Wspólny patrol? Czemu nie, w końcu jakieś oderwanie od rzeczywistości i klanowych szmerów. Tak więc, w odpowiedzi na pytanie Węgielka, posłała w jego stronę tylko zadowolony lekki uśmiech. Zaraz po obwieszczeniu Splątanego Futra, że wychodzą. Kotka wstała mozolnie, by udać się za wojowniczkami. Podczas gdy dwie starsze kotki zaczęły coś tam mruczeć odnośnie obecnej sytuacji i braku zwierzyny, w głowie Różyczki zakwitła myśl, lecz zanim wzięła się w sobie by zapytać, brat sam postanowił poddać temat.
- Spytałem Czajkę o Drozda - Zaczął, jednak przez sam ton głosu ucznia, kotka nie potrafiła wyczytać czego się dowiedział, przez co tylko zrównała z nim krok, z uszami postawionymi na sztorc.
- Mamy się nim nie martwić. - Dokończył obojętnie. I co, to tyle? Nie, żeby była jakaś rozczarowana. W sumie tego się spodziewała. Chociaż, może Czajka po prostu jeszcze nie zauważyła zalotów ucznia? Hm. To możliwe. To po prostu ,,przyjacielska relacja" jak to mówią. Kotka wzruszyła ramionami, wciąż nie zmieniając tempa.
- Rozdzielimy się - W uszach Róży oprócz wiatru, pojawił się głos Splątanego Futra. Kotka zerknęła w górę. Nasze rodzeństwo miało sobie popolować we dwójkę. Niech będzie. Większa szansa na powodzenie. Róża ruszyła w bok, przy okazji potykając się o jakieś wybrzuszenie z suchej trawy. Uh, okropieństwo. Potrzebowała słońca i jedzenia, a nie wietrznej szarawej pogody, wiosny odsłaniającej błoto wymieszane z gównem, skąpane w różowym świetle świtu i mieszane opady. Nim jednak zdążyła się na amen zatopić w magii narzekania na pogodę, zazwyczaj przypisaną staruszkom uprawiającym rolę i narzekających na bóle reumatyczne, dostała kuksańca w bok. Odwróciła głowę w stronę brata, chcąc spiorunować go wzrokiem. Kocur jednak wcale nie zdawał się być przejęty swoją sytuacją! No co za bez-
- Csi - I jeszcze ucisza! Kotka jednak, ignorując energiczne podrygiwanie ogona i chęć rzucenia w czarnego jakimś losowym patykiem, podążyła wzrokiem w miejsce, które ów uczeń zaszczycił swoją uwagą. W pierwszej chwili nie dostrzegła, jednak potem... o. Rusza się! Zlewająca się z polem uschniętej trawy, przy granicy z klanem wilka, przemieszczała się wiewióra. Duża wiewióra! Już wyszła z kryjówki szukając pożywienia? A może miała jakiś inny schowek? Szylkretka zerknęła w tył szukając wojowniczek, które to zniknęły jej z pola widzenia. Może obserwują, a ona o tym nie wie? Uszy kotki poleciały w tył. Niewiedza była wkurzająca.
- Jest na granicy, więc w teorii jest wspólna, nie? - spytała, mówiąc niby do siebie. Poza tym, nie było zbyt dużo czasu na rozwodzenie się nad tym, gdyż wiewióra czekać na pozwolenie nie będzie i w każdej chwili może wybyć na tereny klanu wilka. Ogon Węgielka drgnął z poddenerwowania, ale uh. Jeśli zajdą ją z dwóch stron, też równo na granicy, nie przekraczając jej?
- Co myślisz? - Zerknęła z ukosa na brata. Nawet jeśli się nie zgodzi, to pewnie sama tam pójdzie, jeśli tylko upewni się, że po drugiej stronie nikogo nie ma. W końcu po co komu kłopoty i konflikty, skoro można załatwić sprawę po cichu?
<Węgielek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz