Serce szalało w siwej piersi wojownika. Ciężar kłamstw spoczywał na jej barkach. Płakał.
Gdyby była kimś innym. Gdyby tylko była kimś innym.
Nie potrafiła odpowiedzieć Kamiennej inaczej. Nie potrafiła jej zranić. Wyrzucić z siebie wszelkiego bólu, który ciążył na niej przez te wszystkie księżyce. Nie potrafiła dobić kotki, którą tak niesamowicie nienawidziła i jednocześnie towarzystwa pragnęła.
Łzy czarnej moczyły jej furto. Nigdy nie widziała jej w tym stanie. Nie była już sobą. Zniszczono ją. Ktoś dokonał tego. Tego czego Wilcza tak pragnęła.
Teraz żałowała. Obraz złamanej kotki bolał bardziej niż mogła się spodziewać. Krajał serce. Łamał na pół. Nie chciała tego. Nie w taki sposób. Nie dla niej. Była taka głupia. Dlaczego tak pomyślała. Dlaczego dopuściła do siebie taką myśl. Teraz nie było odwrotu. Teraz nie było ucieczki przed niewygodną rzeczywistością.
Tak bardzo żałowała.
— Czy możemy zacząć od nowa? — zachrypiały żałosny głos dotarł do jej uszu.
Wtulona w nią istota nie przypominała Kamienną. Niegdyś pełne chłodu i oschłości serca zielone ślipia teraz załamane i zaczerwienione od łez. Wyprostowana sylwetka zgięta w pół. Umięśnione pewne siebie łapy, skulone i trzęsące się. Ostre prychnięcia zastąpił słaby szept.
Klonowe liście upadły na ziemie, by zostać pochłonięte.
— Czy możemy zapomnieć o tym, co było wcześniej?
Oderwała od nich wzrok. Czuła gulę rosnącą w gardle. Za każdym razem gdy na nie spojrzała.
Nie potrafiła zapomnieć. Nie potrafiła wyprzeć z siebie morza bólu, której jej sprawiła. Przepłakanych nocy. Przepłakanych dni. Kryzysów, pozostawiających coraz więcej skrzywień na niej.
Lecz nie potrafiła jej zranić. Nie potrafiła powiedzieć prawdy. Nie gdy była w tym stanie. Nie gdy tonęła w lawinie własnego bólu.
— Tak. — jej słowa głucho odbiły się po kociarni.
Zielone ślipia mieniły się w mroku. Mroku miejsca, które obydwie tak samo mocno nienawidziły. W którym sprawiono im tyle bólu.
— Cieszę się, że się zgadzasz. Niewiele mi już zostało rzeczy, z których mogłabym być szczęśliwa. — była tak słaba.
Tak lekka. Pozbawiona sił. Zdawało się, że byle pchnięcie mogłoby ją skrzywdzić.
Czarne futro ponownie przywarło do niej. Zapach bezsilności otoczył ją. Słabe ciepło biło od kotki. Oparła się lekko o nią. Nie była z nikim tak blisko. Nie znała tego. Naiwnie naśladowała ruchy Konwaliowej Rzeki. Siwy ogon niepewnie zaplątał się w okolice grzbietu dawnej zastępczyni, sprawiając, że niegdyś potężna i silna sylwetka teraz skryła się za niewielkim siwym ciałem.
* * *
Księżyc zakradł się na niebo. Śnieg wypełniał mrok. Bok Kamień unosił się niespokojnie. Urwany oddech zdradzał burzę szalejącą w jej wnętrzu. Nie wiedziała czy śpi. Czy pogrążona w własnych przemyśleniach przeżywa koszmar ostatnich dni.
Szelest.
Czarne łapy przeszedł nerwowy skurcz. Wraz z nim wysunęły się pazury. Wychudzona sylwetka kręciła się niespokojnie.
— Jak będzie się tak dalej rzucać to obudzi Iryska. — westchnęła cicho Szybka Łania, przysuwając śpiące kocie bliżej siebie.
Wilcza położyła uszy. Zapominała o pozostałych mieszkańcach kociarni. Ruda pojawiła się jeszcze za czasów jej pobytu. Skulona przysunęła się bliżej czarnej. Opuszki łap prawie dotknęły niespokojnie drgających kończyn Kamień. Tak blisko, lecz jednak daleko.
Nie potrafiła podnieść wzroku. Odejść. Czując na sobie spojrzenie zielonych ślip, zamarła w bez ruchu. Zbyt sztywna by drgnąć. Niechęć i lęk przed rudym pozostał głęboko zakorzeniony. Nie było powodu by jej ufać. Rudy przynosił tylko zło.
Nie potrafiła podnieść wzroku. Odejść. Czując na sobie spojrzenie zielonych ślip, zamarła w bez ruchu. Zbyt sztywna by drgnąć. Niechęć i lęk przed rudym pozostał głęboko zakorzeniony. Nie było powodu by jej ufać. Rudy przynosił tylko zło.
Odkąd pamiętała.
* * *
Chude łapy nieprzytomnie podążały przed siebie. Czując na sobie wzrok rudej nie potrafiła zasnąć. Po nocy spędzonej w pół śnie, każdy krok zdawał się wyzwaniem. Zaspane pomarańczowe ślipię łapczywie wypatrywało obozowiska. Nie chciała być na patrolu. Nie z nimi. Czuła na sobie czujne spojrzenie Czajkowej Łapy oraz jej mentora. Widziała jej spragniony uwagi wzrok. Przypadkowe popisy. Głośniejsze słowa o tym, jak dużo już umie.
Chciała zniknąć.
Wydrapać sobie uszy.
Żółć podchodziło jej do gardła za każdym razem, gdy rudo-czarna sylwetka przemknęła przed jej łapami.
— Zostaw ją, Czajkowa Łapo. Ta bezużyteczna kupa futra nie jest warta twojej uwagi. — stwierdził Rozżarzony Płomień, widząc starania uczennicy.
Nie wytrzymała.
Chciała móc coś powiedzieć. Wykrzyczeć co o nim myśli. Sprezentować pazurami głęboko skrywane uczucia. Lecz lęk wygrał z gniewem. Lekko zjeżone futro stanęło na jej grzbiecie, gdy łapy zaczęły uciekać. Uciekać daleko od tego wszystkiego.
* * *
Powitało ją spojrzenie smutne spojrzenie zielonych ślip.
— Wilcza? — słaby głos zauważył, że coś było nie tak.
Wzięła głęboki oddech. Nie wiedziała co zrobić. Co zrobić. Zagubiona w tym wszystkim jedynie stała patrząc na nią. Niepewny krok. Ukradkowe spojrzenie. Rosnące napięcie w niej. Sama nie wiedziała dlaczego tutaj się skierowała. Czemu nie mogła od niej odejść. Zostawić samej sobie.
Jak ona ją.
Pozwolić jej poczuć ten ból.
Spojrzała niepewnie na zielone ślipia. Niegdyś tak silne. Teraz tak wypełnione rozpaczą. Poczuła łzy zbierające się w ślipiach. Była taka żałosna. Nie potrafiła zrozumieć siebie.
Jak miała drugiego kota?
— Coś się stało? — to pytanie brzmiało tak absurdalnie.
Tym bardziej z jej pyska.
Pokręciła łbem. Przysiadła się.
— C-chciałam jedynie wspólnie spędzić czas. — prawda zmieszana z kłamstwem wypłynęła z pyska.
Niepewnie pomarańczowe ślepię obserwowało bacznie czarną.
<Kamień?>
Może to zabrzmi dziwnie, ale The Last Time od Taylor Swift tak bardzo pasuje do nich w tamtym momencie. Z obu perspektyw
OdpowiedzUsuń