Ciekawskie spojrzenia nie opuszczały go przez cały dzień. Kocur unosił dumnie głowę od samego rana, wszystkim pytającym o powód odpowiadając tylko, że "zobaczą". Wyglądał jak napuszony paw i usłyszał parę roześmianych szeptów za swoimi plecami, do których jednak przywykł i to dawno. Nie obchodziły go już słowa innych na jego temat. Wszyscy to i tak idioci.
Starannie przylizywał swoją sierść, która błyszczała się w świetle letniego słońca. Pora nagich drzew powinna się już zacząć i do tego zacząć rozkręcać, ale zamiast tego miał wrażenie, jakby jesień zadomowiła się na dobre. Może to jakiś znak? Może gwiezdni chcieli tak nagrodzić jego świetne wyszkolenie?
— A tobie co znowu? — zapytała Bożodrzew, wchodząc do pustego dotychczas legowiska uczniów, świdrując wzrokiem wygiętego w nienaturalnej pozycji Judaszowca.
— Lepiej się dobrze przypatrz.
— Nie chcę.
— Ostatni raz mnie widzisz w tym legowisku — mruknął, przeciągając się, z pewnością wyglądając majestatycznie. — Zaraz zostaniesz sama z tymi tłumokami — dodał, przylizując jeszcze futro na piersi. Trochę jej współczuł. Ale tylko trochę.
— Ja mogę to potraktować za powód dla świętowania — odparła Bożodrzew, nie wyglądając na specjalnie przejętą. — W końcu nie będę musiała co noc znosić twojego chrapania.
— Ja nie chrapię! — oburzył się Judaszowcowa Łapa, strosząc sierść na karku. — Nigdy nie potrafisz mnie pochwalić. Wiesz, może kiedyś przydałby się ten pierwszy raz, hm? — burknął. — Ale nie, wielmożna pani MUSI zachowywać się, jak gdyby była bożkiem, prawdziwą gwiazdką na niebie.
— He? — przerwała mu w końcu Bożodrzewna Łapa, podnosząc jedną brew i obdarowując czekoladowego oceniającym wzrokiem. — Dobra, nie. Ja już nie mam na ciebie siły — po fuknięciu, kocica jakby nigdy nic, zebrała się i wyszła. Judaszowiec zamrugał. Huh?
***
powiedzmy że już dłuższy czas temu...
Minęło jednak więcej czasu. Chciał warczeć, chciał prychać, widząc, że nadal siedzi w tym zapchlonym legowisku. Tym i medyka, ponieważ... aż wstyd było przyznać, jednak jego sierść wypadała garściami i tak, jak długo uważał, że to nic, teraz... po prostu wyglądał opłakanie. Długi czas znajdował się pod okiem medyczek. Wiele razy nacierały go najróżniejszymi maściami, karmiły ziołami, których smak sprawiał, że zbierało się kocurowi na wymioty. Ale co najgorsze, sierść nie odrastała. Na jego grzbiecie znajdował się duży płat, gdzie było widać nagą skórę. Mniejsze rozkładały się w wielu miejscach na jego ciele. Próbował je zakryć, jednak nie miał długiej sierści, która mogłaby mu w tej chwili choć odrobinę pomóc w zamaskowaniu ran. Był wściekły.
To wina duchów Mrocznej Puszczy, powtarzał sam sobie, kiedy patrzył na ubytki w futrze. Chciały go dopaść, zgładzić. Pluł na nie. Te plugawe istoty nie widziały nic na swojej drodze poza zemstą i torturowaniem żywych. Myślały, że jeśli Judasz straci urodę, straci też swoją trzymaną w łapach moc. Albo po prostu splamione dusze były zbyt słabe, by wyrządzić mu większą krzywdę.
— Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika – od tej pory będziesz znany jako Judaszowcowy Pocałunek.
Nowy wojownik spojrzał w górę. Nie liczyła się już nawet dla niego dostojność swego imienia. Obchodziło go tyle, że odzyskał wystarczająco witalności, by zrzucić z siebie miano pośmiewiska. Kiedyś wszyscy się przekonają, że jest wyjątkowy i o to dobrze zadba.
Wyleczeni: Judaszowcowy Pocałunek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz