Ruda przymrużyła tylko oczy, uśmiechając się w stronę przyjaciółki.
— W takim razie wiem, co postawi cię na nogi.
***
krótko po śmierci Miodunki
Była świadkiem wielu śmierci i wielu pogrzebów. Koty ginęły, nic na to nie mogli poradzić. Ona sama przestała w końcu lękać się widoków bezwładnie leżących ciał, choć były nieprzyjemne. Nie wiązała z nimi jednak uczuć, starała się przynajmniej tego nie robić. Na uroczystych czuwaniach, szczególnie wśród klifiaków, nie raz patrzyła, jak żałobnicy płaczą, wyją, głośno lamentują zaraz nad ciałem zmarłego. Zwykle wtedy odwracała głowę, nie czując za wiele, być może oprócz drżenia ziemi od jej uderzania przez zrozpaczone matki, partnerów, dzieci.
Miodunka. Chciałaby coś powiedzieć o swojej przyjaciółce, ale chyba po raz pierwszy w życiu jej gardło było tak boleśnie ściśnięte, że nie mogła z niego nic wydobyć. Położona na środku obozu wojowniczka wyglądała, jak gdyby była pogrążona w głębokim śnie. Widziała już ją w takim stanie wiele razy – często dobudzała zaspaną kocicę, kiedy była to jej pora na patrol. To nie było to samo. Źrenice Daglezjowej Igły, zwężone w ledwo zauważalne szparki, utkwione były na jednym punkcie, jako jedyny zdradzającym, że cokolwiek było nie tak. Rozdarta skóra wokół nadal czerwieniącej się złowrogo rany, ślady kłów, niedbale starta z sierści krew nie pozwalały jej odwrócić wzroku. Miodunka nie odeszła tak po prostu. Ktoś dobrze zadbał, żeby kocica już nigdy nie miała szansy się obudzić.
Daglezjowa Igła jednak nie płakała. Słuchała przemowy Agresta, myśląc o tym, jak to ona mogła być w tej chwili na jego miejscu. Czuła, że mogła uhonorować przyjaciółkę, streszczając szybko jej życie, oddając jej należyte honory. Zrobić cokolwiek, skoro ta już nie żyła. Dla zastępczyni Miodunka zrobiła naprawdę wiele, zaprzyjaźniając się z nią, nie zważając na byłą przynależność. Wprowadziła ją w świat, jakim był Owocowy Las, sprawiając, że część kotów przestała patrzeć na Daglezję spod łba, jak na zapchloną skórę i zdrajcę, a jak na kompankę. Czy bez wojowniczki udałoby się jej zdobyć takie poparcie ich społeczności, że wdrapałaby się na stołek, na którym siedzi teraz? Nie lubiła myśleć o tym, że faktycznie komuś cokolwiek zasługiwała, ale w przypadku Miodunki przynajmniej w pewnej części tak było. Przy okazji, Owocowy Las przez nie nie znał nudy, kiedy razem obdarowywały klan plotkami, o których mogła porozmawiać w towarzystwie innych kotek. A teraz bez Miodunki... Daglezjowa Igła przewidywała, że nikt nie zapełni pustki po szylkretce. Nikt tak dobrze nie wciskał nosa w nieswoje sprawy, jak ona.
— To czas na ostatnie pożegnanie — wsłuchała się na powrót w słowa Agresta. Jej wzrok powiódł za Śliwką, która pierwsza podeszła do swojej matki. Przylizywała czule sierść na jej ciele, szeptając. Uszy rudej nadstawiły się, kiedy ta podeszła bliżej, czekając na swoją kolej przy ciele Miodunki – nawet w tej sytuacji ruda nie mogła się powstrzymać przed podsłuchiwaniem.
— Dlaczego mi to robisz, mamo? — głos Śliwki łamał się, wyczuwalnie zraniony. Zastępczyni nieznacznie przysunęła się bliżej. — Kto ci to zrobił? Dlaczego? Nie mówiłaś, że masz wrogów — mruczała. Z tyłu Daglezjowa Igła zauważyła, jak na ziemię pod pyskiem szylkretowej kotki spada parę kropel. Pociągnęła ona także głośno nosem. — Gruszka cię nienawidzi, mnie też. Nikt.. — urwała. — Borówek... podzieliłaś teraz jego los... Proszę, pozdrów go ode mnie, gdy go spotkasz. Ale z kim mam przystać? Nie mam tu nikogo. Nie miałaś umierać — przez chwilę brzmiała, jakby robiła martwej matce wyrzuty, zanim znowu cicho westchnęła, pogrążając się w łzach. — Och, niech Wszechmatka się tobą dobrze opiekuje — dodała już tak cicho, że Daglezja zrozumiała jedynie trzecie słowo. Śliwka pozbierała się, trzęsąc głową, odchodząc na bok i robiąc miejsce dla czekającej kocicy.
Miodunka wyglądała tak łagodnie. Nim zastępczyni cokolwiek powiedziała, poprawiła sierść na piersi towarzyszki, próbując choćby odrobinę zakryć jej obrażenia. Zniżyła się nad jej pyskiem.
— Och, Miodunko, Miodunko... druga strona cię wzywała, tak? Nie sądzisz, że za szybko? — Patrzyła na jej twarz, analizując każdy jej element. W głowie słyszała jej głos, jej chichot. Daglezjowa Igła zacisnęła zęby. — Gdybym tylko znalazła tego, który ośmielił się ci to zrobić... Cóż. Owocowy Las będzie za tobą tęsknić. — Odetchnęła głęboko, podniosła głowę i przekręciła ją w bok przed odejściem od ciała. Nie rozpaczała, musiała powrócić szybko do normalności. Nieraz widziała, jak liderzy wariowali, tonąc w swych emocjach. Nie mogła stać się jednym z nich.
***
Twarda ziemia sprawiała wrażenie bryły twardego lodu. Kiedy Daglezja patrzyła w górę, mogła zobaczyć drzewa, które prawie łamały się pod masą zgromadzonego na gałęziach śniegu. Wypuszczała z siebie zziębnięte obłoki pary. W takich chwilach zazdrościła każdemu kotu i stworzeniu, które zostało obdarzone długim, gęstym futrem, chroniącym choć trochę przed mrozami. Ignorowała jednak dreszcze i inne znaki, które wysyłał jej organizm, mówiący, by zawracała. Ruda była uparta i dobrze to o sobie wiedziała, a musiała złożyć komuś wizytę.
Najpierw lokacja, w której się znalazła, zdawała się być całkiem zwykłą polaną, pokrytą jedynie grubą, śnieżną kołdrą. Daglezjowa Igła wiedziała jednak, czego i gdzie szukać. Ubijając śnieg, znalazła nareszcie grób przyjaciółki, z którego delikatnie starła resztki puchu. Zauważyła, że okrywa na nim nie była tak ciężka jak na innych nagrobkach, zupełnie jakby nie tak dawno ktoś inny go odwiedzał. Nie myślała o tym za wiele. Sama po raz pierwszy od pogrzebu Miodunki przyszła w to nieco dołujące miejsce.
Nie była do końca pewna, co ją tu przyprowadzało. Czy Daglezjowa Igła odczuwała tęsknotę za wojowniczką? W jakimś stopniu, oczywiście. Czasami przypominała sobie o wspólnym patrolowaniu granic, kiedy oznaczała terytorium. Albo zdawała sobie sprawę, że kiedy jadła przy stercie ze zwierzyną, miejsce obok niej było nienaturalnie puste. Ale to bardziej na początku, miała w końcu dużo towarzystwa, które pozwoliło jej o tym zapomnieć. Życie toczyło się po prostu dalej, bez większych zmian.
— Och, żałuj, że cię teraz tu nie ma — zaczęła mówić, układając się wygodnie na ziemi. — Znasz Grację, prawda? Tak, TĄ Grację. Tą córkę Agresta, o której myślisz. Tak. No to... na Klan Gwia... osty i ciernie — klanowe przysłowia nigdy na zawsze nie wyniosły się z jej słownika, nawet pomimo braku wiary w ten ewenement. Nadal musiała nieraz gryźć się w język — to już było tak dawno, dwa księżyce temu. Co się stało? Rozpłynęła się w powietrzu. Albo ją coś porwało, albo zjadło, albo sama uciekła... jak gdyby jej wygodne życie z ojcem liderem nie było wystarczające. Musiała zasmakować smaku wolności — fuknęła, nie rozumiejąc takiej postawy. Wprawdzie tak, sama opuściła ojczysty klan, ale rządził wtedy nim Lamparcia Gwiazda. Nie były to najspokojniejsze dla nich czasy. Poza tym to wszystko z Niedźwiedzią Siłą i Urdzikiem... A ta miała wszystko podane jej na srebrnej tacy! I chciała powiedzieć jej jeszcze więcej – może coś o zgromadzeniu, o Fretce, o tej nowej typiarce, co ledwo się przypałętała i już grzała tyłek w kociarni. Tak naprawdę nie wierzyła, że Miodunka ją rzeczywiście słyszy i patrzy z zaświatów. Daglezjowej Igle nigdy nikt nie wpoił w Klanie Klifu wiary w gwiezdnych, choć bez wątpienia były próby. Podobnie nie interesował jej temat Wszechmatki. Trudno jej było uwierzyć w faktyczne istnienie wyższego bytu, który w jakiś sposób by nad nimi czuwał. A jeżeli naprawdę tak było, ruda uważała, że musiał im wszystkim śmiać się prosto w pysk.
Przerwała jednak dzielenie się plotkami z klanu, jakich liliowa już nie miała szansy osobiście usłyszeć, kiedy zaczęła słyszeć zbliżające się odgłosy chrupoczącego śniegu, jak gdyby ktoś szedł w jej stronę. Stawiane były bez wątpliwości przez drugiego kota. Nadstawiła uszu i obejrzała za siebie, gdzie parę lisich odległości od niej zauważyła powoli zwalniającą zwiadowczyni. Jej oczy były również utkwione na pointce.
— Daglezjowa Igło? — zapytała nieśmiale, jak gdyby sama nie była pewna, że na pewno ją tu widzi. — Nie spodziewałam się tutaj ciebie zobaczyć — przyznała, mówiąc cicho i niepewnie. Zastępczyni na własne oczy widziała, jak zmieniała się Śliwka. Zdecydowanie jej temperament nieco się ostudził od czasów, kiedy gryzła kociętom w żłobku ogony. Teraz była zupełnie inna. Wzrok uśmiechającej się z grzeczności rdzawej przeniósł się z brązowych oczu na trzymany w zębach przez kotkę mały podarek, widocznie dla któregoś z zakopanych wojowników. Wyglądał dla niej jak osobliwa wiązanka kruszących się liści i piór.
— Witaj — skinęła jej głową, mając nadzieję, że nie była przez nią słyszana. Właściwie, byłoby to naprawdę żenujące. — Jak widać, nie jestem jedyną, która zdecydowała się odwiedzić starych przyjaciół — mówiła łagodnie, czując od szylkretki speszenie. — Przychodzisz tu często?
— Nie tylko tu — Śliwka odezwała się po chwili ciszy. — Często przychodzę także nad groby Borówka, Bza, czy Dalii. Gdyby była pora nowych liści, przyniosłabym im kwiaty, ale teraz kwiaty nie przebiłyby się przez tą zmarzlinę, nawet gdyby bardzo tego chciały.
— Fakt — zgodziła się z nią. — Ta pora nagich drzew całkiem mocno daje w kość... No, to ja będę się zbierać. Nie chcę ci przeszkadzać. — Daglezjowa Igła niezręcznie czułaby się, gdyby to jej ktoś mącił w... czymkolwiek się robi na grobach. Podejrzewała, że mało który kot przyszedłby i zaczął opowiadać bliskiemu wąchającemu od spodu kwiatki najnowsze klanowe nowinki.
— Nie — mruknęła Śliwka, zaraz po tym nerwowo mrugając. — Nie musisz iść, jeśli nie chcesz, to znaczy — poprawiła się. — Twoja obecność mi nie przeszkadza.
Ruda postawiła ciekawsko jedno ucho.
— Przyszłaś tu do Miodunki? — spytała, jakby zignorowała wypowiedź córki wspomnianej kotki.
— Tak — w jej głosie można było usłyszeć pewien ból. Nie dziwiło to Daglezji. Odkąd szylkretowa zmarła, Śliwka właściwie z mało kim rozmawiała. Tak to nieraz rzuciło się zastępczyni w oczy, jak czekoladowa dzieli się piszczką z mamą bądź wychodzi z nią na spacer. Teraz w ogóle podpatrzenie jej w towarzystwie kogokolwiek było ciężkie. Ewentualnie zdarzało się, że obóz rozbrzmiewał odgłosami jej nieprzerywanych kłótni z siostrą, Gruszką. Trudno było ich nie słyszeć. — Do niej przychodzę najczęściej. Z resztą, mało kto zagląda w to miejsce, zwłaszcza teraz, kiedy bez powodu większość kotów nie rusza się z obozu.
Była to prawda. Czy można im się było dziwić? Temperatury i głód skutecznie zniechęcały do właściwie wszystkiego. Cieszyła się Daglezja wtedy, że nie miała w tej chwili ucznia, którego musiałaby zabierać na codzienne treningi, jak tylko wstawał świt.
— Brakuje ci matki? — Być może to pytanie nie było odpowiednie. Daglezja widziała, jak mordka szylkretki nagle się chmurzy, pogrąża w myślach. Nie wycofała się jednak, nie przeprosiła. Chciała dobrze znać każdego członka Owocowego Lasu.
— Trochę. Myślę że każdemu dziecku brakuje rodzica po jego śmierci — wyznała. — Ale jest okej.
— Jesteś pewna? — dopytywała. Nie, żeby specjalnie interesowało Daglezjową Igłę to, w jaki sposób szylkretka przeżywa żałobę. Tja, było to smutne, ale nigdy nie była typem osoby, który miałby ochotę na zamienianie się w kociego terapeutę. Od tego byli stróże, jeśli już ktoś czegoś takiego potrzebował. — Zawsze możesz się do mnie odezwać. Zauważyłam, że ostatnio trzymasz się trochę na uboczu. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, wiesz, że łatwo mnie znaleźć.
Śliwka nie potrafiła ukryć swojego zaskoczenia. Oblizała wargi nerwowo.
— Dziękuję — powiedziała, brzmiąc niezwykle szczerze. I chyba chciała powiedzieć jeszcze coś więcej, ale Daglezja, spoglądając w dół i wycierając łapy nie zauważyła jej otwartego pyszczka.
— Zostawię cię już samą. W obozie również czekają mnie łapy pełne roboty — wymruczała, po raz ostatni spoglądając na zwiadowczynię. — I tak przyszłam tu tylko na chwilę. Do zobaczenia ponownie, Śliwko — pożegnała się z kotką, która bąknęła jej coś w odpowiedzi, zanim ruda nie zniknęła w oddalonych zaroślach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz