Jasne niebo przecinały szare chmury. Przez nieliczne dziury w nich docierało do ziemi zmęczone słońce. A łapy jej drżały z ekscytacji i stresu. Ten dzień. Test na wojownika. Czekała na to za długo.
Zakradła się do niedużej nornicy, szukającej pożywienia w wysokiej trawie. Słyszała jak ryje w niej tunele, a sama patrzyła na zielony puch czekając na odpowiedni moment.
Zwierzak pobiegł się bliżej jej. Nie mogła dłużej czekać. Rzuciła się. Zanurkowała szukając pożywienia.
Po chwili uniosła łeb, trzymając triumfialnie w pysku gryzonia.
Wspinała się po drzewie, wbijając w oszronioną korę pazury. Nie lubiła tego robić, jednak z jakiegoś powodu musiała udowodnić Piegowatej Mordce, że to potrafi. A w skakaniu dobra nie była.
Złapała się gałęzi i zawiesiła na niej drugą łapę. Próbowała wciągnąć na nią również ciało, jednak osunęły jej się łapy i tylko wydała z siebie pisk. Wisiała, starając się nie patrzeć w dół. To była najważniejsza zasada.
W końcu udało jej się. Podciągnęła się i wylądowała na gałęzi. Kamień spadł jej z serca. Uff.
A no tak. Jeszcze zejście.
Wszystko się jej ułożyło. Czekała jedynie na to mianowanie, które miało nastąpić wieczorem. Otrzymać prawdziwe imię wojownika.
A jednak jej białe łapy drżały, czując na sobie wzrok Koguciego Dzioba.
- No dalej. Rysia Łapo, nie możesz tego odkładać w nieskończoność. - mamrotał jej do ucha van, przez co ciarki biegły jej po plecach.
Nie chciała. Tak bardzo.
- Musisz to zrobić. Nie możesz zawieść mnie i Lisiej Gwiazdy. Pokładał w tobie duże nadzieje na sukces.
Wyjrzała przez wejście do legowiska uczniów. Zaczynało świtać, a koty wychodziły, by pójść na patrol.
Jej szansa.
Nikt nie zauważy że jej nie ma.
Musisz to zrobić, Rysia Łapo.
Nikt tego nie zrobi za ciebie.
Obejrzała się za siebie, wstając z legowiska. Byli tam inni uczniowie. Dzieci Iskry. Wnuki Lisa. Czuła, że on w nich gdzieś tam jest. I patrzy na nią spod tych rudych, burych i szylkretowych powiek.
Wyszła, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Lamparci Ryk jednak ją zaczepił. Eh. Jak zwykle.
- Ryś! Co u ciebie?
- Idę na.. polowanie. Sama. Nie idź za mną! - miauknęła i pożałowała słów. Na Klan Gwiazdy! Bardziej podejrzanie się nie dało! Błagała przodków by Lampart jej uwierzył.
I byli po jej stronie.
- Pewnie, pewnie. Czyli jak zwykle.
Skinęła głową na pożegnanie, wymuszając nieśmiały uśmiech. Gdy tylko odeszła na wystarczającą odległość zawarczała sama do siebie z irytacji.
Lubiła go, ale był okropnie irytujący.
Czuła zmęczenie po tak wczesnym wstaniu. Nie spała zbyt wiele. Odbiło się to na jej sierści. Wyglądała jak na wiecznie zakurzoną, matową. A ostatnio nawet połamała sobie pazura.
Ziemia była grząska, cała w błocie. Sierść na jej łapach była wręcz brązowa. Normalnie by się obraziła, ale teraz? Maskowało to jej zapach i możliwe ślady, jakie zostaną później. Tak czy siak stresowała się. Tym, że pójdzie jej źle. Tyle rzeczy mogło pójść nie po jej myśli. Co jeśli ofiara się jej wyrwie i ucieknie? A może zaalarmuje pobratymców?
Nie przejmuj się tym. Spokojnie. Uda ci się. Rysia Łapo, uda ci się.
Nawet nie zauważyła, gdy obok niej wyrosła znikąd duża skała zgromadzeniowa. Granica z Klanem Burzy była tuż obok. Zapach był zwietrzały, nikogo nie było. To dobry moment, by znaleźć kryjówkę. Prawda Rysiu? Prawda.
Zabłocone wgłębienie za krzakiem w ziemi wydało się jej być idealne. Nikt się nie będzie skupiał na mokrym błocie. Już i tak była wystarczająca brudna, by jej to mogło przeszkadzać. Zatopiła brzuch w mazi, która skręcała jej półdługą sierść w jednego, wielkiego kudła. Nasłuchiwała śladów burzaków, jednak jedyne co słyszała to bijące jak oszalałe serce oraz krew pulsującą w skroniach.
Była czujna.
***
Z obserwacji wyciągnęło ją mignięcie szaro-biało-kremowej sierści w oddali. Natychmiast się zbudziła. To ten moment. Obserwowała kotkę przez chwilę. Węszyła w powietrzu. Najwyraźniej przyszła oznaczyć granicę.
Jej szansa.
Jedyna, zrzucona przez słońce. Dla niej. Tylko dla niej.
Zacisnęła szczęki w przypływie gniewu. Klan Burzy psuł każdy jej skrawek życia. Gdyby jej ojciec stamtąd nie pochodził, wszystko byłoby normalne. Nikt by nie patrzył na nią krzywo. Nie byłoby denerwujących plotkarzy. A jej problemy nie istniałyby. Byłaby czystym klifiakiem. Szanowanym przez wszystkich. Stres i niepewność ustąpiła. Wbiła tylko pazury w bagniste podłoże, sprawiając że były całe brudne, lepkie. Teraz nie musiała się pozbyć tej burzaczki. Ona chciała to zrobić. Oczy zapłonęły, patrząc na wojowniczkę jak wygłodzony wilk na sarnę. Ślina popłynęła, smakując jej podniebienia. Postawiła łapę w przód. Przecisnęła się przez dziurę pod krzakiem, wytykając na zewnątrz łeb. Ta kretynka nawet nie zwróciła na nią uwagi i stała tyłem! Tak. Teraz.
Kiedy jednak chciała wystawić również jedną z łap, coś w niej pękło wewnętrznie. Krew. Wnętrzności. Ciało na trawie, pochłonięte przez ziemię, tworząc grób. Nie mogła tego zrobić. Przeraziła się. Uderzyła grzbietem w kruche gałązki, wzbudzając hałas. Cholera. Spanikowała. Wyszła z tego więzienia.
A szylkretka patrzyła wprost na nią.
- Co robisz na granicy z Klanem Burzy, nędzna samotniczko? - sypnęła ostrzegawczo, zwiastując co się może stać jeśli Ryś nie weźmie do siebie jej słów. - Uciekaj stąd, bo..
Nieznana jej wojowniczka nie musiała nawet dokańczać, by Rysia Łapa wyrwała się w uścisku cierni i uciekała ile sił w łapach. Ślizgała się po lepkim gruncie jak po lodzie. Śmierdziała strachem. Po raz pierwszy raz w życiu tak się czegoś przeraźliwie bała.
Jak śmiałaś to zrobić? - zabrzmiał głos w jej głowie, nie miała pojęcia już czy to Koguci czy Rysi. - Złamałaś obietnicę. Miałaś to zrobić. Jak śmiałaś tak zawieść?
Niemal nie upadła zaraz przed wejściem do obozu Klanu Klifu. Wślizgnęła się do obozu jak nędzny szczur z dna ścieków.
Patrzyły na nią dziesiątki par zaskoczonych jej stanem oczu. Żaden z nich jednak nie rzucił żadną uwagą.
- Dobrze, że się nie spóźniłaś na własną ceremonię. - syknął ktoś z tłumu.
To już?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz