Ciepło tego dnia zdawało się nie mieć końca. Powietrze było wyjątkowo gęste, wręcz duszące. Promienie słońca przebijały się przez liściaste korony drzew, tworząc świetliste plamy na twardym, wysuszonym gruncie. Pomimo że jego ciała nie okrywało wcale aż tak długie futro, i mu wyższe temperatury dawały mocno w kość.
Zachwiał się, przypominając sobie, jak jeszcze dnia poprzedniego marudził na silny wiatr i zachmurzone niebo. Wtedy służyło mu to jako wymówka na brak energii i motywacji do wykonywanie coraz to bardziej wymyślnych zadań, fundowanych ze strony jego mentora.
A widząc wspomnianego osobnika w zakresie swojego wzroku, z dramatyczną przesadą opadł na ziemię, wzdychając głośno, aby nie tylko jego mentor, ale i reszta obecnych w obozie kotów, współodczuwała jego mękę.
— Ależ ja biedny, ależ gorąco, ileż to cierpienia — jęknął, rozpocząwszy swe smętnienie, kołysząc się z boku na bok i przymykając oczy. — Och, gdyby tylko Wszechmatka ulitowała się nad mym losem i tchnęła do głowy mego mentora odrobinę współczucia i przemówiła jego pyskiem o dniu wolnym dla zahartowanego wojownika...
Malinka już z daleka, choć pysk jak to zwykł miał już przyozdobiony uśmiechem, roześmiał się serdecznie. Klepnął Sekrecika łapą po grzbiecie, nie kryjąc rozbawienia.
— Wojownikiem, powiadasz? Czyżbym przespał twoje mianowanie? — parsknął.
Płowy uchylił lewe oko, zerkając na niego uważnie. W jego głowie rozgrywała się istna burza myśli — każda z nich próbowała znaleźć logiczne uzasadnienie dla jego lenistwa. Nie miał jednoznacznego zdania o treningach — i mu się to podobało, i nie. Póki jego siostra, a także Len, ten irytujący łachudra, dalej grzali zadki wraz z nim w uczniowskim legowisku, nie czuł żadnej presji. Wiedział jednak, że to kwestia czasu, zanim zostanie w tyle. A na to nie mógł sobie pozwolić.
— Miałem... Wizję przyszłości — powiedział z nagłym olśnieniem. — To sprawa kilku wschodów słońca, zapewniam cię. W sumie to masz rację — stwierdził nagle, zupełnie zmieniając swój dotychczasowy, zrezygnowany ton na bardziej optymistyczny.
Szylkretowy zmrużył oczy, zerkając ku niemu nieufnie.
— Rację w czym?
— Nie ma czasu do stracenia. Migiem na trening, zanim Sówka mianuje mi siostrę. Obojętnie którą — doprecyzował od razu, podnosząc się z nagłą gracją. — Co tam dzisiaj ciekawego w planach? Czemu mi się tak przyglądasz? Ufajdałem się? — westchnął, obracając głowę na boki. Wydawał się całkiem czysty jak na tonę kurzu tańczącego w powietrzu.
W rzeczywistości, Malinka wręcz rozglądał się na boki, szukając niewiadomemu Sekrecikowi celu. Począł wraz z bliskim przeglądać się dookoła. Może ktoś ich obserwował? Może gdzieś za rogiem czaił się kremowy kocur polujący na jego wcale-nie-tak-niewinną siostrę? Wszystko tak naprawdę stanowiło w tym momencie zagrożenie.
— Ja po prostu nie wierzę — mruknął wojownik. — Podmienili cię. Pierwszy raz widzę u ciebie jakikolwiek entuzjazm na myśl o treningu...
Point fuknął, nie z powodu szczerej złości, a jedynie dla wyrażenia oburzenia z powodu braku wiary w jego zaparcie. Może i nie tryskał na ogół energią na myśl o kolejnych polowaniach bądź żadnych biegach, ale nie był też aż tak negatywnie nastawiony.
— Od dzisiaj mniej gadania, więcej pracy — zadeklarował, z łapą przystawioną do piersi. — Możemy już iść?
Starszy jedynie pokręcił głową w rozbawieniu. Z lekkim zaskoczeniem Sekrecik dostrzegł pierwsze siwy włoski na jasnej sierści mentora. Mimo wszystko księżyce mijały coraz to szybciej, więc kwestie obijania się musiał porzucić w całości na poważnie.
Zachwiał się, przypominając sobie, jak jeszcze dnia poprzedniego marudził na silny wiatr i zachmurzone niebo. Wtedy służyło mu to jako wymówka na brak energii i motywacji do wykonywanie coraz to bardziej wymyślnych zadań, fundowanych ze strony jego mentora.
A widząc wspomnianego osobnika w zakresie swojego wzroku, z dramatyczną przesadą opadł na ziemię, wzdychając głośno, aby nie tylko jego mentor, ale i reszta obecnych w obozie kotów, współodczuwała jego mękę.
— Ależ ja biedny, ależ gorąco, ileż to cierpienia — jęknął, rozpocząwszy swe smętnienie, kołysząc się z boku na bok i przymykając oczy. — Och, gdyby tylko Wszechmatka ulitowała się nad mym losem i tchnęła do głowy mego mentora odrobinę współczucia i przemówiła jego pyskiem o dniu wolnym dla zahartowanego wojownika...
Malinka już z daleka, choć pysk jak to zwykł miał już przyozdobiony uśmiechem, roześmiał się serdecznie. Klepnął Sekrecika łapą po grzbiecie, nie kryjąc rozbawienia.
— Wojownikiem, powiadasz? Czyżbym przespał twoje mianowanie? — parsknął.
Płowy uchylił lewe oko, zerkając na niego uważnie. W jego głowie rozgrywała się istna burza myśli — każda z nich próbowała znaleźć logiczne uzasadnienie dla jego lenistwa. Nie miał jednoznacznego zdania o treningach — i mu się to podobało, i nie. Póki jego siostra, a także Len, ten irytujący łachudra, dalej grzali zadki wraz z nim w uczniowskim legowisku, nie czuł żadnej presji. Wiedział jednak, że to kwestia czasu, zanim zostanie w tyle. A na to nie mógł sobie pozwolić.
— Miałem... Wizję przyszłości — powiedział z nagłym olśnieniem. — To sprawa kilku wschodów słońca, zapewniam cię. W sumie to masz rację — stwierdził nagle, zupełnie zmieniając swój dotychczasowy, zrezygnowany ton na bardziej optymistyczny.
Szylkretowy zmrużył oczy, zerkając ku niemu nieufnie.
— Rację w czym?
— Nie ma czasu do stracenia. Migiem na trening, zanim Sówka mianuje mi siostrę. Obojętnie którą — doprecyzował od razu, podnosząc się z nagłą gracją. — Co tam dzisiaj ciekawego w planach? Czemu mi się tak przyglądasz? Ufajdałem się? — westchnął, obracając głowę na boki. Wydawał się całkiem czysty jak na tonę kurzu tańczącego w powietrzu.
W rzeczywistości, Malinka wręcz rozglądał się na boki, szukając niewiadomemu Sekrecikowi celu. Począł wraz z bliskim przeglądać się dookoła. Może ktoś ich obserwował? Może gdzieś za rogiem czaił się kremowy kocur polujący na jego wcale-nie-tak-niewinną siostrę? Wszystko tak naprawdę stanowiło w tym momencie zagrożenie.
— Ja po prostu nie wierzę — mruknął wojownik. — Podmienili cię. Pierwszy raz widzę u ciebie jakikolwiek entuzjazm na myśl o treningu...
Point fuknął, nie z powodu szczerej złości, a jedynie dla wyrażenia oburzenia z powodu braku wiary w jego zaparcie. Może i nie tryskał na ogół energią na myśl o kolejnych polowaniach bądź żadnych biegach, ale nie był też aż tak negatywnie nastawiony.
— Od dzisiaj mniej gadania, więcej pracy — zadeklarował, z łapą przystawioną do piersi. — Możemy już iść?
Starszy jedynie pokręcił głową w rozbawieniu. Z lekkim zaskoczeniem Sekrecik dostrzegł pierwsze siwy włoski na jasnej sierści mentora. Mimo wszystko księżyce mijały coraz to szybciej, więc kwestie obijania się musiał porzucić w całości na poważnie.
***
Owocowy Las, mimo swej nazwy, nie obfitował w owoce tak, jak można by się tego spodziewać. Ale jego drzewa — wysokie, rozłożyste, z liśćmi szeleszczącymi leniwie na wietrze — zapewniały kojący cień.
Sekrecik nie był skupiony na trasie. Nie zauważył, w którym kierunku ruszyli, ani jakich charakterystycznych miejsc mijali. Myśli kotłowały mu się w głowie, a łapy niosły same. Dopiero gdy Malinek nagle się zatrzymał, młodszy kocur drgnął, zmuszony do skupienia uwagi.
— Co tu widzisz? — Pytanie padło znienacka. Uczeń niemal wykręcił sobie kark, próbując dojrzeć za własnym ogonem to, o co mogło chodzić mentorowi. — Na ziemi — doprecyzował, najwyraźniej dostrzegając jego ruchy.
Spuścił wzrok na kończyny, obok których dostrzegł ślady innych łap. Z pewnością nie były to kocie odciski, na co nie wskazywała tylko wielkość i ułożenie, a także odległości pomiędzy krokami.
— Ślady — odparł z zadowoleniem.
— A czego to są ślady? — Dociekliwość Malinka była najpewniej słuszna, ale umysł Sekrecika nie był skłonny do współpracy z nią.
— No jakiegoś zwierza — stwierdził, nadal swobodnie.
— Ale jakiego?
Westchnął ciężko. Jednak zbyt wiele od niego wymagano.
— Z pewnością nie kota.
— Trafna uwaga. Czyli czego to mogą być ślady?
— Psa? — wysnuł, choć wspomnianego stwora na oczy w swoim życiu jeszcze nie wiedział.
— Hm, blisko, a coś bardziej rudego?
— Wiewiórka — rzucił pierwsze skojarzenie.
Cisza, jaka zapadła po jego słowach, była wręcz przytłaczająca.
— Co? — Malinka wykrztusił tonem kwestionującym jego wszystkie życiowe decyzje, które doprowadziły go do posiadania Sekrecika za ucznia. — Jakim cudem przeszedłeś od psowatych do gryzoni?
Uczeń zamrugał powoli.
— Ah — zawahał się. — To trudne słowo, poczekaj. Śmieszne zwierzęta, sam wiesz — mamrotał, błądząc po czeluściach pamięci. — Lis?
— Jest jeszcze nadzieja, choć nikła — podsumował mentor. Spojrzał od razu na drzewo, w którego cieniu odnaleźli schronienie przed słońcem. — No dobrze, wiewiórko. Na górę.
Dla płowego wspinaczka nie była nowością. Co wieczór wdrapywał się do swego legowiska.
Obadał, z której strony drzewa najwygodniej będzie mu się wspiąć i wbił pazury w korę. Z łatwością podciągnął za sobą tył ciała i w paru, dosyć długich susach, znalazł się na jednej z niższych gałęzi. Z góry spojrzał na Malinka, który z wyraźnym zadowoleniem obserwował jego poczynania.
Korony drzew szeleściły wokół, a świat z wysokości zdawał wyglądać się zupełnie inaczej — spokojniejszy, gdzie czas płynął wolniej, a on nie musiał wcale zamartwiać się treningiem.
[892 słowa]
[rozpoznawanie tropów lisów]
[wspinaczka na drzewa]
[wspinaczka na drzewa]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz