to niczego z czym dotąd się zetknął. 
— Jest tam jeszcze miejsce? — zapytała Blanka, zaglądając do środka. — Zmieszczę się?
Spojrzał na nią zaskoczony. Chciała do niego wejść? Uśmiechnął się tak jak miał w zwyczaju, przesuwając się, aby zrobić jej miejsce. Nie zamierzał wcale jej wyganiać. W końcu z własnej woli pchała się w jego ramiona. 
— Jasne księżniczko. Zapraszam. Pobujamy się razem.
Kocica wywróciła oczami. Im więcej czasu z nim spędzała, tym bardziej ogarniała, że będzie musiała się przyzwyczaić do jego charakterystycznej mimiki twarzy. Wcisnęła się jednak do środka, a wchodząc rozbujała delikatnie środek.
— Śmieszne uczucie — mruknęła, rozglądając się.
Odwrócił łeb w jej stronę, uderzając ją kołnierzem w głowę. Yh... kiedy to mu wreszcie ściągną? Nie mógł zrobić przez to wielu rzeczy. Na dodatek... coś na niego kapnęło. Nawet nie mógł sprawdzić co dokładnie, bo zaraz czuł jak szorował tym czymś po wnętrzu pralki. 
— Coś kapie — powiadomił ją licząc, że może to ona zlokalizuje miejsce przecieku dachu. 
— Huh? Gdzie? Ja nic nie czuje.
Jak to nic nie czuła?! Ewidentnie coś się zbliżało. Coś... złego! Jego sierść robiła się mokra, a nie przepadał za kąpielami. Już sam fakt, że nie był brudny, bo go niegdyś wymyto, gdy był nieprzytomny, bardzo go dobijał. Wciąż bowiem nie znalazł idealnego miejsca, by przywrócić swój smród. 
— Gdzieś z góry. Czuje na grzbiecie takie kap, kap — powtórzył dokładną lokalizację problemu. 
— Deszcz? Myślisz, że powinniśmy wyjść? — mruknęła niepewnie, zerkając w górę. 
Zanim jednak zdążyli cokolwiek zrobić, w łazience pojawiła się Skarbie, która zgłupiała, widząc dwójkę kotów siedzących w pralce. Nie chcąc zostać podrapana zawołała Słoneczko, który zaraz schylił się, by wydostać ich z urządzenia. 
No nie! Zjeżył się na widok Wyprostowanych. Dobrze, że był za Blanką, bo chyba padłby tam na zawał. Na szczęście morda jaka pokazała im się przed oczami należała do Słoneczka. Tego idioty, co miał mózg wielkości ziarenka piasku. Wyciągnął swoje łapy w ich stronę, a mu zamarło serce. Mimo wszystko nadal bał się tych istot, nawet wiedząc, że Słoneczko prędzej sam siebie by zabił niż jego. Skulił się, zaciskając oczy. Wolał na to nie patrzeć. Przez złamaną łapę, nawet nie mógł dać nogi. Musiał się poddać. 
Słoneczko chwycił najpierw Blankę, którą szybko oddał Skarbie. Ta zaraz odstawiła ją na ziemię, a Słoneczko sięgnął po Wypłosza. Poczuł jak traci grunt pod łapami. Nie patrzył. Nie chciał. Widział, że wpadłby tylko w panikę i pewnie złamał sobie kolejną łapę. Nie wiedział w końcu jak wysoko był. Obcy zapach tylko się nasilił, tak samo jak uścisk. 
Słoneczko jednak nie oddał go partnerce, ani nie położył na ziemi. Objął go mocniej, żeby nie uciekł i zwrócił się do Wyprostowanej, która mu coś podała. 
Zaniepokojona Blanka przekręciła łepek, obserwując z ziemi całą sytuację
— Wypłosz? Tylko spokojnie... jestem pewna, że to nic takiego.
Zaczął cały dygotać od strachu, który powoli odbierał mu zmysły. Na dodatek słowa Blanki nie pomagały mu się uspokoić 
— Co się dzieję?! Czemu ja wiszę?! Blanka ratuj! — wyskamlał coraz bardziej panikując, że nie wróci na ziemię. Czy to była jakaś kara? Czego od niego chcieli?! Zaraz ich podrapie! Tak! Zrobi to! Jeszcze tylko chwila! 
— Słoneczko cię trzyma, dlatego! — odpowiedziała mu szybko, kręcąc się pod nogami Wyprostowanego. 
— Jak to mnie trzyma?! Co mu znowu odbiło?! — pisnął, zaczynając się szarpać. Nagle jednak został przyciśnięty do twardej powierzchni, więc otworzył oko, krzywiąc się na jakiś patyk, który wlazł mu do pyska. Starał się uciec i wyrwać, ale nie mógł. Trzymali go dranie. Zakrztusił się, gdy poczuł w gardle coś. Nie wiedział co. Przełknął kaszląc, próbując jeszcze łapą drapnąć Słoneczko w uciekającą rękę. Za bardzo jednak był w szoku, więc było to nieporadne i żałosne. Nie miał pojęcia co się właściwie stało — Otruli mnie?!
— Nie, na pewno nie. — Blanka pokręciła głową, wprawdzie sama nie będąc tego pewną. — Pachniało Obcinaczem, więc może coś na twoją łapę? Może ten kołnierz po tym odpadnie? — zastanawiała się na głos. 
Odpadnie? Oby! On wręcz marzył o tym, by to draństwo nareszcie się od niego odkleiło! Przez to miał tyle problemów. Nie mógł normalnie funkcjonować. Jednakże skoro to było tyle, to powinni go przecież puścić prawda? To dlaczego wciąż Słoneczko go trzymał? Na dodatek widok zaniepokojonej Blanki kręcącej się na ziemi nie pomagał mu się uspokoić. 
Zaraz jednak ujrzał jak znów jest podnoszony nieco wyżej. Drań jednak go nie postawił na ziemi. Blanka szybko podążyła za nimi do salonu, by zobaczyć, co się dzieje. Gdy dotarli na miejsce Słoneczko położył go na czymś miękkim. Było to bardzo podobne do miękkiego kamienia, który był w pudle. Nadal sparaliżowany przez strach i nerwy jakie mu zafundowali Wyprostowani, ani drgnął. 
Słoneczko jednak nie dał mu spokoju, bo najpierw pokazał palcem na kocura, potem na legowisko i znowu na kocura, mając nadzieję, że zrozumie, że to teraz jego nowe leże. Na pożegnanie wyciągnął jeszcze rękę, by go pogłaskać, lecz ten zasyczał, widząc jak jego ręka zaczęła zbliżać się niebezpiecznie do jego ciała. Nie starczyło mu, że go wysłał bardzo wysoko w niebo?! Co znów mu odbiło? Zapadł się bardziej w legowisku, mordując go okiem.
Słoneczko widząc niezadowolonego Wypłosza, cofnął się tylko i zostawił go na nowym legowisku, w którym dosłownie się zapadł. Blanka podeszła do burego, przyglądając się nowej rzeczy.
— Wyglądało na to, że chce, żebyś tu spał. To twoje teraz — wytłumaczyła mu gest Wyprostowanego.
— Moje? Jak to moje? Ja nie chcę. Chcę spać z tobą w pudle — oburzył się. Chciał teraz ich rozdzielić? Słoneczko coraz bardziej mu podpadał. Oj, bardzo. Już powoli planował jego śmierć na tysiąc sposobów, gdy tylko uda mu się wyzdrowieć. 
— Możesz! Możesz — spokojnie miauknęła zaraz, żeby kocur się nie gniewał. — Ja cię nie wyganiam. A Słoneczko pewnie myślał, że nam niewygodnie w jednym.
— Mhm... jasne... pewnie zazdrości — fuknął pod nosem, przypominając sobie jak ten potwór kleił się z łapami do Blanki. Może i ona nic do niego nie czuła, a czy w drugą stronę też tak było? Może powinien jakoś z nim wyjaśnić tą sprawę? Nie... przecież to idiota. Nie zrozumie. Tak jak wtedy, gdy kazał mu zdjąć kołnierz, a zamiast tego został spieszczoszkowany. — Jednak ten miękki kamień jest bardziej miękki. Jak jakieś ruchome piaski. 
— Może to jakiś specjalny? Żebyś jak leżał to łapa cię nie bolała? — zasugerowała, siadając niedaleko. Naprawdę wierzyła, że Słoneczko nie chce zrobić mu nic złego i tylko mu pomaga? No chyba nie! Wyprostowani z tego nie słynęli. Byli potworami co zabijają kocięta, dusząc je pod ziemią! 
— Może... jest... tu przytulnie. I łapa nawet przestała boleć — zdumiał się, bo dopiero teraz zauważył, że coś było nie tak. Nic go nie bolało. Usiadł aż z wrażenia, patrząc na swoją kończynę. Zepsuli go?! Przecież brak bólu oznaczał, że nie żył! Zabili go! Aggh! Wiedział, aby im nie ufać! Tylko skoro nie żył, to czemu był tutaj? I Blanka go widziała? Musiał to sprawdzić. — Uderz mnie w nią. — Wskazał na kończynę pyskiem kotce. 
Ta słysząc jego prośbę, zaraz pokręciła głową
— Nie! Nie ma mowy! Nie będę cię bić za nic! Co jeśli złamie się bardziej?
— Ale ona nie boli! Jak nie boli to znak, że nie żyje. Nie słyszałaś o tym? Ból to sygnał, że nadal tu jesteś, a nie przeszedłeś na drugą stronę. Może ja umarłem... po tym co mi wepchali do pyska? Musisz mi pomóc to sprawdzić — zażądał. Zawsze te napięcie mu towarzyszyło w życiu. Teraz gdy zniknęło... czuł się dziwnie.
— Nie słyszałam... ale jakbyś umarł, to byś nie mówił! I nie marudził! Więc żyjesz, nie trzeba tego sprawdzać...
— Trzeba! Może widzisz mojego ducha? — zastanowił się. — No bo jak to możliwe, że nic nie czuje? To ugryź mnie. W sierść, kark... bym sprawdził to.
— Ugh... jesteś niemożliwy — mruknęła, po czym zbliżyła się i dziabnęła go w ucho.
— Ałć! Jednak żyję — miauknął zdumiony. Czyżby łapa mu się wyleczyła? Spróbował nią poruszyć, ale bez efektu. Nadal była bezużyteczna Naprawdę dziwne.
— Widzisz? — zmarszczyła brwi po czym polizała kocura po ugryzionym uchu. — Mówiłam, że żyjesz.
— No tak, ale to dziwne uczucie. — Przysunął swoją głowę bliżej jej pyska. Podobało mu się to lizanie, chciał więcej.
— To... chyba dobrze? Źle? Nie mam pojęcia — westchnęła, a widząc jak kocur się nastawia tylko polizała go jeszcze raz. I kolejny. Był zestresowany, zmęczony i pewnie poddenerwowany całym dniem, więc tyle mogła dla niego zrobić. A on? On czuł jak powoli odpływa. To było takie kojące uczucie. Rozłożył się bardziej na legowisku, wręcz mrucząc. Dojrzał swoim okiem jak kocica podeszła, by ułożyć się obok niego, lecz gdy tylko weszła na miękki kamień, niemalże zapadła się w poduszkę, co nieco wbiło ją z tropu i równowagi. Zachwiała się i potknęła, zatrzymując zaraz przed tym, jak miała wpaść na burego.
— Uważaj księżniczko. To grząski grunt — zaśmiał się na ten jej wyczyn. 
— Właśnie widzę — westchnęła, ale uśmiechnęła się pod nosem, by w końcu ułożyć się blisko burego i polizać po barku.
Ah, jak tu było wygodnie, dobrze, przyjemnie i przytulnie. Mogli dzisiaj tutaj spać. 

***

W końcu stało się. Jego łapa była wolna od kolorowego futra i co najważniejsze sprawna! Kosztowało go to jednak wiele nerwów, bo Słoneczko musiał go złapać, a następnie wywieźć do Obcinacza, co skończyło się na wielkiej ucieczce po całym domu. Ale wracając... Nie potrafił w to uwierzyć. Mógł chodzić i powrócić do swojego dawnego życia... Tyle, że... Blanka. Przywykł do niej tak bardzo, że świat bez niej zdawał mu się pozbawiony sensu. Wróci na deszcz i mróz i co? Zaraz coś go zeżre. Tak w końcu działał świat. A tu... Tu było inaczej. Nawet ten przygłupi Słoneczko jak chciał to potrafił być mniej wkurzający. Czyżby się przyzwyczaił? Być może. Minęło w końcu sporo czasu odkąd opuścił ogród Blanki. Zwykle chodzili po nim, a on miał niemiłe spotkania z sąsiadami, którzy raz po raz przypominali mu o tym, aby spadał z powrotem na swój śmietnik. 
Wziął głębszy oddech. Nie wiedział co zrobić. Chciał zostać. Nie wierzył w to, że coś takiego przeszło mu przez myśl, ale tak. Chciał. Kiedyś dawny on by się zaśmiał, gdyby ktoś powiedziałby mu, że skończy jako pieszczoch. Bał się w końcu Wyprostowanych. Nigdy nie chciał się do nich zbliżać, ale Słoneczko zmienił wszystko. Był przygłupi i nie stanowił zagrożenia. Można rzec, że bawiło go to jego nierozgarnięcie. A Blanka... Blanka pomagała mu na nowo im zaufać. 
Dlatego też został ku zdumieniu bengalki, która sądziła, że po wyzdrowieniu od razu się wyniesie. Nie. Nie zamierzał jej zostawiać. To był jego świat. Przy niej... 
Pewnego jednak, mroźnego dnia, wybył do ogrodu. Odzwyczaił się od samotniczego życia, więc upolowanie czegoś było nie lada wyczynem, zwłaszcza w taką pogodę. Uważał jednak na drogach, ponieważ nie chciał skończyć martwy. Może i był pieszczochem, ale pamiętał jak to było żyć w strachu o swe życie. Czemu w ogóle się wykradał? Otóż... Postanowił uczcić te radosne nowiny. A co mogłoby być idealnego, by to zrobić? Pyszne śmieciowe żarcie, do którego nie miał dostępu w nowym domu. Łatwo dobrał się do śmietnika. Wystarczyło go przewrócić i zakosztować tutejszych specjałów. Wziął w pysk kawałek czegoś co musiało niegdyś być pizzą i powrócił czym prędzej do domu, wołając swą towarzyszkę, aby do niego wyszła. 
Blanka nieco wahała się przed wejściem w śnieg, ale zaraz zaciekawiona zbliżyła się do niego. 
— Wypłosz... Co to jest? — zapytała zdumiona tym co tak śmierdziało. 
— Wyżerka! Słoneczko ciągle daje te same mięso. Zero w nim ryzyka. A to... To powrót do starych czasów. Zjedz. Pycha, mówię ci — i na potwierdzenie swych słów zaczął przeżuwać nieco stwardniały kawałek placka. 
— Wiesz... Ja chyba podziękuje. Ty też powinieneś. Zatrujesz się — przestrzegła go. 
A tam zatruje! Tyle razy żarł na śmietniku i jakoś żył. Owszem, brzuch po tym bolał jak nic, ale wtenczas jadł co popadło, byle przeżyć. Dlatego też niezbyt zmartwiony słowami kocicy kontynuował.

***

Ależ go bolał brzuch! Ciągle wymiotował i czuł się tak okropnie, że gdy tylko Słoneczko do niego się zbliżył nie uciekł. Nie miał sił. Wręcz co chwile się z niego ulewało. 
— Blanko, pomocy... Zabiją mnie — majaczył już wręcz w gorączce. 
Kotka jednak nie mogła nic z tym zrobić. Słoneczko go zapakował do pudła i wywiózł do jego największego wroga. 
Obcinacz nie był zadowolony, że go widział i ze wzajemnością. Tyle razy ile go pogryzł i podrapał to nie zliczy. Nie lubił go. Ciągle kłułby go i macał. Tak przecież nie można! Teraz zresztą też mu coś wstrzyknął, ale tym razem był w takim stanie, że nawet nie wydał z siebie wrogiego syku. Ta pizza jednak była zbyt mocnym towarem. Nie wiedział ile spędził czasu w tym miejscu. Obcinacz doczepił mu do łapy rurkę i tak z nią siedział. Miał ochotę to odgryźć, nawet zaczął skubać, ale znów go zemdliło, więc przestał. Chociaż uczucie w łapie było strasznie niekomfortowe. Piekło. 
Dopiero, gdy te tortury dobiegły końca, wrócili do domu. I tam, padł przy Blance, wręcz wtulając się w jej futerko. Tylu wrażeń to on nie miał przez ostatnie księżyce w ogóle.

Wyleczony: Wypłosz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz