Nie wiedział ile czasu minęło odkąd opuścił Klan Wilka. To była... spontaniczna decyzja, ale warta zachodu. Udało mu się uciec, nikt go nie ścigał. Był sam, sam w wielkim lesie.
Początek samotniczego życia nie był taki zły jak sądził. Nie był w końcu do końca sam. Mógłby nawet przysiąc, że widział przemykającą obok niego postać. Pierwszym jego odruchem było gotowanie się do walki. W końcu nie wiedział na co mógł się natknąć na terenach zawładniętych przez naturę i samotników. Ale co kierował wzrok, zjawa znikała. To sprawiło, że jego zmaltretowany przez mrocznego ducha umysł, widział w tym... jego. Czy to jakaś kolejna faza szaleństwa? Nie dość, że słyszał głos Mrocznej Gwiazdy, tak też widział go na jawie.
Gdyby tylko miał przy sobie medyka, ten zauważyłby jaki był rozpalony. Nie było z nim najlepiej, lecz nie szukał pomocy. Nie myślał już racjonalnie. Cała jego świadomość została wypalona, zmielona i posklejana na nowo w twór, którego celem było tylko przetrwanie.
Pierwsze księżyce z dala od klanu pozwalały mu jeszcze polować. Łapał myszy i drobne ptactwo. Teraz jednak sunął przed siebie, wciąż i wciąż, jak gdyby to było właściwe. Dawno zapomniał o głodzie. Nauczył się go ignorować. Wiedział, że coś było nie tak, ale nie rozumiał co. Gdy tylko próbował się zastanowić nad tym, myśl ulatywała, a głos szeptał mu cicho "idź". Więc szedł, szedł, aż z tego letargu nie wytrącało go drzewo, w które uderzył głową.
Wydał z siebie głuche westchnienie i usiadł. Jego łapy były obdarte do krwi. Chude, słabe i drżące. Raczej już dzisiaj nigdzie nie zawędruje. Nie wstanie, nie gdy czuł ogarniającą go słabość.
— A czy ja cię przed tym nie przestrzegałem, Upadły Kruku? — powiedział głos. — Pomyśl tylko, jak żyłbyś teraz, gdybyś przyjął moją szczodrą pomoc... Byłbyś jednym z moich przodujących wojowników, a kto wie, może i doczekałbyś się szacunku w gronie moich kultystów, hm? Szkoda, jak to wszystko przepadło... Czasami jesteśmy największymi wrogami samych siebie. Taki ten los przewrotny, nieprawdaż? Zgiń, Kruku, w bólu i chorobie, a gdy przyjdziesz do mnie po śmierci, twoje krzyki będą tak głośne, że usłyszą je żywi.
— Przecież idę. Zapomniałeś? — odpowiedział na jego słowa. — Cały czas idę.
Wydawało mu się czy duch przejmował jego szaleństwo? Nie wiedział co czyni w równym stopniu co on sam? To dziwne... Sądził, że było na odwrót. Że kierował się za głosem, by na końcu... No właśnie co? Co było na końcu tej drogi, którą podążał? Czy tam czekała go śmierć? Mroczna Puszcza? A może coś innego?
— Skądże — rozległ się cichy szept ducha. — Ale jak długo będziesz iść? Twoje łapy ledwo dźwigają twoje ciało. Okazuje się, że kruk może upaść jeszcze niżej.
Westchnął ciężko i ułożył łeb na ziemi. Już nie wzleci. Nie odbije się, nie... Nie miał sił. Chciał zasnąć. Odpocząć. Zaznać wytchnienia. Z dala od tych niebieskich oczu, które przewiercały go na wskroś.
***
Poczuł ulgę opuszczając ciało. To było tak jakby go zalało zimną wodą w upalny dzień. Wydał ostatnie tchnienie, uwolnił swoją duszę od ciężaru. Był wolny, lekki. Wszystko odeszło. Cały ból fizyczny, a nawet psychiczny. Nic go nie obciążało. Gdyby wiedział, że to było takie miłe uczucie, że mgła rozwieje się i znów będzie myślał racjonalnie, to zapewne skończyłby ze sobą szybko.
A potem... Poczuł szarpnięcie. Jak gdyby ktoś sięgnął po niego i zabrał go z tego świata. Na nic zdał się opór. Po prostu leciał, leciał, aż nie wylądował w ciemnym, pozbawionym gwiazd lesie.
I wtedy, leżąc tak jeszcze na Bezgwiezdnej Ziemi, ujrzał tą bliznowatą, paskudną gębę, która nawiedzała go od tylu księżyców.
I cała radość zniknęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz