[Przeszłość, przed śmiercią Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii]
Jarzębinowy Żar dreptała przed siebie energicznym krokiem, z uniesionym ogonem i błyskiem w oku. Słońce przeświecało przez liście, rzucając na ściółkę złociste plamy, a ciepłe powietrze owiewało jej futro przyjemnym podmuchem. Choć dzień był gorący, gęste korony drzew skutecznie chroniły przed palącym żarem, czyniąc leśny szlak niemal idealnym miejscem na spacer. Kotka stawiała łapy lekko, z wdziękiem przypominającym tropiącego łowcę, choć w rzeczywistości nie śledziła żadnej zwierzyny. Oficjalnie była tu po zioła — tak przynajmniej powiedziała swoim towarzyszom. W głębi duszy jednak czuła, że bardziej niż potrzeba, kierowała nią chęć ucieczki od obowiązków. Jako medyczka nie miała prawa wędrować samotnie, co ją irytowało. Czasem po prostu chciała rozprostować łapy, nie musząc nikomu się tłumaczyć. Szła więc szybko, z udawanym skupieniem w oczach, jakby właśnie wyczuła znajomy zapach krwawnika czy pięciornika. W rzeczywistości jedynie wędrowała — dla samej przyjemności bycia w lesie. Nagle coś przyciągnęło jej uwagę. W oddali, za ścianą z krzaków, majaczył kształt, który nie pasował do naturalnego porządku lasu. Wyprostowała się i ruszyła w tamtą stronę, jednak zanim zdążyła wyjść spomiędzy liści, drogę zagrodził jej Pokrzywowy Wąs.
— Uważaj! To miejsce może być niebezpieczne. Patrz pod łapy — ostrzegł ją ostrożnie wojownik, przesuwając się przodem, by samemu zlustrować teren.
Jarzębina westchnęła cicho, ale posłusznie ruszyła za nim.
Wyszli na porośniętą trawą polanę, gdzie znajdowało się stare obozowisko dwunożnych. Dla jednych było to miejsce pełne zagrożeń — pozostałości po ich działalności mogły być pułapką lub kryjówką drapieżników. Dla niej jednak... było fascynujące. Zachwycona rozglądała się dookoła. Kolorowe skóry — te dziwne, szeleszczące i pachnące sztucznie tkaniny — powiewały leniwie na kawałkach drewna, jak chorągwie nad polem bitwy. Obok leżały porzucone przedmioty: potłuczone naczynia, metalowe pręty, a nawet fragment czegoś, co przypominało pudełko bez dna. Jarzębinowy Żar podeszła ostrożnie do jednej z konstrukcji, przypominającej zawalone legowisko, i zajrzała do środka. Jej oczy rozszerzyły się z zachwytu.
— Gniazdo... — szepnęła do siebie.
W środku niewielkiego, misternie splecionego gniazda leżało jedno, maleńkie jajko. Biała skorupka połyskiwała delikatnie w promieniach słońca przesączających się przez poszycie starego namiotu. Jarzębinowy Żar zmrużyła oczy i pochyliła się niżej.
— Pewnie sierpówka — mruknęła do siebie z rozbawieniem, unosząc wąsy.
Nie mogła powstrzymać cichego parsknięcia. Jakim cudem ten ptak uznał, że to miejsce — środek dawnego obozowiska dwunożnych — jest bezpieczne? Tam, gdzie wojownicy musieli zachować najwyższą czujność, gdzie każda łodyga mogła ukrywać kolczasty drut, a każdy cień kryć pułapkę... Ptak znalazł spokój. I życie. Z podziwem, ale i niedowierzaniem, medyczka wycofała się z namiotu. Spojrzała na towarzyszących jej wojowników — stali nieruchomo, spięci, jakby las miał zaraz wybuchnąć. Ich oczy biegały niespokojnie, wypatrując zagrożeń. Jarzębinowy Żar prychnęła w duchu. Cóż, nie wszyscy potrafili dostrzec piękno w ruinach. Ruszyła przed siebie, bezwiednie, zamyślona. Nie patrzyła pod łapy — aż nagle świat eksplodował przed jej oczami. Piołunowy Dym rzucił się na nią z impetem, brutalnie odpychając ją w bok. Jarzębinowy Żar wylądowała ciężko na boku, z sykiem niezadowolenia i bólu. Jej futro zjeżyło się, a oczy zabłysły z wściekłości. Natychmiast poderwała się na łapy, gotowa do ataku. W Klanie Wilka nigdy nie można było czuć się w pełni bezpiecznym. Nawet bliscy mogli zdradzić. Nawet brat mógł stać się zagrożeniem. Jednak tym razem... nie chodziło o zdradę. Zatrzymał ją huk — głęboki, metaliczny trzask, który sprawił, że liście uniosły się w górę, zgniecione przez żelazne szczęki. Pułapka. Zaledwie ułamek sekundy dzielił ją od śmierci.
— Pułapka dwunożnych — warknął Piołunowy Dym, spoglądając na połyskujący metal, który z łatwością mógłby rozszarpać ciało kotki.
Jarzębina patrzyła przez chwilę, milcząco. Jej serce wciąż biło jak oszalałe.
— Dzięki — wymamrotała w końcu niechętnie, czując w pysku gorycz.
Nie lubiła być zależna.
Odtąd szła już ostrożniej. Każdy krok stawiała świadomie, z lekkim uniesieniem głowy — jakby chciała udowodnić, że nic jej nie rusza. Ale oczy nieustannie śledziły ziemię, a uszy drgały przy każdym szmerze. Nie wszystkie zagrożenia miały kły. Niektóre miały metalowe szczęki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz