— Szybciej! Ruszasz się jak pieszczoch!
Uderzenie serca dzieliło ją od dostania w głowę. Silne, ostre pazury przecięły powietrze tuż przed jej nosem, powodując powiew chłodnej bryzy. Czuła, jak zimny pot oblewa jej ciało, a poduszki łap moczą się od niego. Oddychanie w tym miejscu już bez wysiłku fizycznego było ciężkie, ale w połączeniu z zadyszką sprawiało, że niemal się tam dusiła. Na moment przestała walczyć, by złapać oddech, ale przerw nie było - pradziadek wystrzelił w jej stronę i przeciął pazurami jej bark. Syknęła głośno, czując, jak krew wycieka powoli z rany. Nie była duża, ale wystarczyła, by ją osłabić.
— Co z tobą?
Nie odpowiedziała, jakby sama nie znała odpowiedzi na to pytanie. Osunęła się ciężko na ziemię, siadając na niewygodnej, suchej trawie.
— Opóźniasz się.
— Wiem — wydusiła w końcu. — Poprawię się!
To prawda, ostatnio walczyła dużo gorzej. Nie dlatego, że nie potrafiła - miała zarówno wiedzę, jak i umiejętności - a dlatego, że cały czas była rozkojarzona, a w walce pozwalała sobie na poddanie się tysiącom myśli, które nieraz wytrącały ją z równowagi. Były jak irytujące muchy, które latały ci koło nosa i niezależnie od tego, jak bardzo próbujesz się ich pozbyć, zawsze wracają. Myślała o ojcu, o siostrze, o rodzinie, o swojej przyszłości - myślała o tym, co powiedział jej na zgromadzeniu dziadek. Myślała o wymianie zdań z Zaranną Zjawą.
Uczucia czy cele? Mroczna Puszcza czy rodzina?
Miała tego dość.
Mroczna Gwiazda przestał walczyć. Przekręcił nienaturalnie głowę, wydając z siebie zatroskane westchnięcie. Znów czuła, że nie miało to nic wspólnego ze współczuciem ani nawet zmartwieniem. Wszystko, co robił, było tak sztuczne, że nie potrafiła nawet odróżnić, kiedy mówi prawdę, a kiedy próbuje nadziać ją na kolejną swoją sztuczkę.
Dawny przywódca cicho się zaśmiał, nachylając do niej czarno-białą głowę.
— Wiesz, co dawniej robiono, żeby wyciągnąć z przyszłych kultystów resztki empatii i uczuć?
Pokręciła głową, choć odpowiedzi się dobrze domyślała.
— Najpierw — mruknął i zadrapał ziemię pazurami, zostawiając na niej krwawy ślad. Podążyła za nim spojrzeniem. — Zwykłe polowania. Później stopniowe ranienie martwej, potem żywej zwierzyny. A co dalej? Kocięta, samotnicy, ciężarne matki... Gdy zadajesz ból codziennie, staje się rutyną, obowiązkiem. Przestaje cię ruszać.
Milczała, głównie dlatego, że nie miała nic ważnego do powiedzenia. Zatem były lider kontynuował:
— Również wtedy, gdy sama doświadczasz bólu.
Nie chodziło mu tylko o fizyczny ból. Chodziło o coś więcej, o coś, co rodziło się w ich umyśle. Strzepnęła ogonem.
— Masz już krew na swoich łapach, Lodowa Łapo — szepnął, a ona znieruchomiała, jakby była już pewna, że zwariował. — Jak potraktowałaś ostatnio swoją siostrę? Dla ciebie to parę słów, ale ona będzie rozpamiętywać to do końca swojego życia... biedna, wrażliwa duszyczka. Nie mogłaś tego widzieć, ale ja widzę. Widziałem, jak płakała. To w końcu nieprzyjemne doświadczenie usłyszeć od osoby, którą tak bardzo kochasz, że twoje życie jest bezwartościowe, że zgnijesz na samym dole klanowej hierarchii. Jeśli już kogoś skrzywdziłaś, to po co nad tym myśleć? Po co to rozpamiętywać? Skoro zrobiłaś to raz, czemu nie drugi? Czemu nie trzeci?
Zacisnęła zęby. Przecież nie zrobiła nic złego! Gdyby nie użyła mocniejszych słów, do jej siostry nigdy nie dotarłoby, jak sama niszczy sobie życie!
— Nie powiedziałam, że jest bezwartościowa.
— Dałaś jej to wystarczająco do zrozumienia — odparł spokojnie duch. — Przekroczyłaś już tą granicę, więc czemu masz się cofać? Pamiętaj, co mówiłem ci poprzednio.
Lodowa Łapa pokiwała głową. Pamiętała. Miała użyć siostry jako narzędzie, by pokonać swoją największą przeszkodę w drodze do zostania przyszłą kultystką. Cele wymagają ofiar. Być może kocur miał trochę racji. Jeśli już miała na sumieniu ciężkie winy, jeśli już przekroczyła granicę między dobrem, a złem, to jaki był sens się wycofywać? Na to już za późno. Podjęła decyzję świadomie. Zresztą, chciała ją w ten sposób chronić. Chciała dla niej dobrze. Chciała, by mogła żyć w klanie bezpiecznie, bez wstydu i hańby, chciała, by nie musiała mierzyć się z oceniającymi spojrzeniami i pogardą. A to nie będzie możliwe, jeśli Szadź bała się podjąć nawet tak podstawowej próby jak noc w lesie. Trzeba było więc szukać innych rozwiązań.
Nie robiła nic złego.
Po dłuższej chwili ciszy, kocur odwrócił się i wyprostował, spoglądając na nią z ukosa.
— Wiem, co ci pomoże.
Uniosła uszy zainteresowana i powoli podniosła się z miejsca.
W jej głowie zajaśniało jedno pytanie: "Co takiego?", powstrzymała się jednak od wypowiedzenia go na głos, cierpliwie idąc za kocurem. Przemierzali na moment gęstą puszczę zarośniętą tysiącem szponiastych drzew. Wtem zobaczyła coś - a raczej kogoś - co sprawiło, że omal by nie upadła. Jakiś duch, który wyglądał prawdziwie obłąkanie. Na swoim ciele miał mnóstwo ran, a maniakalny uśmiech na pysku odebrał jej całą pewność siebie. To... miało jej pomóc?
— Powitaj Upadłego Kruka. Dawno temu zrobił sobie ze mnie wroga — czarny van zmarszczył brwi. — Dziś jest podległy wyłącznie mnie. Nie chciałabyś, by to spotkało twoich wrogów?
Czy chciała? Ciężko stwierdzić. Przede wszystkim, nie chciała mieć wrogów. Ciężko było jej ocenić, czy cieszyłaby się, gdyby ktoś, kogo nienawidziła, stał się zależny od niej - bo nikogo nie nienawidziła. Wobec większości kotów miała obojętne, wręcz neutralne uczucia. Nie czuła gniewu, a przynajmniej nie tego rodzaju gniewu, jaki wypełniał serce jej pradziadka. Nigdy nie czuła potrzeby zemsty, nie cieszył ją także widok krwi i niepotrzebne cierpienie. Musiał to wyczuć, bo zaraz kontynuował:
— Nawet, jeśli nie dla zemsty, kiedy kogoś sobie podporządkujesz, czujesz ten rodzaj władzy, który cieszy duszę. Ale ty nie byłabyś zadowolona z samego faktu dzierżenia w łapach władzy nad czyimś życiem, hm? Ty cieszyłabyś się z faktu, że udało ci się własnymi łapami osiągnąć taki efekt.
Doskonale ją przejrzał. Cały czas siedziała cicho, wpatrując się w zmarniałego czekoladowego kocura, zastanawiając się, do czego dąży.
— Pokochasz to uczucie, gdy go doświadczysz. Ciężko jest ci walczyć z kimś, kto w istocie nie ma na celu cię zabić - zawalczysz więc z kimś, kto od dawna pragnął końca naszego rodu.
Lodowa Łapa rozszerzyła oczy, spoglądając z zaskoczeniem na mentora z zaświatów. Tymczasem kocur wystąpił w przód i powiedział coś obcemu jej kotu, choć nie zdołała wychwycić konkretnych słów.
*
Pradziadek miał rację. Walka pomogła. Była cała obolała i ciężko było stwierdzić, kto tak właściwie ją wygrał. Czuła się, jakby ledwo co uszła z życiem, choć właściwie było to wrażenie wywołane przez nadmierny wysiłek, bo samych ran miała niewiele.
Czuła się lepiej. Zadawanie ciosów było łatwiejsze, wiedząc, że groziła jej faktyczna utrata życia - przestawała się rozkojarzać, a skupiła się na walce i wyszło jej to na dobre, bo przetrenowała znane już ruchy i stopniowo przyzwyczajała się do wszechobecnej krwi i wrzasków bólu, które nie wywoływały w niej już takiej skruchy, jak kiedyś. Wiedziała, że stała przed faktycznym wrogiem i to wystarczyło jej jako siła napędowa do dalszej walki.
Trening minął, a ona musiała powrócić do ponurej rzeczywistości. Gdy tylko poczuła oszałamiające zimno, zatęskniła za polaną w Ciemnym Lesie. Nie było jednak czasu na żadne narzekanie. Cieszyła się, że futro zasłaniało rany, więc łatwiej było wmówić, że dostała je będąc gdzieś poza obozem. Wiedziała jednak, że nie na długo będzie mogła tyle udawać.
Speszyła się, gdy z daleka zobaczyła Szadź. Wysunęła się ze swojego legowiska i usiadła gdzieś na obrzeżach obozu, wpatrując się w przestrzeń. Być może Różany Step odwoła dzisiejszy trening. Szalała zamieć, śnieg padał całymi fałdami i przedostanie się przez zaspy graniczyło z cudem.
— Lodowa Łapo?
Z zamyślenia wyrwał ją głos Bladej Łapy. Obróciła się w kierunku ucznia, szczędząc sobie przywitań czy innych zbędnych formalności.
— Szeleszczący Wiąz chciał, żebyśmy pomogli odgarniać śnieg w obozie. Mamy się zająć legowiskiem medyka.
Nie zadawała żadnych pytań, a ruszyła śladem białego ucznia, który doprowadził ją do nory. Śnieg, który napadał tu wczorajszej nocy prawie całkowicie zakrył wejście. Zabrała się do kopania, odgarniając głęboką warstwę utwardzonego śniegu łapami z wysuniętymi pazurami.
Ani ona, ani Blady nie zaczęli rozmowy. Milczeli, najwyraźniej oboje nie do końca wiedząc, co powinni w tej sytuacji zrobić lub jak powinni się zachować. Lodowa Łapa nie przepadała za interakcjami społecznymi i zwykle wolała od razu przechodzić do rzeczy - często nie potrafiła zrozumieć uczuć i emocji innych kotów, więc po prostu unikała dłuższych rozmów. Koniec końców życie w klanie w pewnym stopniu zmusiło ją do tego, by aktywnie brać w nim udział. Więc na co dzień oddzielała sferę prywatną od tej, którą ukazywała wszystkim innym - udawała, bo nie zostało jej nic innego. Nie potrafiła czuć gniewu na opryskliwego wojownika i robić mu psikusy w ramach zemsty jak inni uczniowie. Nie potrafiła też realnie się do kogoś przywiązać i w czasie, gdy Szadź zdawała się nawiązywać bliskie koleżeńskie stosunki z Białą Łapą, Lód miała wielu znajomych, z którymi spędzała czas, ale żadnego przyjaciela. Nie potrafiła darzyć kogoś głębszym uczuciem, nie potrafiła komuś zaufać czy lubić kogoś w ten sposób, w jaki lubili ją inni. Kochała rodzinę, ale nawet tego czasami nie potrafiła nazwać miłością. Było to jakieś odgórne przywiązanie jakby podyktowane przez jej urodzenie, którego nigdy nie próbowała kwestionować.
Blada Łapa zdawał się równie nie rozumieć języka kotów, co ona. Czuła się trochę lżej na sercu, gdy wiedziała, że nie była jedyną osobą, która nie rozumiała wypowiadanych przez innych żartów czy zbyt poważnie podchodziła do życia i spraw klanowych, że nie była jedyną osobą, która nie potrafiła w żaden sposób okazać swoich emocji, gdy ktoś właśnie zwierzał jej się z życiowych problemów. Oczywiście, chciała pomóc i miała dobre intencje, ale niekiedy tylko pogarszała sytuację, bo nie była w stanie choć w małym stopniu empatyzować z innymi klanowiczami. Wiecznie zajęta pracą, profesją i nauką, nie miała czasu na nic, co wymagało zaangażowania emocjonalnego - nie miała czasu i nie chciałaby tego nawet, gdyby ten czas znalazła.
Jako kocię była zdecydowanie emocjonalna, ale czuła, że z każdym kolejnym dniem coraz bardziej oddalała się od tego, kim była kiedyś. Nie bawiły ją już żarty, nie pakowała się też w zbytnie rozrabianie, jak to mieli w zwyczaju uczniowie. Jej myśli zawsze były skupione wokół nieosiągalnej przyszłości. Jak kiedyś mogła powiedzieć, że była w stanie się do kogoś przywiązać, tak teraz nie czuła tego już praktycznie w ogóle. Cieszyła się, że za dziecka nie narobiła sobie przyjaciół, bo teraz by ich zawiodła. Oni oczekiwaliby od niej wsparcia, ale ona nie miałaby pojęcia, kiedy powinna ich wesprzeć, w jaki sposób i czy powinna stawiać ich wyżej od swoich celów. Nie chciała nikogo krzywdzić, a więc najłatwiejszym rozwiązaniem było po prostu odmowa nawiązywania z kimś bliższych relacji. Zawiedliby się, bo oczekiwaliby przyjaciółki, a dostaliby puste źródło.
Gdy tak myślała, praca mijała dużo szybciej i choć bolały ją już mięśnie, kopała dalej, by pozbyć się zaspy śnieżnej, która przysypała legowisko. Wreszcie odezwała się:
— To nam zajmie do wieczora. Nie możemy kopać bez przerwy, bo się zmęczymy i praca będzie żmudna i wolniejsza. Kopmy na zmianę.
Uczeń pokiwał głową.
— Dobry pomysł. Odpocznij, a później się zmienimy.
I tak też zrobiła - odsunęła się nieznacznie na bok i położyła się w miękkim śniegu, obserwując pracę Bladej Łapy.
— Przy tak srogim sezonie możemy być pewni, że legowiska znów zasypią się w śniegu — mruknęła.
— Tak czy tak musimy odblokować wejścia do legowisk — odparł kocur z przerwami na zaczerpnięcie oddechu.
I wróciła cisza, której przez długi czas nie przerywała, oszczędzając siły i energię, by później wziąć się do roboty. Myśl, że najpewniej za parę świtów śnieg znów zasypie legowiska jej nie pocieszała, ale Blady miał rację, musieli to zrobić, aby obóz był jakkolwiek funkcjonalny. Liczyła tylko na to, że wkrótce będzie odwilż, choć coś podpowiadało jej, że nie stanie się to prędko.
— Jak ty to robisz? — mruknął nagle Blady, nawet nie spoglądając na nią, gdy kontynuował kopanie.
— Co? — odparła zdumiona.
— No... Potrafisz tak dobrze rozmawiać i wchodzić w interakcje z członkami klanu. Ja nie potrafię — burknął. Jego głos brzmiał jak silnik potwora Dwunożnych, zimny i turkoczący, pozbawiony emocji. Spojrzał się gdzieś; podążyła za nim wzrokiem i położyła po sobie uszy, gdy rozpoznała Szadź. — Jestem zajęty swoją pracą, ale nikt tego nie rozumie.
Uczennica położyła łapę na łapę, krzyżując je, gdy tak leżała. Spojrzała w swoje odbicie w kawałku lodu, który skuł śnieg pod jej ciałem.
— Chyba po prostu nauczyłam się udawać — odpowiedziała cicho. — Jakoś tak... Instynktownie. To nie był mój zamiar, po prostu, zdaje się, przystosowałam się do warunków, w jakich się urodziłam. To trochę prostsze, gdy jest się kotką.
Obejrzał się na nią przez ramię z nieodgadnionym spojrzeniem.
— No bo z reguły lepiej radzimy sobie z emocjami — dokończyła myśl, grzebiąc pazurami po oblodzonej ziemi i rysując na niej kolejne ryski. — Lepiej udajemy.
Biały uczeń westchnął głęboko i odsunął się, padając z łap tuż przy niej. Lodowa Łapa podniosła się z ziemi i zaczęła kopać w śniegu - praca okazała się przynosić efekty. Wejście było już dużo mniej zaśnieżone i choć zaspa wciąż je blokowała, dałoby się bez problemu przejść.
— Gdyby tylko emocje były tak proste jak wydawanie rozkazów — wymamrotał Blada Łapa. — Są trochę jak takie obce mechanizmy, których działania nie da się zrozumieć.
Lodowa Łapa przekręciła zainteresowana głową, choć nie spojrzała na niego, skupiona na dalszym kopaniu. Dokładnie tak samo traktowała swoje umiejętności społeczne. Jako dziwny mechanizm, którego musiała się nauczyć, żeby dążyć do samorozwoju, a który był dużą przeszkodą na jej drodze. Życie byłoby prostsze, gdyby mogła nie odzywać się do nikogo i skupić na sobie, ale dobry wizerunek był podstawą w klanie. Żeby dużo wiedzieć, trzeba było najpierw dużo z kotami rozmawiać. Cała jej wiedza pochodziła od starszych i bardziej doświadczonych kotów. Nie miałaby pojęcia o niczym, co ją otacza, gdyby w dzieciństwie nie pochłaniały ją rozmowy z wojownikami.
— Chyba to jest ten problem — powiedziała w końcu. — Powinny być dla nas czymś naturalnym, a nie zagadką.
Udało jej się przekopać cały śnieg i gdy upewniła się, że praca skończona, cofnęła się parę kroków w tył i przecierając łapy o kamień, spojrzała na wejście do legowiska medyka. Śnieg, który go zasypał, udało się odgarnąć.
Jedynym powodem, dla którego ona i Blady zaczęli ze sobą rozmawiać było to, że mieli wspólne zadanie do zrobienia i chcąc nie chcąc, musieli siedzieć w swoim towarzystwie dobry kawał czasu, nim wykonali swoje zadanie. Teraz, gdy udało się odblokować wejście, bez słowa odeszli w swoje strony, jakby właściwie nigdy nie zamienili ze sobą słowa. Uczennica nie myślała nad tym długo. Wiedziała, że na trening było już za późno, a sądząc po nadchodzących chmurach i zwilgotniałym powietrzu, do wieczora rozpęta się kolejna zamieć. Dużo wojowników dziś w ogóle nie wysunęło nosa z legowisk. Czarno-biała miała szczerą nadzieję, że wkrótce się ociepli, albo chociaż śnieżna pokrywa ziemi roztopi się trochę, usprawniając życie w obozie.
[2356 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz