BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Do klanu szczęśliwie (chociaż zależy kogo się o to zapyta) powróciła zaginiona medyczka, Liściaste Futro. Niestety nawet jej obecność nie mogła powstrzymać ani katastrofy, jaką była szalejąca podczas Pory Nagich Liści epidemia zielonego kaszlu, ani utraty jednego z żyć przez Srokoszową Gwiazdę na zgromadzeniu. Aktualnie osłabieni klifiacy próbują podnieść się na łapy i zapomnieć o katastrofie.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Po długim oczekiwaniu nowym zastępcą Owocowego Lasu została ogłoszona Sówka. Niestety jest to jedyne pozytywne wydarzenie jakie spotkało społeczność w ostatnim czasie. Jakiś czas po mianowaniu zwiadowczyni stała się rzecz potworna! Cały Owocowy Las obudził się bez śladu głównej medyczki, jej ucznia oraz dwójki rodzeństwa kocura. Zdruzgotana Świergot zgodziła się przejąć rolę medyka, a wybrani stróże – Orzeszek i Puma – są zobowiązani do pomocy jej na tym stanowisku.
Daglezjowa Igła w razie spotkania uciekinkerów wydała rozkaz przegonienia ich z terytorium Owocowego Lasu. Nie wie jednak, że szamanka za jej plecami dyskretnie prosi zaufanych wojowników i zwiadowców, aby każdy ewentualny taki przypadek natychmiastowo zgłaszać do niej. Tylko do niej.
Obóz Owocniaków huczy natomiast od coraz bardziej wstrząsających teorii, co takiego mogło stać się z czwórką zaginionych kotów. Niektórzy już wróżą własnej społeczności upadek.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Wilka!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Burzy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 3 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

20 marca 2024

Od Jafara

*tw okaleczenie*

Kolejny dzień rozpoczął się z przytupem. Z każdej strony dobiegały jakieś dźwięki i rozmowy, ale z perspektywy więźnia tkwiącego w klatce brzmiały bardziej jak niewyraźny bełkot, jakieś wołania i polecenia. 
Atmosfera była jakaś dziwnie napięta już od pierwszych godzin poranka. Białozór przechodził koło klatki wielokrotnie, ale nie zatrzymał się ani razu, nie wypowiadając żadnego słowa. Dopiero, gdy pojawił się po raz kolejny w towarzystwie kilku swoich popleczników, wszystko stało się jasne.
Klatka została otwarta, a samotnicy szczelnie pilnowali wszystkich możliwych wyjść. 
— Teraz nie jesteś już szefem gangu, Księżniczko — głos Białozora wybrzmiał donośnie, ponad wszelkie inne hałasy i rozmowy. —  Mówi się, że arystokraci mają niebieską krew. Może czas przekonać się, ile w tym prawdy?
Jafar wpatrywał się uważnie w tą delegacje, która go nawiedziła. Nie podobało mu się to. Sam wydźwięk tych słów brzmiał jak kłopoty. Nie ruszył się ze swojego miejsca, a może nawet i bardziej cofnął w głąb klatki, zniechęcony wizją wparowania w czekające na niego łapy. Znów by powtórzyła się scena z nie tak odległego czasu, gdzie zmiażdżono mu łapę. Nie zamierzał nabrać się drugi raz na tą sztuczkę.  
— Czego chcesz? — rzucił, licząc na to, że ten przejdzie do rzeczy i oszczędzi sobie wywodów. Nie za bardzo uśmiechało mu się go słuchać. 
— Czego chcę? — ton głosu Białozora tak mu się obniżył, jakby miał co najmniej parsknąć śmiechem. — Na zbijanie interesów był czas dawno temu. Teraz nie ma o co się z tobą targować. Jesteś teraz częścią mojego cennego dobytku. Chciałbym więc, żeby odtąd każdy o tym wiedział, widząc twój szkaradny pysk. — Jak na zawołanie, gdy tylko wypowiedział ostatnie słowo, paroby, które go otaczały, ruszyły w stronę klatki, mając zamiar zaciągnąć go przed oblicze jego nowego szefa, który uśmiechał się tylko od ucha do ucha. — Długo myślałem nad znakiem, który powinien zagościć na pyskach moich gangsterów. Skrzydło okazało się doprawdy świetnym wyborem! Do pracy, chłopaki. Nie mogę się doczekać, by zobaczyć tę jego śliczną, nietykalną buźkę oszpeconą.
Serce prawie mu stanęło w gardle, gdy dotarł do niego sens tych słów. Samotnicy go pochwycili, a on 
zaczął się szarpać i zapierać, aby pod żadnym pozorem nie dać się wyprowadzić z klatki. Jednakże siła kilku osób była wystarczająca, aby znalazł się poza nią. Oczywiście, chciał się z niej wydostać, ale nie w takich okolicznościach. Mimo wszystko nie przestawał się szarpać, bowiem żarty się skończyły. Białozór zdradził swój nikczemny plan, który spowodował w nim strach. 
— Nie! — syknął, gdyż jego wielkość właśnie zostawała poddawana próbie. 
Został jednak przyciągnięty i na powitanie skopany. Dostał w brzuch, pochylając aż z wrażenia łeb, a inny zacisnął kły na jego karku, ściągając go na ziemie. Gdy tylko tam skończył, od razu zwalił się na niego ciężar, który uniemożliwił mu nawet poruszenie kończynami. Samotnicy trzymali go mocno, a na dodatek poczuł na swojej głowie łapę, która skutecznie dociskała mu pysk do ziemi, odsłaniając idealnie miejsce, w którym ich szef mógł zatopić pazury. I nie podobało mu się to ani trochę. 
Całemu widowisku Białozór zdawał się przyglądać z nutą rozbawienia. A gdy Jafar leżał już przed nim obolały i zbity jak pies, wysunął pazury. Zanim chociażby wyrył nimi znak, przesunął je delikatnie przy oku Jafara, aby doprowadzić go do jeszcze większej paniki.
— Szkoda by było, żeby taka ładna twarz została poraniona, co? Wyobraź sobie minę twoich dawnych poddanych, gdy zobaczą, że nosisz na swojej twarzy mój znak. Nie patrz się tak na mnie, przecież jak robię dokładnie to samo, co ty zrobiłeś mi... Pamiętasz incydent z zapachem? A może już zapomniałeś? Niechaj więc ci przypomnę.
Widząc pazur tak blisko oka zmroził go strach. Zaczął ciężej oddychać, a z gardła mimowolnie uciekł mu pisk. On oszalał! Kompletnie oszalał! Przecież to nie było to samo! Zapach łatwo dało się zmyć, a blizna pozostawała do końca życia!
— Nie... — wycharczał. — To nie to samo. To zupełnie co innego. Nie rób tego. Nie możesz mi tego zrobić — wyskamlał, walcząc o wolność, jednakże z wielkim trudem, bo jego ciało ledwie drgnęło. 
— No dalej, powiedz to. Błagaj mnie o litość, a może cię oszczędzę — zamruczał zawistnie dawny przyjaciel, kreśląc pazurem znak w powietrzu centymetry od jego oka. 
Zacisnął oczy, a także pysk, jak gdyby nie chcąc wypuścić tych słów na światło dzienne. To dopiero byłoby upokorzenie! Jednakże wiedział, że Białozór był zdolny do spełnienia swoich gróźb. Widział to w jego spojrzeniu. Wziął głębszy oddech i spojrzał na niego po raz kolejny. Odliczał uderzenia serca, czekał na znak, pojawienie się Bastet lub kogokolwiek kto to przerwie i go uratuje, ale nie zjawił się nikt. Świadomość rzeczywistości dotarła do niego niczym zimny deszcz. Musiał to zrobić. Dla swej urody, dla uniknięcia znamienia, które będzie mu towarzyszyło do końca życia.
— Błagam — rzekł tak cicho, że brzmiało to jedynie jak kolejny jęk. Próbował głośniej, ale głos go zawodził. Czuł jak ze stresu zaczyna drżeć mu broda, jak gardło się zacieśnia, gdy widział kto tu był górą. — Błagam, nie rób mi tego. 
Białozór zaśmiał się mu głośno w twarz.
— Wiesz co? Jesteś żałosny. Naćpałem cię, uprowadziłem, zamknąłem w klatce, głodziłem i zagroziłem twojej ukochanej, ale pierwszy raz, gdy błagasz mnie o litość, to wtedy, gdy mam zrobić parę krwawych krech na twojej głupiej mordzie. Jesteś tchórzem, ot co, a ci, którzy mówili, że zmiękłeś przez to, jak rozpieścił cię los, mieli rację. — I wysunąwszy pazury, bez chwili zawahania nakreślił na oku kocura krwawy znak, symbol ptaków, od których on i jego wspólniczka dostali swe imiona. Robił to powoli, tak, by napawać się słabością i cierpieniem starego wroga.
Jafar wrzasnął, gdy poczuł jak pazury zagłębiają się w jego ciele. Ból dodał mu siły i zaczął bardziej rzucać się po ziemi, jednakże łeb tkwił w nienaruszonej pozycji. To było prawdziwe piekło. Nie bolało jakoś szczególnie mocno, lecz jego dusza wyła nad utratą cennego dla niego piękna. Nikt nigdy jeszcze nie ośmielił się go zabliznować. Owszem, zdarzali się tacy, którym udawało się go zadrapać, ale zwykle nie pozostawał po tym ślad. Blizny po znakach były jednak inne. Robiono je z rozmysłem, wbijając pazury głęboko, by ciało nie poradziło sobie z ich zaleczeniem. On nie stosował tego zabiegu na swoich poddanych. Uznawał to za odrażającą praktykę. A teraz... teraz czuł jak go piętnowano, jak obdzierano wręcz ze skóry. 
Bał się, strasznie. To uczucie wręcz wykręcało mu trzewia. Krzyczał, nie przestawał nawet na moment, nawet jeśli Białozór w tym czasie przerwał. Nie był w stanie powstrzymać swego głosu, który uwidocznił jego przerażenie. 
A gdy to dobiegło końca, czuł tylko nieprzyjemne pieczenie dookoła swego oka. Do nosa dotarł zapach krwi, która spływała mu po policzku wprost na ziemię, żłobiąc w futrze krwiste smugi. Łapał oddech niczym tonący, czując jak boli go zdarte od krzyków gardło. Chciało mu się płakać, jednak nie uronił łzy. Nie. Jedynie zamknął oczy, pragnąc znaleźć się w innym miejscu. Pragnąc, aby to okazało się jedynie złym snem. 
— Nie przesadzaj, Księżniczko. Nie jest tak źle. Będzie dopiero wtedy, gdy zaczną tu przychodzić kolejni samotnicy i zobaczą, że teraz należysz do mnie — Białozór wypowiedział te słowa z niebywałą radością. — Ta blizna będzie ci to przypominać już zawsze. — Gdy odsunął się o krok, grupka trzymających dotąd kocura gangsterów poluzowała chwyt, by następnie złapać go za kark, czekając na kolejne polecenia. — Pozwalam wam zadać mu tyle ran, ile to konieczne. Byleby nie były śmiertelne. A gdy będzie po wszystkim, specjalnie dla ciebie przyniesiemy lustro, żebyś mógł podziwiać swoje nowe, szpetne oblicze. Nie rozpoznałaby cię własna matka. 
Jafar wydał z siebie ostatni zbolały krzyk, gdy to usłyszał. Czuł jak wypełnia go potworna żałość. Nie był w stanie obronić swego honoru. Rana piekła go i przypominała o swym istnieniu, lecz ujrzeć ją we własnym odbiciu? O nie, to dopiero będzie piekło. Gdy samotnicy dostali pozwolenie na zabawienie się jego kosztem, poczuł, że miał dość. To był błąd, że poluzowali uścisk. Pierwszy, który nachylał się w jego stronę, dostał zaskoczony z główki. Kolejny, który próbował się zamachnąć łapą, napotkał jego kły. Teraz kto inny krzyczał, a do nich powoli docierało, że pieszczoch nie podda się bez walki. Dlatego ponownie go unieruchomili, a następnie skopali. Bolało go całe ciało. Nigdy nie czuł się tak, nawet po silnych zakwasach. Zakaszlał, gdy pociągnięto go za obroże, która odebrała mu aż dech, gdy się napięła. Nie pękła jednak, była w końcu nie byle jakim kawałkiem skóry. Na koniec rzucono go z powrotem do klatki, przez którą się przeturlał, zatrzymując dopiero, gdy natrafił na tylną ścianę. I chociaż go już zostawili, bo usłyszał trzask zamykanych drzwi, tak ciało go paliło od zadrapań i ugryzień. Dyszał ciężko, nie potrafiąc znieść tego uczucia. Nie poruszył się. Leżał i jedynie drgania jego ciała oraz głębokie oddechy z syknięciami bólu wskazywały na to, że żyje. Ale co to za życie? 
W czasie, gdy Białozór przypatrywał się swoim jedynym okiem na cierpienie jego odwiecznego wroga, grupka samotników ostrożnie przytargała małe, stare lustro, pozostawione przez poprzednich właścicieli lokum wraz z wieloma innymi gratami. Było zamglone i częściowo połamane, ale dało się przez nie zobaczyć swoje odbicie. To wystarczyło.
— Jak ci się podoba twój nowy wizerunek, hm?
Nie chciał tam spojrzeć. Wręcz zacisnął oczy, czując jak żółć zbiera mu się w gardle. Nie. Nie spojrzy. Nie. Nie zrobi tego. Lecz z każdą chwilą ciekawość, chęć upewnienia się, że wcale to się nie stało była silniejsza. Nie wytrzymał. Spojrzał. Dostrzegł swoje zakratowane odbicie - rozczochrana sierść, żałosny wzrok i świeżą ranę. Były to zadrapania, każde jedno odchodzące od jego oka, tworząc swym kształtem wzbijającego się do lotu ptaka. Wrzasnął wręcz z szoku, że po raz kolejny wszyscy obecni w Kołowrocie zaczęli rzucać w jego kierunku spojrzenia. Nawet nie spostrzegł jak był zaraz na łapach, wbijając nos w kraty, by się przypatrzeć. Znów wrzasnął i odskoczył. To było dla niego za dużo. Dotknął nawet ran łapą... Nie zniknęły. Dalej tam były. Aż się najeżył, bo to wyglądało okropnie! Został oszpecony! Nosił na twarzy piętno wroga! Co jego wzrok kierował się na lustro, z gardła uciekał mu pełen niedowierzania i paniki wrzask. Nie był w stanie tego powstrzymać. Po prostu to się działo. 
— Jak mogłeś mi to zrobić! — wyrzucił z siebie roztrzęsiony. Białozór był nienormalny. Był wariatem! Szaleńcem! Zaczęła go ogarniać czysta rozpacz, a także strach co do jego osoby. To nie był ten kot, którego znał. To był potwór! 
— Teraz to już całkiem nie wyglądasz na arystokratę — Białozór zaśmiał się wręcz maniakalnie. Nieciężko byłoby stwierdzić, że szczerze nienawidził Jafara. Nie chodziło tu już nawet o zwykłe sprawienie mu cierpienia, chodziło o napawanie się nim jak pokarmem niezbędnym do przeżycia. — Już nie jesteś ani piękny, ani młody, Księżniczko. Teraz jesteś mój. Nagle straciłeś chęć do wywyższania się nad innymi?
Zacisnął pysk, posyłając kocurowi palące spojrzenie, które miało w sobie szczyptę nienawiści, strachu i obawy. Cofnął się od prętów, czując rosnącą gule w gardle. Nie chciał jednak dać mu tej satysfakcji i nie pozwolił sobie na łzy. Jednakże, gdy jego wzrok mimowolnie kierował się na lustro, widział jak bardzo jego pysk jest wykrzywiony w boleści. 
— Zabierz to lustro — miauknął tylko, odwracając głowę zraniony tym wszystkim co go spotkało. 
— No proszę, popatrzcie tylko, poraniony i oznaczony, a dalej ma czelność mi rozkazywać! — zawołał Białozór i odwrócił się w kierunku swoich gangsterów, którzy tylko przytaknęli mu na te słowa. — Wiesz co, Księżniczko? Wkrótce będziesz jeszcze bardziej szkaradny, bo razem z Melasą przygotowaliśmy dla ciebie istnie powalającą zabawę! — Nie powiedział, o co chodzi, wypatrując reakcji kocura, jakby spodziewał się zobaczyć na jego twarzy kolejną udrękę. 
I nie mylił się, ponieważ pysk Jafara szybko przybrał wspomnianą emocję. Ogon mu zadrgał, a ciężar na duszy tylko wzrósł. Nawet nie spodziewał się, że zabrzmiało to jak rozkaz. Po prostu nie chciał patrzeć w kierunku lustra! Co tam zerkał, widział ranę, widział swoje upokorzenie, a wewnątrz wył. Jednakże wzmianka o Melasie wyrwała z jego gardła wrogi warkot. Ten wstrętny plotkarz?! Od razu skierował wzrok na Białozora, licząc że powie coś więcej. Co oni knuli? Na pewno nic dobrego skoro wspomnieli o byciu szkaradnym. Nie spodziewał się także, że z kochanka Chwały może być taki sadysta. Jak żałował, że jego mordercy, których nasłał na czarnego nie wypełnili swojej roli. Wtedy... nie musiałby o nim dłużej słyszeć. 
— Co masz na myśli? — zapytał po dłuższej chwili. Czyżby planowali jego śmierć? Cóż... Widowisko na pewno z tego będzie wspaniałe. Niepokój coraz bardziej nim zawładnął. Nie chciał umierać. Zdecydowanie pragnął żyć. Tak było odkąd tylko zaznał pierwszego głodu. Szukał wygód i dostatku, by nie walczyć o życie każdego dnia. 
— No, z tą zabawą może trochę przesadziłem. To zabawa dla widowni. Dla ciebie kolejny koszmar. — Uśmiechnął się. — Co powiesz na walki samotników? Ach, pomyśl tylko o spojrzeniu miejscowych włóczęgów,  gdy usłyszą, że będą mogli zmierzyć się z samym Jafarem! I jakiż będzie wstyd, gdy kot, który stawiał się niemal na równi z Entelodonem, nie da rady pokonać byle przybłędy. A twój stary kumpel, Melasa, pomoże mi nakręcić rozgrywkę, komentując każdą bójkę.
Zamarł. Walki... samotników. Słyszał coś o tym, jednakże wizja siebie w tym wydaniu sprawiła, że zrobiło mu się słabo. Zachwiał się i osunął się po tylnej ścianie klatki. Czyżby miał zawał. Być może, bo nagle zrobiło mu się zimno, a oddech przyśpieszył. A więc tak to miało wyglądać. Zginie na arenie rozszarpany przez wściekły tłum ku radości swych wrogów. Zamknął aż oczy czując, że obroża odbiera mu dopływ powietrza. Był świadom tego, że to będzie katastrofa. Dawno nie walczył. Od tego miał koty. Jego siła spadła, gdy wylegiwał się i zajadał przysmakami, gdy inni ciężko pracowali. I teraz za to zapłaci. Jeśli myślał, że przeżył najgorsze upokorzenie to się mylił. Gdy walki się zakończą, wszystko straci. Dobre imię, chwałę, szacunek. Gdzie była do kroćset Bastet?! Gdzie była, gdy jej potrzebował?! Przecież kończył się mu czas! Co ona myśli, że odbierze jego martwe ciało i będzie dobrze? Nie będzie! 
— Obyś sczezł — wysyczał w końcu. Rzucił się na pręty, uderzając mocno o nie łapami, szczerząc wściekle kły do jednookiego. — Jeśli nawet przyjdzie mi zginąć w tym twoim spektaklu wiedz, że to nie koniec. Znajdzie się ktoś kto cię zniszczy, słyszysz?! 
— To chyba tobie jest bliżej do pomarnięcia — zamruczał Białozór w odpowiedzi na jego pierwsze słowa. — Może ktoś mnie zniszczy. Może nie. Koniec końców będę wiedział, że przed śmiercią zdążyłem cię upokorzyć tak, że nawet, gdy zdechniesz, będą mówić o tobie, że jesteś tchórzem i zniewieściałym, byłym szefem gangu, który nie potrafi walczyć. Skąd taki nagły przypływ odwagi, Księżniczko? Czyżbyś się bał?
Położył po sobie uszy, biorąc głębszy oddech, wciąż wczepiony łapami w pręty klatki. Trafił w punkt. Strach często uwidaczniał się na różnorakie sposoby. Wystarczyło się bliżej przypatrzeć, by stwierdzić, że jego łapy drżały. Czyżby tak umierali samotnicy? Ze strachem w sercu, jednak z bojowym nastawieniem? Nie zamierzał mu na to odpowiadać. Każda odpowiedź tylko by go pogrążyła. Wręcz cofnął się, czując jak powraca mu racjonalne myślenie. Ale i tak panikował. Chciał tu i teraz wyważyć drzwi swojego więzienia i uciec. Jak najszybciej potrafił, jak najdalej, jednakże... Te kopniaki, które dostał, skutecznie uniemożliwiały mu ruch. Bolało. Teraz tym bardziej, gdy tak chaotycznie zareagował. Cofnął się pokonany, kładąc z syknięciem na ziemi. Białozór w taki sposób dostał swoją odpowiedź. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz