Słońce górowało, a ona wracała właśnie z treningu, niosąc w pysku drobną mysz. Czuła przez cienką powłokę jej skóry, mięśni i mięsa kości, co jednoznacznie wskazywało na to, że obecna pora przynosiła głód nie tylko drapieżnikom, ale również i ofiarom, które miały znacznie mniejszy dostęp do źródła pożywienia. Trzymała ją z taką ostrożnością, jakby każda kropla krwi upadła na miękki śnieg miałaby być niewyobrażalną stratą. I właściwie trochę tak było, bo sterta ze zwierzyną była żałośnie pusta.
Ona straciła dużo na masie. Zawsze była raczej szczupła, ale teraz - chorobliwie chuda. Kości poszczególnych części jej ciała zaczęły mocniej rysować się na jej ciele i choć jej masa ciała wciąż trzymała się w normie, oznaki lutej pory nagich drzew odbiły na niej swoje piętno.
Sama również jadła mniej, niż powinna. Jeden posiłek w ciągu dnia, a często nie jadła nawet wcale, zostawiając jedzenie dla kociąt i karmicielki. To było najważniejsze - ona musiała obejść się smakiem.
Gdy tylko przekroczyła próg obozu, obejrzała się przez ramię, gdzie szedł Blada Łapa z Chryzantemą, a z tyłu, na samym końcu, wlokła się Różany Step.
— Zanieś mysz do żłobka, kochanie — usłyszała za sobą głos matki. Westchnęła głęboko, ale znała zasady i konieczność ochrony najważniejszych członków grupy. Nawet nie narzekała, a przyspieszyła kroku, kierując się od razu do kociarni. Zanim jednak zdążyła tam dotrzeć, zatrzymał ją Blady.
— Różany Step mówiła... — wziął wdech, zanim zaczął mówić dalej. — Kazała przekazać, żebyś przygotowała się na wyruszenie w wieczornym patrolu granicznym.
Pokiwała krótko głową i poprawiając w pysku mysz, weszła do środka kociarni, czując, jak gałązki oszronionych krzewów muskają ją po futrze, ledwo przepuszczając światło słoneczne. Żłobek był niemal cały zasypany w śnieżnej zaspie. Ostatnie opady były pokaźne i wyjątkowo obfite. Wojownicy cały czas odśnieżali obóz, usuwając nagromadzające się warstwy śniegu, ale wszystko to na nic - zamiecie śnieżne skutecznie niweczyły ich robotę.
Płonąca Dusza spała. Jej bok unosił się głęboko, a oddech świstał cicho i miarowo, przerywając co jakiś czas ciszę. Lodowa Łapa nie chciała jej budzić. Karmicielka musiała być wyjątkowo wycieńczona ciągłym karmieniem dzieci, zwłaszcza teraz, w tak srogiej porze, gdzie mleka brakowało. Nie miała prawie nic dla siebie. Podobnie jak Olszowa Kora, również pogrążona we śnie.
Położyła upolowaną przez siebie mysz w żłobku, ale gdy jedno z kociąt - najprawdopodobniej Cis - zbliżyło się do zwierzyny, uczennica zasadniczo położyła łapę na martwej myszy, odgradzając ją w ten sposób od koteczki.
— Twoja matka potrzebuje jej bardziej. Zje ją, gdy się obudzi — wyjaśniła lakonicznie, podsuwając karmicielkom pod nos mysz. Nie zakłóciła jednak ich spokoju, wierząc, że zasługiwały na odpoczynek. Zjedzą, kiedy odpoczną i wstaną.
[420 słów]
<Cis?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz