Kilka księżyców temu
Właśnie wróciły z kolejnego szkolenia. Pieczarka poszła przodem, aby załatwić coś u Pani Sówki. Tym razem niemal nie potraciła pazurów, kiedy zaczęła zsuwać się po chropowatej korze. Łapy ją bolały, a jedna nawet delikatnie krwawiła. Na domiar złego, kiedy próbowała jak najszybciej dostać się do obozu, poczuła, jak ktoś na nią wpada. Ktoś cięższy, starszy, a mimo wszystko bardziej nieporadny i koślawy.
— Uważaj, jak łazisz, pokrako! — syknęła, nie patrząc nawet, kto to jest. Chciała odejść bez podnoszenia głowy, ale na samą myśl, że mogłaby nazwać tak Panią Gruszkę, albo Ciotunie Mirabelkę... Przeszedł ją dreszcz i strachu, i wstydu. Odwróciła się niczym oparzona, a iskierki niepewności lśniły w jej zielonych ślepiach. Kiedy jednak zobaczyła przed sobą liliowego kocura, którego kojarzyła niemal tylko z widzenia i zamglonych, kocięcych wspomnień, przewróciła oczami. — Ugh... To tylko ty...
— T-tak... Tylko ja. Prze-przepraszam — wydukał cicho, stając w końcu na pewne łapy. Za nim wciąż stał nieźle wkurzony Rokitnik. Miłostka całkiem lubiła tą wkurzoną parkę, jaką tworzyli z Żagnicą - byli tacy... Ponad wszystkim, ponad tymi głupimi zasadami zachowywania się, dobrego smaku i uprzejmości. Szanowała w nich to; byli trochę jak jej ojciec, z tą różnicą, że jej staruszek był miękki i dżdżownica, a oni twardzi i zakończeni szpikulcem, niczym patyk.
— Byłeś z Żagnicą? On cię uczy? — zapytała, niby od niechcenia, niby nonszalancko. Chociaż była niższa, wydawało się, że patrzy na starszego z góry.
— Tak... — odpowiedział, wyglądała jakby zaraz miał uciec, skryć się gdzieś, aby tylko nie pozostawać na widoku.
— Żartujesz sobie? — zaczęła, krzywiąc się kpiąco. Jej śmiech niemal oderwał uwagę burego od stróżki, którą dopiero teraz zauważyła. — Ile ty masz księżyców? Widać, że jesteś strasznie stary, a dalej zajmujesz nam miejsce w legowisku. Może i jesteś chuchrem jakich mało, ale ja mam uszy wszędzie, więc wszystko wiem. Masakra, ten Rokitnik to jest taki wojownik, że powinien cię już dawno naprostować. Phi!
— Słu-słucham? — Terminator był widocznie zaskoczony aż tak... nieprzyjemnym nastawieniem Miłostki, która prędko owinęła go sobie wokół łapy i nie dawała mu nawet przełknąć do końca poprzednich słów.
— No co? To żałosne. Mój brat jest uczniem wojownika i nawet on pewnie wie więcej. Mogę się go zapytać, czy wie, jak sobie radzisz. Może mógłby ci pomóc, dogadacie się. — Uśmiechnęła się sztucznie, wręcz jadowicie.
— No co? To żałosne. Mój brat jest uczniem wojownika i nawet on pewnie wie więcej. Mogę się go zapytać, czy wie, jak sobie radzisz. Może mógłby ci pomóc, dogadacie się. — Uśmiechnęła się sztucznie, wręcz jadowicie.
— Cz-czemu jesteś... T-taka? — Kocur cofnął się krok. Widać, że chciałby uciec.
— Dla twojego dobra, weź się w garść... — rzuciła, tym razem ze szczerą prześmiewczością i wślizgnęła się do obozu, rzucając jeszcze wesołe, głośne słowa powitania w stronę Rokitnika i Ambrowiec.
— Dla twojego dobra, weź się w garść... — rzuciła, tym razem ze szczerą prześmiewczością i wślizgnęła się do obozu, rzucając jeszcze wesołe, głośne słowa powitania w stronę Rokitnika i Ambrowiec.
* * *
Przerosła już Panią Pieczarkę. Była wysoka, gibka i rześka. Skakała już po drzewach niczym brudna na pysku wiewióreczka. Pazury pewnie wbijały jej się w miękką korę, a gęste listowie oplatały jej miękka sierść, niczym miły sen. Wiedziała, czuła w kościach, że zaraz zostanie pełnoprawną zwiadowczynią i będzie mogła wynieść się z legowiska uczniów, które zaczynało pachnieć dla niej niczym mleko karmicielek. Zwłaszcza że rozmawiała ostatnio z Lnem o tym, że Listek oznajmił mu, że ma go już dość i nie może się doczekać, aż się od niego uwolni. Tak bardzo chciałaby zostać z nim mianowana, a najlepiej, jakby jeszcze nie mianowano wtedy Sekrecika - wypominałaby mu to do końca życia. Wczorajszy dzień z jej przyjacielem był świetny też z innych powodów, nie tylko przez tą znakomitą wiadomość. Skwar był już niemal tak wielki, jak w górowanie Pory Zielonych Liści. Słońce nie skrywało się za żadną chmurką, a wiaterek był jedynie delikatnym podmuchem. Pieczarka nie czuła się zbyt dobrze - była słaba i niemrawa, nie odzywała się do niej, o ile nie musiała wydać jej polecenia. Z samego rana poszła do Pani Świergot, więc tego dnia Miłostka mogła robić to, na co ma ochotę. Do tego samego namówili wspólnie czekoladowego wojownika, który zgodził się z wymuszoną niechęcią. Poszli we dwójkę nad rzeczkę, a raczej wymknęli się, bo dalej nie powinni wychodzić bez nadzoru dorosłych, wyszkolonych kotów. Len pokazał jej, że nauczył się pływać, a później próbował zmusić do tego przyjaciółkę, ale skończyło się to tylko przepychanką przy brzegu i wrzuceniem jej na płyciznę. Wkurzona, mokra i przemarznięta para wróciła dopiero wieczorem. Żeby udobruchać los, złapali jeszcze pośpiesznie jakaś wątłą zwierzynę.
Następnego ranka Miłostkę obudził świst przy uchu. Zasnęła z łbem na brzuchu kremowego przyjaciela i ogonem owiniętym wokół przedniej łapy brata. Oddech Lna był płytki i chaotyczny, a w dodatku brzmiał, jakby zaraz miał wyzionąć ducha. Podniosła się powoli i spojrzała na jego mężny pysk... No może tym razem niezbyt mężny. Nos był wilgotny, a z jednej dziurki wypływał pokaźny glut. Oczy zaciśnięte, ale w jednym kąciku lśniła łezka.
Następnego ranka Miłostkę obudził świst przy uchu. Zasnęła z łbem na brzuchu kremowego przyjaciela i ogonem owiniętym wokół przedniej łapy brata. Oddech Lna był płytki i chaotyczny, a w dodatku brzmiał, jakby zaraz miał wyzionąć ducha. Podniosła się powoli i spojrzała na jego mężny pysk... No może tym razem niezbyt mężny. Nos był wilgotny, a z jednej dziurki wypływał pokaźny glut. Oczy zaciśnięte, ale w jednym kąciku lśniła łezka.
— Pst! Hej Len! — Potrząsnęła nim. Terminator mruknął, jęknął i następnie odkaszlnął. Nie otworzył jednak oczu. — HEJ! Obudź się!
— Zamknij się szajbusko! — warknął przez sen Sekrecik, kopiąc ją w ogon.
— Zamknij się szajbusko! — warknął przez sen Sekrecik, kopiąc ją w ogon.
— Ty też się obudź! — Tym razem skoczyła na brzuch płowego, któremu aż zabrakło tchu w piersi. Zjeżył się cały i podniósł głowę. — On umiera! Pomóż mi!
— Nareszcie... — szepnął pod nosem, ale realnie przerażony wzrok siostry obudził w nim pokłady współczucia. Westchnął i przeciągnął się; specjalnie bardzo powoli.
— Oh, no pośpiesz się! — jęknęła żałośnie, ale szybko znów zwróciła się do kremowego. — Len! Len! Wstawaj, prosze cię, musisz wstać! Nie rób mi tego!
— Odsuń się — polecił brat, po czym bez skrupułów złapał starszego ucznia za kark i spróbował postawić na równe łapy — Wsz-wsztawaj, bo ona oszaleje... — powiedział, wciąż zagryzając skórę kocura między zębami.
— Nareszcie... — szepnął pod nosem, ale realnie przerażony wzrok siostry obudził w nim pokłady współczucia. Westchnął i przeciągnął się; specjalnie bardzo powoli.
— Oh, no pośpiesz się! — jęknęła żałośnie, ale szybko znów zwróciła się do kremowego. — Len! Len! Wstawaj, prosze cię, musisz wstać! Nie rób mi tego!
— Odsuń się — polecił brat, po czym bez skrupułów złapał starszego ucznia za kark i spróbował postawić na równe łapy — Wsz-wsztawaj, bo ona oszaleje... — powiedział, wciąż zagryzając skórę kocura między zębami.
— J-ja chyba umieram... — wyjęczał nagle Len, którego oczy otworzyły się delikatnie. Były załzawione, a jednocześnie takie nieobecne i pozbawione życia...
— Musimy go zabrać do Staruszki Świergot! Szybko, chodźmy, bo umrze faktycznie! — pośpieszała Miłostka, już stojąc przy krawędzi drzewa.
— Mogę go zrzucić? — zapytał Sekrecik.
— Zaraz ciebie zrzucę, ty sowia wypluwko! — warknęła ruda.
— Z-zejde... Dam radę. — Szarpnął się, a młodszy uczeń puścił go. Kremowy upadł, ale szybko zebrał w sobie siły i faktycznie zsunął się na dół. Pozostała dwójka zeskoczyła za nim. Miłostka szła zaraz obok, podtrzymując go z boku, a jej brat dreptał niezadowolony z tyłu - dzisiaj miał sobie pospać... W końcu dotarli do legowiska Świergot, której... Tam nie było. Minęli też przy wejściu Malinka, za którym ciągnął się swą mysiej żółci - pewnie złapał kleszcza. Wojownik złapał Sekrecika, aby dowiedzieć się, co to za niecodzienna procesja tak z rana przybyła do szamanki. Zwłaszcza że owej tam nie znajdą. Był za to inny kot, którego każdy z nich znał dość powierzchownie.
— On umiera, zrób coś! — krzyknęła Miłostka, a Wiciokrzew aż zjeżył się na całej długości futra. Jego zielone oczy były przestraszone, lekko zdezorientowane. Kiedy jednak zobaczył terminatora, który nie umiał ustać na własnych łapach, podbiegł bliżej, aby odprowadzić go na wolne legowisko. — Gdzie Pani Staruszka Świergot? Kiedy wróci? Potrzebujemy, żeby szybko coś zrobiła!
— Uspokój się. — Sekrecik ich dogonił i trzepnął ją w ucho. — Swoją drogą, to pewnie twoja wina. Wróciliście wczoraj cali mokrzy, a wezbrał się wiatr.
— Och Wszechmatko! Len, ja cię zabiłam! — Koteczka upadła na grunt, chowając pysk w łapy. Leżała tak chwilę, a kiedy podniosła jedną z łap, kiedy zobaczyła, że liliowy tylko się jej przygląda, tylko stoi i czeka, zjeżyła się — No co tak stoisz! Po coś tu przecież stałeś, masz mu pomóc! Zrób cokolwiek, bo umrze, zanim przyjdzie Pani Świergot!
— Musimy go zabrać do Staruszki Świergot! Szybko, chodźmy, bo umrze faktycznie! — pośpieszała Miłostka, już stojąc przy krawędzi drzewa.
— Mogę go zrzucić? — zapytał Sekrecik.
— Zaraz ciebie zrzucę, ty sowia wypluwko! — warknęła ruda.
— Z-zejde... Dam radę. — Szarpnął się, a młodszy uczeń puścił go. Kremowy upadł, ale szybko zebrał w sobie siły i faktycznie zsunął się na dół. Pozostała dwójka zeskoczyła za nim. Miłostka szła zaraz obok, podtrzymując go z boku, a jej brat dreptał niezadowolony z tyłu - dzisiaj miał sobie pospać... W końcu dotarli do legowiska Świergot, której... Tam nie było. Minęli też przy wejściu Malinka, za którym ciągnął się swą mysiej żółci - pewnie złapał kleszcza. Wojownik złapał Sekrecika, aby dowiedzieć się, co to za niecodzienna procesja tak z rana przybyła do szamanki. Zwłaszcza że owej tam nie znajdą. Był za to inny kot, którego każdy z nich znał dość powierzchownie.
— On umiera, zrób coś! — krzyknęła Miłostka, a Wiciokrzew aż zjeżył się na całej długości futra. Jego zielone oczy były przestraszone, lekko zdezorientowane. Kiedy jednak zobaczył terminatora, który nie umiał ustać na własnych łapach, podbiegł bliżej, aby odprowadzić go na wolne legowisko. — Gdzie Pani Staruszka Świergot? Kiedy wróci? Potrzebujemy, żeby szybko coś zrobiła!
— Uspokój się. — Sekrecik ich dogonił i trzepnął ją w ucho. — Swoją drogą, to pewnie twoja wina. Wróciliście wczoraj cali mokrzy, a wezbrał się wiatr.
— Och Wszechmatko! Len, ja cię zabiłam! — Koteczka upadła na grunt, chowając pysk w łapy. Leżała tak chwilę, a kiedy podniosła jedną z łap, kiedy zobaczyła, że liliowy tylko się jej przygląda, tylko stoi i czeka, zjeżyła się — No co tak stoisz! Po coś tu przecież stałeś, masz mu pomóc! Zrób cokolwiek, bo umrze, zanim przyjdzie Pani Świergot!
<Wiciokrzew?>
[1262 słowa]
Wyleczeni: Pieczarka, Len, Malinka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz